We’re excited to share that our PI, Karolina Ćwiek-Rogalska, was recently featured as an expert voice in de Volkskrant, one of the leading newspapers in the Netherlands. In a special report marking 80 years since the westward shift of Poland’s borders, Karolina spoke to Arnout le Clercq about the spectral dimensions of post-displacement—how echoes of loss, memory, and the past continue to shape the present.
She reflected on how the end of World War II not only redrew borders but also uprooted millions of lives. In the article, she explained how not only authorities, but also people subjected to these changes, responded to forced migration.
The article also highlights our ongoing research into the legacies of post-displacement in Central Europe—looking at how history haunts space, material culture, and community life today.
The Institute of Slavic Studies of the Polish Academy of Sciences (ISS PAS) is inviting expressions of interest from postdoctoral researchers interested in applying for Marie Skłodowska-Curie Postdoctoral Fellowships (MSCA PF) under the Horizon Europe program, with ISS PAS as their host institution.
We welcome applications from ambitious and talented scholars from around the world who are keen to carry out innovative research in a vibrant and interdisciplinary academic environment in the heart of Warsaw, Poland.
We invite applications for a postdoctoral position focusing on the history of Central Europe after World War II, with an emphasis on forced migrations, landscape anthropology, and material culture studies.
The successful candidate will be mentored by dr hab. Karolina Ćwiek-Rogalska, a cultural anthropologist and ethnologist at the Institute of Slavic Studies, Polish Academy of Sciences. Dr hab. Karolina Ćwiek-Rogalska leads the ERC Starting Grant project Spectral Recycling (2022–2027), which investigates the experiences of post-war settlers in Poland, Czechia, and Slovakia, particularly their interactions with material remnants left by previous German inhabitants. The project employs a hauntological approach to explore how these ghosts of the past continue to influence contemporary cultural landscapes
About the Institute
ISS PAS is one of the leading research centers in Central and Eastern Europe, with over 70 years of academic excellence. Our interdisciplinary work focuses on the languages, cultures, histories, literatures, societies, and identities of Slavic and neighboring regions. We are proud holders of the HR Excellence in Research award, reflecting our commitment to providing a supportive, transparent, and inclusive research environment.
What We Offer
Comprehensive support in preparing and submitting your MSCA PF application, including internal review and mentoring
A stimulating research environment with access to a multidisciplinary team of experts
Full access to ISS PAS’s infrastructure, library, and academic resources
Opportunities for publication, international conference participation, and career development
Office space and administrative support during the fellowship
Assistance with relocation and settling in Warsaw
Who Can Apply
We are looking for researchers of any nationality who:
Hold a PhD at the time of the MSCA PF deadline (10 September 2025)
Have no more than 8 years of research experience since obtaining their PhD
Have not resided or carried out their main activity in Poland for more than 12 months in the 36 months prior to the call deadline
Propose a research project aligned with the thematic areas of ISS PAS
Deadline for expressions of interest at ISS PAS: 30 June 2025
MSCA PF application deadline (EU): 10 September 2025
Selected candidates will receive full institutional support in preparing their fellowship application.
How to Apply
Please submit the following documents in a single PDF file via email to horyzont@ispan.edu.pl with the subject line: “MSCA PF – Expression of Interest – [Your Name]”
Curriculum Vitae (max. 2 pages)
Short description of your proposed research project (max. 2 pages)
A brief statement explaining your motivation to join ISS PAS
The blog post was quest-written by Mariusz Fornagiel, PhD student at the Doctoral School in the Humanities of the Jagiellonian University. The text delves into the sensory experience of the Polish-Slovak border, highlighting the nuanced nature of the border as more than just a physical demarcation. Instead, it is portrayed as a space shaped by everyday practices and human interaction, which transcends its political significance. The border is depicted as historically invisible, blending seamlessly with the linguistic, visual, and auditory landscape that defines the region. However, shifts in political dynamics have brought about a heightened awareness of the border, marking it as a visible and regulated divide. Mariusz delves into how the border was perceived, felt, and given significance by the individuals residing in its proximity, shedding light on the multifaceted nature of the border experience.
