[ENG, Polish version below] How can the end of East Prussia be depicted on stage? This ambitious task was undertaken by the team at the Jaracz Theatre in Olsztyn. In this formerly German city, in a theatre built a hundred years ago as the Treudanktheater—to celebrate Germany’s victory in the plebiscite for the self-determination of the region of Warmia, Masuria and Powiśle in the 1920s—and later reopened in 1945 as a Polish stage, we follow the plot of Walter Kempowski’s All for Nothing, directed by Weronika Szczawińska. It is a story of Prussian nobles and their neighbours in the last months of the war. How does one stage the apocalypse of the winter of 1945 in such a haunted setting? Karolina travelled to Olsztyn to find out.


Czarna wysepka wśród morza bieli*

Kiedy człowiek jest jeszcze człowiekiem, a kiedy już tylko śladem po człowieku? Na wpół rzeczą? Cieniem wspomnienia o kimś, kto stał w tym właśnie miejscu, jadł z tego talerza, ustawiał książki na tej właśnie półce? Widzowie, czekający na spektakl Wszystko na darmo w Teatrze im. Jaracza w Olsztynie, wchodzą na scenę, na której już rozkłada się zapowiedź apokalipsy. Półżywe przedmioty: stół bez nóg, porzucony obraz, wykoślawione krzesła, czekają rozłożone na scenicznych deskach. Ożyją za chwilę, jeszcze tylko szybkie dyspozycje, kto gdzie stoi, kiedy TO się wydarza. TO – czyli może spektakl, jedna z prób, a może koniec świata. Tego drugiego się przepróbować nie da. Aktorzy przepowiadają role na biało, jakby przypominali sobie, o czym mają nam opowiedzieć. Tu spotyka się zresztą część techniczna sztuki – wymagająca ogromnej dokładności, żeby podnieść właściwy element scenografii we właściwym momencie i miejscu – z jej treścią. Dopiero za chwilę ruszy z kopyta teatralna machina. Z dwóch stron scenę obsiadła widownia, ale przestrzeń i tak jest przecież trochę umowna. Bo jeśli oderwać wzrok od tego, co przed nami, można nim błądzić po rampie reflektorowej, rurach, przewodach i wnętrznościach sceny, wcale przed nami nie zakrytymi.

Tu wszystko jest na wierzchu.

Może to zresztą najwłaściwsza strategia w takim miejscu jak to? Trochę jak w literackim pierwowzorze, Wszystkim na darmo, powieści Alles umsonst przełożonej przez Małgorzatę Gralińską dla ArtRage przed dwoma laty (2023). Jej autor, Walter Kempowski – o którym będzie się mówiło, że to drugi, obok Güntera Grassa, opowiadacz niemieckiego końca wojny – wydał ją w 2006, rok przed śmiercią. W Polsce od razu reklamowana jako arcydzieło, w Niemczech spotykała się, jak zresztą i inne dzieła Kempowskiego, z mieszanym przyjęciem. Bo z Kempowskim Niemcy mieli problem – jak z własną pamięcią o wojnie: podzieloną, fragmentaryczną, nieciągłą. U Kempowskiego widać konstrukcję tej pamięci we fragmentach, z których buduje świat przedstawiony, aluzji, pokawałkowanych piosenek, urwanych nut, przemilczanych opowieści – niby wszystko jest na wierzchu, ale trzeba oderwać wzrok od rozwijającej się przed oczami czytelniczki historii, żeby zobaczyć, że coś tu nie gra, od początku.

Fotografia ze spektaklu, autor: Bartek Warzecha, źródło.

U Kempowskiego i u Szczawińskiej rzecz dzieje się w wymyślonym dworku, umownej miejscowości gdzieś w Prusach Wschodnich. Miejscu, w którym chciano widzieć jakąś przednowoczesną idyllę. Niby europejskie państwo, ale jakoś tak na końcu świata. Niby z dużym miastem Królewcem, ale z nie za gęstą siatką urbanistyczną. Niby z własnym filozofem, co dokonał w naszym myśleniu rewolucji, ale ten Immanuel Kant jakiś dziwny, zasiedziały w domu, obrośnięty anegdotą. Ot, taki filozof, co całe życie chciał zobaczyć słonia, ale akurat żaden nie zawędrował nad Pregołę. Kempowski celowo osadza akcję swojej powieści w realnej geografii – jego bohaterowie mówią o Olsztynie, Elblągu czy Gdańsku – ale ten najbliższy szczegół, dwór Georgenhof, jest zmyślony. Mógłby istnieć, a jednak nie istniał.

