[ENG, Polish version below] In this short vignette, Karolina reflects on how Pomerania as a region is constructed, both intimately, by personal memories and affective attachments, and administratively, by official borders and territorial policies. She draws on her own experiences to trace the changing perceptions of the region and to offer some broader reflections on its contemporary meanings.

Wielka Mapa Księstwa Pomorskiego, autorstwa kartografa Eilharda Lubinusa w latach 1610-1618. Domena publiczna.
Jakoś na wysokości Płotów, mój mąż, Michał, z którym jadę akurat do Świnoujścia, mówi: “tutaj to już jest takie bardziej Pomorze Wojtka, nie nasze”. Wojtek to nasz przyjaciel, znamy się od liceum. Zamyślam się, bo faktycznie coś w tym jest. Jarzysław, Truskolas i Modlimowo brzmią obco, chociaż przecież nie wyjechaliśmy wcale z Pomorza, a przecież na pytanie, skąd jesteśmy – odpowiadamy, że z Pomorza właśnie. Zresztą to nie pierwszy raz, kiedy taka myśl przychodzi mi do głowy. “Moje” Pomorze to ziemia wałecka – tam się urodziłam, tam mieszkałam do matury i tam wróciłam teraz jako badaczka. Niedawno ukazała się moja książka, w której ziemię wałecką potraktowałam jak soczewkę, przez którą przyglądam się procesom zachodzącym na “Ziemiach Odzyskanych”. I załapałam się na tym, że na spotkaniach autorskich w innych częściach Pomorza muszę przecież wyjaśniać słuchaczkom i słuchaczom, może nie od razu gdzie jest Wałcz czy Piła – ale już Jastrowie, Broczyno czy nawet Złotów tak, to bowiem nie jest już wcale takie oczywiste.
Kiedy więc Michał mówi, że to Pomorze, przez które właśnie jedziemy – zapada już lekki zmierzch, horyzont rozmięka od różu przechodzącego w pomarańcz – nie jest takie do końca nasze, nie pozostaje mi nic innego, jak się zgodzić. Zresztą, pamiętam jeszcze, jak nawet to jego Pomorze, Koszalin i okolice, wydawało mi się na początku dziwne: te wszystkie miejscowości kończące się na “o” trochę mnie śmieszyły, a właściwie nawet nie one, ale to ich nagromadzenie, Niedalino, Będzino, Rekowo. O to odczucie Pomorza pytam Piotra Oleksego, z którym widzę się tego samego dnia w Świnoujściu, autora “Wysp Odzyskanych”, historii Wolina i Uznamu – wysp, które pojawiły się na mapie Polski w 1945 roku. I on się zgadza, że z tym Pomorzem to nie taka prosta sprawa, bo, jak dodaje, wyspiarskie doświadczenie będzie jeszcze inne niż to śródlądowe.
Bo Pomorze, choć przez to “morze” kojarzy się głównie z wybrzeżem, ma całą wewnątrzlądową głębię, o której się zapomina. A przynajmniej zapominają o niej często ciągnący nad morze z innych części kraju (albo zza granicy, bo to przecież coraz popularniejszy kierunek z Czech) turyści, dla których to, co dla mnie celem, jest tylko środkiem do celu. Celem jest Bałtyk. Ale uczciwie będzie dodać, że i we mnie rodzi się czasem pytanie, jak właściwie działa cały ten pomorski inland, Łobez, Świdwin, czy Białogard. Jak ze wszystkimi granicami – tymi osobistymi i tymi na mapach – z tymi pomorskimi też jest problem. Pomorze to ta dziwna kraina, którą tak jak Śląsk, Łużyce czy dawne Prusy podzieliły państwowe granice i porozbijały nowe administracje.
Z jednej strony jest więc Vorpommern w Niemczech, z całym nadbagażem pozostawionym przez NRD – i żartami, że jeśli widzi się tam małe dziecko, pewnie można spokojnie zagadać do niego po polsku, bo Niemcy chętniej się stamtąd wyprowadzają niż przyjeżdżają (świetnie ten klimat schyłku uchwyciła w swojej Szyi żyrafy Judith Schalansky, przełożona na polski przez Kamila Idzikowskiego). Z drugiej zaś jest to polskie Pomorze, dawne Hinterpommern. Ponieważ etnografia to czasami po prostu słuchanie, co mówi się dookoła, przypadkiem słyszę dwójkę młodych ludzi klarujących komuś, po polsku, że są właśnie z Hinterpommern, że szukają historii miejsca sprzed 1945 roku i te granice wydają się im absurdalne. To niemieckie Hinterpommern to dzisiaj to polskie Pomorze, niepewnie rozpięte między Pomorze Zachodnie, Środkowe i Wschodnie.