Wpis blogowy gościnnie przygotował Mariusz Fornagiel, doktorant w Szkole Doktorskiej Nauk Humanistycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego/The blog post was quest-written by Mariusz Fornagiel, PhD student at the Doctoral School in the Humanities of the Jagiellonian University
[ENG, Polish version below] The article explores the Polish-Slovak (previously Polish-Hungarian) border as a sensory experience, that is not so much a line on a map, but an embodied space. The border appears here as a zone of everyday practices and contacts that blurred its political obviousness. For a long time, the invisibility of this border underlined the continuity of linguistic, visual and sound landscape that surrounded it. Only sudden political changes made it tangible, which means: visible, controlled, alienating. Mariusz asks what kind of border this was when looked across: how it was seen, sensed, and made meaningful by those living along it.
Granica ma wiele funkcji. Raczej dzieli niż łączy. Budowanie tożsamości i przywiązania do państwa, któremu jesteśmy poddawani od dzieciństwa opiera się o mapę. Widzimy ją od małego, w atlasach, w szkolnych salach, a nawet w telewizyjnej prognozie pogody. Granice na niej widoczne są wyraźne i jasno oddzielają „nasze” od „obcego”. Czym innym są jednak w rzeczywistości. Łatwiej dostrzec linię na mapie niż linię w terenie. Patrząc na granicę, często patrzymy przez nią: nasz wzrok kierujemy na drugą stronę, nie skupiając się na samej granicy. W górach ma to szczególne znaczenie[1], a właśnie tam przebiega granica polsko-słowacka.
Jest to też moje osobiste doświadczenie. Nie mieszkałem wprawdzie przy granicy, ale na tyle blisko niej, że od zawsze była obecna w moim otoczeniu. Oczywiście najpierw słyszałem o niej, później nauczyłem się widzieć ją w atlasie, aż w końcu zobaczyłem ją z okna samochodu. Nie wyglądała wyjątkowo, nie robiła wielkiego wrażenia. Patrzyłem na rzekę[2], Poprad, ale nie widziałem tego, co tak wyraźnie rysowało się wcześniej przed moimi oczami na wiszącej w szkolnej sali mapie. Tu była to rzeka jak każda inna. Dlaczego więc wywoływała we mnie takie wrażenie i skąd to drżenie serca?
Linia graniczna w terenie jest trudniej dostrzegalna niż na mapie. Na zdjęciu widok na Poprad z mostu granicznego Piwniczna–Mniszek nad Popradem. Fot. M. Fornagiel, sierpień 2024 r.
Zauważając niewidoczne
Jak linia graniczna wpływała na mieszkańców okolic granicy polsko-słowackiej (do 1918 roku polsko-węgierskiej, ponieważ dzisiejsza Słowacja stanowiła część Królestwa Węgier)? Michał Buchowski wyróżnia dwa pojęcia: linii granicznej i granicy. Pierwsza kategoria oznacza: wyznaczoną w terenie, w gruncie rzeczy niewidoczną, choć uchwytną poprzez oznaki naturalne i symboliczne linię o znaczeniu politycznym. Przez granicę rozumiem natomiast za tym badaczem strefę wokół linii przygranicznych. Rozciąga się w obszarze, w którym obecność linii demarkacyjnej ma bezpośredni wpływ na codzienne relacje ekonomiczne, społeczne i kulturowe mieszkańców żyjących na terenach nadgranicznych (Buchowski, 2004, s. 9). To rozróżnienie pozwala na lepsze zrozumienie czym granica naprawdę jest – nie tylko linią na mapie, ale żywą przestrzenią w terenie wpływającą na ludzi żyjących w jej pobliżu. Dzięki temu mogę także zastanowić się nad tym co znikało z oczu przez bliskość i codzienne oswojenie z linią graniczną, a co z kolei przysłaniało jej sens przez automatyczne utożsamianie obydwu pojęć.