Teraz jednak panował ziąb

I tak samo jest z tym teatrem. Siedzimy przecież na jak najbardziej realnej nastawce z krzeseł i jeśli spojrzymy do góry, zobaczymy zupełnie prawdziwą rampę reflektorową. Ale może coś jeszcze? Teatr założony sto lat temu, w 1925 roku, jako dar wdzięczności za wygrany plebiscyt, został nazwany w związku z tym Treudanktheater [w wolnym tłumaczeniu Teatr w darze za wierność]. Nie krył się z tym, czym był. A co to za plebiscyt? Chodzi o głosowanie, zarządzone po pierwszej wojnie światowej: gdzie ma przebiegać granica nowej Polski? Wiemy, że nie wszędzie to było oczywiste i nie wszędzie rozstrzygnięcia witano z radością – o sytuacji na Śląsku Cieszyńskim pisała na naszym blogu Magdalena. W dwóch wypadkach, na Górnym Śląsku, i właśnie na Mazurach, Warmii i Powiślu miało się odbyć głosowanie: chcesz mieszkać w Polsce czy w Niemczech? Nie chodziło o narodowościowe rozstrzygnięcia, nie pytano bowiem – jak zauważa w wywiadzie o tym górnośląskim plebiscycie Sebastian Rosenbaum w rozmowie z Karolem Kleczką[1] – czy czujesz się Polakiem, czy Niemcem. Narodowościowego samopoczucia nie wskazywał używany język ani noszone nazwisko. Wyniki plebiscytu, przebiegającego w cieniu wojny-polsko bolszewickiej, dla strony polskiej okazały się klęską: jedynie kilka miejscowości na Mazurach i Powiślu znalazło się po polskiej stronie granicy. Strona niemiecka upamiętniła wynik nie tylko w nazwie allensteinskiego teatru – w 1928 roku Olecko przechrzczono na Treuburg [czyli Wiernogród], także przypominając o wynikach głosowania.

A Kempowski pokazuje nam ten świat – ten, gdzie wierność szybko wykorzystają przejmujący polityczne stery naziści, dla których i przegrana pierwsza światowa wojna, i wygrany plebiscyt staną się żyznym podglebiem propagandy – który zapada się pod własnym ciężarem niedługo później. Podświadomie, wyposażeni w wiedzę z podręczników historii, czekamy, aż do Prus Wschodnich wejdzie Armia Czerwona, żeby rabować i gwałcić. Jak w Pruskich nocach Aleksandra Sołżenicyna: „Podpalajmy domy! W mig / Się sfajczą! Na strych, Wasia! / Trza zaczynać od poddasza, / Strop drewniany! Idź na strych!”. / Szkoda domów? Jeszcze czego, A niech Niemiec ma za swoje! […] I radością nas napawa / Pruskie niebo pełne łun![2]Bo Sołżenicyn, późniejszy noblista i autor Archipelagu GUŁag, dowodził w styczniu 1945 roku jedną z jednostek zdobywających Prusy. Zresztą to gdzieś pod Elblągiem aresztowano go i stamtąd zaczął się jego obozowy szlak. Ale u Kempowskiego nie ma żadnego rosyjskiego matematyka, który jako kapitan artylerii szturmuje pruskie dwory i miasteczka. Jest tylko pogłos artylerii, którą w spektaklu Szczawińskiej słychać bardzo wyraźnie. Wystarczy otworzyć drzwi, za którymi hałasuje piekło. Ale na straży konającego świata i tak ktoś stoi. Zamiast czerwonoarmiejców są gorliwi miejscowi naziści, tacy jak Drygalski (w tej roli Marcin Kiszluk), który w każdej chwili jest gotów ferować wyroki. Są jeszcze SS-mani, gotowi te wyroki wykonać. Jest jeszcze upadająca III Rzesza, która nie umie co prawda ewakuować swoich obywateli, ale jest w stanie przykładnie ukarać tych, którzy w ostatniej już chwili będą chcieli się jej wymknąć.