Może to zachodnie budzi najmniej kontrowersji, bo w końcu jest województwo. I mapa Lubinusa, której kopie wiszą na ścianach urzędów i instytucji – choć kończy się na Machlinach, do Wałcza nie dociera. Ta część dzisiejszego zachodniopomorskiego na dawnej mapie odpowiada używanemu niegdyś odniesieniu: tam, gdzie nie wiadomo, co jest, w białej pustce, żyją lwy. To dość oczywiste, Lubinus rysował mapę dla Filipa II Gryfity i Wałcz go siłą rzeczy interesować nie mógł. Ale wracając do Pomorza Zachodniego: “zachodniopomorskie” zakorzenia się w polszczyźnie po reformie administracyjnej 1999 roku i jakoś w niej osiada, chociaż niektóre części tegoż województwa mają problem z odnalezieniem się w tej “zachodniości”. Choćby i ten mój Wałcz, ciążący przez ostatnie lata przed reformą raczej w stronę Wielkopolski – bo znajdował się w województwie pilskim. A Piła, choć była miastem “odzyskanym”, już 7 lipca 1945 roku znalazła się w województwie poznańskim (dziś jest w wielkopolskim), instytucjonalnie pieczętując swój związek z Wielkopolską. Czy zdarza mi się i dzisiaj słyszeć, że jakie tam z Wałcza Pomorze? Zdarza. “Zachodniopomorskie” nie jest wciąż zupełnie neutralnym bytem w Koszalińskiem, które samo straciło rangę województwa – ten proces wygląda podobnie wszędzie tam, gdzie siedziby urzędów się przeniosły. Trochę nostalgia, trochę historia, trochę jednak żal.
Pomorze Środkowe to już w ogóle oś kontrowersji. Co je niby łączy? Wydaje się, że to faktycznie paradoksalna przestrzeń, w której tym, co łączy, jest brak: wykluczenie komunikacyjne to bolączka regionu. PKS-y jeżdżą tu z rzadka, teren przecinają trasy busów i busików, część linii kolejowych już dawno – albo dopiero co – zamieniono w ścieżki rowerowe biegnące po dawnych nasypach. Dariusz Stola w trakcie naszej debaty na kanwie numeru “Spraw Narodowościowych”, który poświęciliśmy terenom post-przesiedleniowym z różnych perspektyw, zauważył, że może nic tak nie pokazuje zmiany, jak te ścieżki właśnie: krajobraz projektowany dla ludzi, ba, dla całkiem licznej rzeszy ludzi, nagle się wyludnia na skutek przesiedleń, polityki ludnościowej i kryzysu demograficznego. I na Pomorzu Środkowym czuć to może jeszcze wyraźniej niż gdzie indziej.
I jeszcze jeden paradoks łączy Pomorze Środkowe w dziwnej, nieco duchowej przestrzeni: radio. W Polsce regionalne rozgłośnie radiowe mają swoje siedziby, a jakże, w miastach wojewódzkich. Jeden wyjątek: Koszalin. Radio Koszalin, siedemnasta stacja – mam wrażenie, że Pomorze sięga tak daleko, jak daleko da się jadąc samochodem słuchać tego radia. Zwykle sprawdzamy to jadąc z Koszalina na południe, aż jego częstotliwości nie przejmie poznańskie Radio Merkury albo bydgoskie PiK, Pomorze i Kujawy. Tamtego dnia przy rozmowie o Pomorzu udaje nam się dojechać z nim aż na rogatki Świnoujścia. Niczego nie sugeruję.
I jest wreszcie to Pomorze Wschodnie, gdzie znowu administracja kreśli ramy: bo jeśli województwo pomorskie, to przecież Gdańsk, więc jak ktoś mówi “Pomorze”, myśli pewnie właśnie o tym wycinku krzyżujących się granic, Kaszubach, dawnym korytarzu i polskim przedwojennym Pomorzu z punktem Wolnego Miasta i budującej się Gdyni na północy. Jeśli spojrzeć na mapę międzywojennej Polski, sprawa się jednak komplikuje: stolica województwa pomorskiego wcale nie była w polskiej Gdyni – nie tylko dlatego, że miasto, jak to się mówi, właśnie wyłaniało się z morza, ale dlatego, że za części Pomorza uważano także ziemię chełmińską i michałowską. Stolica była więc – w Toruniu. To Pomorze sięga więc niekiedy aż po Kujawy – zdaniem międzywojennych Niemców: Pomerelia nie Pomerania, małe Pomorze, Pomorzątko. Dawne granice mają dzisiaj zaskakujące skutki. Zagadnięty o dziwne położenie miejskiego dworca – poza centrum, po drugiej stronie Wisły – toruński taksówkarz ze śmiechem wyjaśnia mi, że to dlatego, że właściwe tory są po stronie pomorskiej, “a my”, mówi, “jesteśmy tutaj na Kujawach”. Pomorze przecina międzywojenną stolicę Pomorza na pół.
Pomorze to Pomorze. Chyba że nie. Administracyjne granice nie służą jako wyjaśnienie, są raczej wycinkiem w czasie, jak przypis skonstruowany tylko na chwilę. Paradoksalnie jeszcze bardziej pokazują zmienność tutejszych granic – nie zawsze zupełnie jasnych, z powidokami dawnych miejsc i czasów. Dlatego numer kierunkowy ostatnich telefonów stacjonarnych w Resku dalej wskazuje na jego połączenie z Gorzowem bardziej niż ze Szczecinem. Historia Pomorza jest wiecznie niedomknięta, w prześwicie między kolejnymi jej wersjami widać zarysy następnych form. Trochę jak w przesmyku między jeziorami Żerdno i Drawsko, przez który biegnie dziś droga 163, a kiedyś była kolejna granica, za którą kończyła się Polska.
Bo może każdy ma swoje Pomorze, które raz kuli się, a raz rozpycha na mapie, rozmyte w przestrzeni, wyraźne w wyobraźni, gdzie nazwy brzmią swojsko, aż nagle przestają.
Karolina Ćwiek-Rogalska
Chcesz zacytować ten post?
Ćwiek-Rogalska, K. (2025, listopad 18). A co, jeśli każdy ma swoje Pomorze? Spectral Recycling Research Blog. https://spectralrecycling.ispan.edu.pl/a-co-jesli-kazdy-ma-swoje-pomorze/