Granica polsko-słowacka, pokrywająca się z poprzednią granicą polsko-węgierską jest uznawana za jedną z najstabilniejszych i niezmiennych w Europie. Być może dlatego nie wywołuje takiego zainteresowania jak pozostałe polskie granice. Niezmienność, stabilność, trwałość nie rezonuje tak jak zmienność i nietrwałość.
Co jednak z tymi, którzy przy tej granicy mieszkali? Dla nich była codziennością, jej obecność odczuwali, z nią żyli codziennie. Jej niezmienność sprawiała, że granica przestawała być widoczna. Dopiero nieczęste zmiany jej przebiegu, zaostrzenie kontroli na granicach albo jej zamknięcie w związku ze zmianami politycznymi uwidaczniało niewidoczne. Sformułowanie to powróciło w ostatnich latach, gdy w okresie pandemii przywrócono kontrole graniczne, a na jakiś czas niemal całkowicie wyłączono możliwość jej przekraczania. Znów powtarzano, że da się zauważyć granicę. To chwile kryzysowe albo polityczne zmiany prowadzą do tego, że granica staje się na trwale widoczna w terenie, a przez to odzyskuje swoją symboliczną i materialną moc.
Mapa ograniczeń
W opowieści o tej granicy można by się cofać do początków słowiańskiego, niemieckiego czy płynącego z Węgier osadnictwa w regionach podgórskich. To jednak nie przybliży nas do sedna rozważań. Mapy wczesnośredniowiecznych państw określające konkretne granice są przełożeniem dzisiejszych terminów na ówczesne uwarunkowania. W rzeczywistości nie da się wykazać, gdzie wówczas dokładnie przebiegała polsko-węgierska linia graniczna. Stąd też rozważania o przynależności państwowej Spiszu czy Orawy w średniowieczu prowadzą na manowce. Kolonizacja – zakładanie nowych osad – przebiegało tam zarówno ze strony Polski, jak i Węgier. Granica, w rozumieniu w jakim tutaj ją rozważam – linii granicznej, pojawia się wraz z budową nowoczesnego aparatu państwowego w państwach Europy Środkowej w XVIII w. Istniejące wcześniej komory celne, których celem było kontrolowanie przepływu towarów, ustępują miejsca dokładniejszej kontroli ruchu granicznego, również osób. Na początku lat 70. XVIII w. południowe województwa Królestwa Polskiego zostają włączone w skład monarchii Habsburgów jako nowa prowincja Galicja i Lodomeria. Granica jednak nie zanikła, ale przyjęła nową formę – granicy galicyjsko-węgierskiej. Z tym, że jej dokładne wytyczanie w terenie trwało jeszcze dłuższy czas, a na Orawie zostało ukończone dopiero po ponad 70 latach – w 1846 roku.
Długie współistnienie w cieniu niewidocznej granicy sprawiało, że mieszkający tam ludzie wchodzili we wzajemne powiązania gospodarcze i społeczne. Z czasem mieszkańcy przygranicznych miejscowości przestali być świadomi ich źródeł uznając, że są one po prostu naturalne. Nie dziwiło więc, że podhalański góral jechał na targ do orawskiego Dolnego Kubina. Na południu Polski pamiętane jest też udawanie się na Węgry – czyli do gospodarstw leżących przede wszystkim na dzisiejszej południowej i wschodniej Słowacji – do pracy. Na największych targach, jakie miały miejsce w Lubowli (słow. Stará Ľubovňa) i Bardejowie zaopatrywali się galicyjscy Łemkowie. O pochodzeniu klienteli świadczy, że jarmark w Lewoczy, na którym kupowano woły, odbywał się na ruski odpust, przypadający na początek lipca i związany z kultem Matki Boskiej. W Galicji popularnością cieszyły się też kapelusze kupowane w Michalowcach (tzw. michalovecki kalap), miejscowości na wschodniej Słowacji, czy zdobione kożuchy z Bardejowa i Lubowli. Badający te kontakty, polski etnograf, Roman Reinfuss pisał, że w nadpopradzkich miejscowościach jeszcze przed II wojną światową widział on słynne malowane skrzynie kupowane po drugiej stronie granicy. Te same, które stolarze z Jaślisk i Muszyny szli wykonywać po słowackiej stronie.