Dlatego radziecką obecność jak w powieści, tak na scenie, przywołuje tylko przedmiot: futrzana czapa, którą od czasu do czasu wkłada pani domu, Katharina von Globig (grana przez Milenę Gauer). Bo jesteśmy w tym świecie zawieszonym w bezczasie i oczekującym coraz to nowego końca, właśnie w jej dworku. To jedna z wielu junkierskich rodzin w Prusach Wschodnich, choć trochę odstaje od otoczenia. Pozornie, łatwo się z nią utożsamić – kiedy za oknem wyrasta im wzorowa robotnicza osada wzniesiona dla wzorowych niemieckich rodzin wiernych partii, przywodzi to na myśl sytuację, w której nagle deweloper wykupuję tę działkę za oknem, na której plan zagospodarowania miejscowego nigdy nie przewidywał żadnej budowy. Ale to pozór, bo poza tym von Globigowie nie są tu po to, żeby się z nimi utożsamiać. Zatomizowana rodzina, której członkowie nie przepadają sami za sobą, zastanawia się, co to będzie – czy tak jak w czasie pierwszej wojny Rosjanie przyjdą, oficer zagra na fortepianie, a potem wszystko będzie po staremu? Plotki mówią, że niekoniecznie. Nieobecny pan domu gdzieś z Włoch przysyła wino, czekoladę i ostrzeżenia, podczas gdy Katharina, znudzona, wspomina wakacyjny romans i życie, które porzuciła w Rzeszy na rzecz wyobrażonej wspaniałości wschodniopruskiego dworu. Ona nie zdążyła się w porę zorientować, że ta idylla to taka tylko z daleka. A dwór ma wodę w piwnicy i gdyby nie Cioteczka (świetna Aleksandra Kolan), codziennie zasypiająca i budząca się pod portrecikiem Hitlera i widokiem ukochanego Śląska, pewnie już dawno by się rozpadł. Zresztą i tak ktoś podwędza srebrne łyżeczki. Żaden komplet się nie uchowa.

Fotografia ze spektaklu, autor: Bartek Warzecha, źródło.

Dom dla lalek i teatrzyk kukiełkowy

I w powieści, i na scenie, obserwujemy więc korowód dziwnych postaci, uciekinierów, pogrobowców Rzeszy, przekrój przez całe spektrum niemieckości, które właśnie przestaje istnieć w swojej dotychczasowej formie. Im wszystkim zostanie tylko wspominanie. Wspomina więc bałtycki baron (bałtycki, czyli pochodzący z kultury Niemców bałtyckich, Baltendeutsche), który wlecze za sobą kufer pełen zapisków o historii swojej miejscowości – historii doprowadzonej do jakiegoś mało znaczącego punktu. Kufer i tak musi porzucić, żeby ratować siebie. O tym, co było, śni też miejscowy pieczeniarz, doktor Wagner (znakomity Radosław Hebal), niby nauczyciel synka von Globigów, Petera (Zuzanna Wicka). Wagner – wielkie nazwisko, mała postać – w żałosny sposób próbujący przybliżyć niezainteresowanym słuchaczom w dworku Globigów królewieckie klopsy spożywane nad Pregołą. Królewiec zbombardowano już w 1944 roku, klopsy od dawna są wspomnieniem. Miasto jest wspomnieniem, został po nim ślad w Duisburgu, 1 200 km od właściwego miasta, gdzie mieści się dziś Muzeum Królewca. Na scenie obserwujemy, jak pamięć tego, co zdarzyło się ledwie przed chwilą, miesza się z pamięcią o tym, co kiedyś, co dawno. Jak u rodziny uciekinierów, którą dokwaterują von Globigom. Ona wspomina porzucony ogródek, on udar, który sprawił, że ledwo się rusza. A za drzwiami już słychać koniec świata, krzyk chorego miesza się z dudnieniem dział, w poruszającej scenie z postmodernistycznego ducha Heinera Müllera (trochę to inny niemiecki duch tym razem). Scena jest długa, trudno ją wytrzymać, wszystko tu działa na nerwy, chce się odwrócić wzrok, ale nie ma dokąd.

Bo tu wszystko jest na wierzchu.

To nie my […], to już było wcześniej

Czasami wyobrażam sobie, że robimy nawiedzony spektakl, bo świata opisanego w powieści już nie ma. Ten, który jest zainscenizowany na scenie, trzyma się na włosku. Tymczasem bohaterowie odmawiają przyjęcia tego do świadomości, czytam zapisane w programie słowa reżyserki,Weroniki Szczawińskiej. Widmontolożki nie może to nie zainteresować. Nawiedzony spektakl? Ale nawiedzony w czym – w pokazaniu na scenie tego, czego już nie ma, jak zastanawiał się na naszym blogu Michal? Mówimy przecież nie o historii faktycznych rodzin, tylko o wyobrażeniu, celowo tak a nie inaczej napisanym przez Kempowskiego. U niego ucieczka zaczyna się wcześniej, mieszają się ze sobą niemieckie kultury z różnych zakątków wschodu, różne klasy społeczne upchnięte w podniszczonym dworku, różne historie. Faktycznie, aktorzy trudzą się, żeby utrzymać pokawałkowane meble i naszą uwagę, w czym celują zwłaszcza Agnieszka Giza i Wojciech Rydzio, którzy wielokrotnie, kunsztownie zmieniają skórę na scenie, wcielając się w coraz to nowe postaci, w drobnym geście, za pomocą kolejnego rekwizytu. Ale jakie duchy wywołują?