Te transgraniczne kontakty zawierały również inny aspekt. Do Sulina, leżącego naprzeciw Żegiestowa, łatwiej było się dostać przez Poprad niż przez okoliczne góry. Rzeka ta była (i jest na tym odcinku nadal) graniczną rzeką. Nie przeszkodziło to jednak w przygotowaniu przeprawy. Jeszcze przed I wojną światową sporządzono tratwę z okrąglaków, a ponad brzegami przerzucono drut mający zapewnić stabilność trasy. Przewoźnik odpychał się długim drągiem od dna i mógł w ten sposób przewieźć ludzi i dobytek. Przypominam sobie wysiłek tych ludzi, gdy dzisiaj w tym samym miejscu wygodnie przejeżdżam przez kładkę pieszo-rowerową.
Granica polsko-słowacka w dolinie Popradu. Fragment Mapy turystycznej Karpat Polskich. Skala 1:100000. Ark. 7. Krynica-Nowy Sącz (Szczawnica-Krynica), Warszawa 1928. Polona.pl. Domena Publiczna.
Niedaleko od Sulina, w górę Popradu, po polskiej stronie leży wieś Andrzejówka. Również tutaj transgraniczność była oczywistością. Jej mieszkanka wspominała: Dobrzy ludzie tu mieszkali, skoligaceni byli zarówno z Polakami, jak i ze Słowakami z tamtej strony Popradu. […] Naszym sąsiadem z jednej strony był Łemek Magiera, którego żoną była Słowaczka z Legnawy. Sąsiadem z drugiej strony był Murin, Słowak ze Stariny, która leży po tamtej stronie Popradu. Dużo Słowaków było wokół. […] Życiem naszym rządził Poprad. […] zmieniał nam granice państwa. A to zabrał coś Słowakom, a dał nam, a to znowu odebrał i Słowakom zwrócił. Kiedy woda była niska przechodziliśmy po płyciznach w obie strony. Przewoziło się także na furach zboże i siano, bo Słowacy mieli swoje pola u nas, a Polacy na Słowacji (Bogacz, 2019, s. 57). Wyjątkowości sytuacji dodawało więc i to, że rzeka jest granicą. Dopóki jednak jej przekraczanie jest swobodne i proste można tego nie zauważać. W końcu, jak zauważa andrzejowianka, to płynąca woda, jej wysokość i wartkość rządziła życiem tych ludzi w większym stopniu niż niewidoczna linia graniczna.
Z gospodarnością Łemków oraz mieszkających na Słowacji Rusinów[3], bliskich im językowo i kulturowo, związane są dwie aktywności. Wykraczają one poza omawiany region, ale z samą granicą są mocno sprzężone. Chodzi o działalność druciarzy oraz handlarzy mazią i dziegciem, czyli produktów suchej destylacji drewna używanych między innymi do smarowania osi wozów. Z tej pierwszej słynęli mieszkańcy spiskich rusińskich wsi. Z towarem docierali w niemal każdy zakątek środkowej Europy. W kronice wsi Jarzębina (słow. Jarabina) możemy przeczytać: Nasi ludzie chodzili za granicę do Rumunii, do Bułgarii, do Serbii, do Turcji, do Rosji, do Polski[4] (za: Koma, 1961, s. 271). Podobny rozmach miały szlaki handlowe maziarzy z Łosia w powiecie gorlickim. Przed I wojną światową ze swoim towarem docierali na Morawy, Węgry, a nawet na wschodnią Ukrainę. Ich zasięg zaczął być ograniczany przez nowo powstałe państwa po I wojnie światowej. Nowe administracje państwowe redukowały możliwość swobodnego przekraczania swych granic. Ich nagłe uwidocznienie stało się problemem dla wędrujących przez nie handlarzy. Nie od razu pogodzili się z nowymi warunkami. Próbując się przystosować przekupywali straż graniczną albo po prostu nielegalnie przechodzili granicę. Z czasem jednak czechosłowackie służby zaostrzyły swoje działania, coraz bardziej restrykcyjnie przestrzegając przepisów. Maziarze zmuszeni więc byli zrezygnować z południowych, tradycyjnych dla nich, kierunków handlowych, zmieniając je na ziemie Polski centralnej i zachodniej. Jej mieszkańcy widząc na swoich ulicach łemkowskie wozy z mazią jednocześnie dostrzegali widomy znak zamknięcia południowej granicy. Sami handlarze zmuszeni zostali niejako odwrócić się plecami do linii granicznej i nie patrzeć w jej stronę. Stała się dla nich niczym mur odcinający atrakcyjny wcześniej widok.