Jeśli – a z taką tezą pracujemy w SpectralRecycling już od prawie trzech lat – duchy to przedmioty i przestrzenie, które pozostały po wysiedlonych, i które przypominają, że ktoś tu był wcześniej, jaka jest rola tych reprezentacji reprezentacji? Czy przedmiot, który wyłącznie gra przedmiot, staje się duchem? Jak przenosi się widmo? A może to nie sam spektakl jest nawiedzony, ale właśnie ta scena, na której go oglądamy? Polski, olsztyński, teatr otwarto w listopadzie 1945 roku jako Teatr Warmii i Mazur. Pierwszą polską premierą była Moralność pani Dulskiej, trochę jak na ironię spektakl tak bardzo nie miejscowy – akcja osadzona jest przecież we Lwowie (ale może też w Krakowie), bo jak pisze sama Zapolska, rzecz dzieje się w mieście[3]. To bezimienne miasto, byleby miasto, pierwszą powojenną późną jesienią musiało w Olsztynie brzmieć dziwnie. Miano oglądać spektakl o mieszczaństwie na progu epoki, która tę klasę średnią chciała zmieść. Reżyserował Aleksander Młodnicki, zresztą lwowiak, Wernyhora z późniejszego Wesela Wajdy. Co innego chciano na tej scenie wtedy wskrzeszać, nie ten świat, który dopiero co tu był, i ledwo co się skończył. I co innego nawiedzało scenę. W didaskaliach Moralności… czytamy: Dywany — meble solidne — na ścianach w złoconych ramach premia i Bóg wie jakie obrazy. — Rogi obfitości — sztuczne palmy — landszaft haftowany za szkłem. — Pomiędzy tym stara, piękna serwantka mahoniowa i empirowy ekranik. — Lampa z abażurem z bibuły — stoliki, a na nich fotografie[4]. Nie, jak w scenografii Marty Szypulskiej, stół bez nogi, upiłowana szafa, dziurawe krzesło, blat, który ledwie się trzyma. W powojennej rzeczywistości braku i szabru, kiedy allensteińskie serwantki mahoniowe i landszafty haftowane za szkłem jechały już gdzieś do Warszawy, a może do Moskwy i dalej, a może lądowały w prywatnych mieszkaniach i w magazynach Tymczasowego Zarządu Państwowego, to też musiało brzmieć osobliwie. I może w tym kontekście jakiś dodatkowy duch nawiedza scenę olsztyńskiego Teatru Jaracza?

Wszystko jest na wierzchu, trzeba tylko oderwać wzrok od rampy reflektorowej i spojrzeć kawałek dalej, w przestrzeń i w czas. Nastawić uszu. Chwilę scena pozostaje pusta. Słychać za kulisami szłapanie pantofli, pisała Zapolska. A przecież w papilotach przeszła właśnie przez scenę Cioteczka w wykonaniu Aleksandry Kolan. Tylko za kulisami zamiast pantofli słychać, jak rozpada się świat.

Karolina Ćwiek-Rogalska

* W śródtytułach wykorzystałam cytaty z Wszystko na darmo Waltera Kempowskiego w przekładzie Małgorzaty Gralińskiej.

Premiera: 29.05.2024

Spektakl widziałam: 26.04.2025

Autor: Walter Kempowski

przekład: Małgorzata Gralińska
adaptacja, reżyseria: Weronika Szczawińska
adaptacja, dramaturgia, współreżyseria: Piotr Wawer jr
scenografia, kostiumy: Marta Szypulska
muzyka: Aleksandra Gryka
asystentka scenografki: Natalia Dziarczykowska
inspicjentka/suflerka: Grażyna Czarkowska

Obsada:Milena Gauer, Agnieszka Giza, Radosław Hebal, Marcin Kiszluk, Aleksanda Kolan,  Wojciech Rydzio, Zuzanna Wicka (Studium Aktorskie)


[1] Śląska polifonia, z Sebastianem Rosenbaumem rozmawia Karol Kleczka, Miesięcznik Znak, wrzesień 2021.

[2] Sołżenicyn, A., Pruskie noce, tłum. Michał B. Jagiełło, Warszawa 2018, s. 8 [ebook].

[3] Zapolska, G. Moralność pani Dulskiej, Wolne Lektury.

[4] Tamże.