W powszechnej świadomości najbardziej znane fakty dotyczące granicy polsko-słowackiej związane są z wydarzeniami na Spiszu i Orawie. Regiony te znajdowały się do 1918 roku w granicach Węgier, a w momencie powstawania państw narodowych stały się miejscem konfliktu polsko-czesko-słowackiego. Było to dramatyczne odwrócenie istniejącej wcześniej sytuacji. Jeszcze kilka lat wcześniej trudno tutaj było zauważyć, że przekracza się granicę. Tak o powrocie z Orawy wspominał w książce Z kresów polszczyzny,wydanej w 1912 roku w Krakowie, Roman Zawiliński, polski językoznawca i etnograf: Gdyby nie zwrócenie uwagi przez woźnicę, nie wiedziałbym był, kiedyśmy przekroczyli granicę; ani kraj, ani ludzie nie zmienili swej cechy zewnętrznej […]. A dalej pisząc o drodze na Spisz pisał: W tem miejscu na polnej drodze [za Gronkowem, który był ostatnią podhalańską wsią przed leżącą już na Spiszu Nową Białą], którąśmy postępowali, nie było nigdzie widomego znaku granicy galicyjsko-węgierskiej. Spór o to, czyśmy już na terytorium węgierskiem, czy jeszcze na galicyjskiem, rozstrzygnąć miała mapa sztabu jeneralnego. Poczęto ją rozkładać, ale nim się w nią wpatrzono, trwał dłuższy spór między „sosrębiarzem” [przezwanego tak z powodu swojego nadmiernego zamiłowania do ozdobnych belek stropowych w góralskich domach] a filologiem, bo ten umiał tylko wtedy czytać z mapy, jeżeli była ściśle ułożona w kierunku czterech stron świata. Nareszcie przekonano się, żeśmy jeszcze w Galicyi (Zawiliński, 1912, s. 111, 115). Znamiennym jest, że Zawiliński potrzebował widomego znaku granicy, a gdy nie mógł go dostrzec w terenie, wyciągnął mapę. Szukał wokół siebie tego, co tak łatwo znajdował na papierze. W terenie jednak gołym okiem nie mógł tego dostrzec. Potrzebował namacalnego dowodu, że granica istnieje. Dla niego i podobnych mu intelektualistów odkrywających wówczas Spisz i Orawę ta niewidoczność granicy stawała się dowodem, że po obu jej stronach mieszkają Polacy. Zatrzymywali się jednak na oznakach zewnętrznych, nie wchodzili w głąb. Widzieli podobieństwo strojów i krajobrazów, słyszeli podobieństwo języka, ale interpretowali je w odniesieniu do swojego świata – jasnych podziałów tożsamościowych. Nie potrafili zauważyć, że nie równa się to przynależności do polskiej czy słowackiej wspólnoty. To intensywne wpatrywanie się w poszukiwaniu linii granicznej, ale zarazem niezauważanie granicy stało się jedną z podstaw konfliktu międzypaństwowego po I wojnie światowej.
Przywołam jeszcze fragment, w którym Zawiliński i jego towarzysze w końcu dostrzegają linię graniczną. Pisze on o marszu wzdłuż Dunajca, rzeki przedzierającej się tutaj przez Pieniny, a jednocześnie rozdzielającej Galicję od Węgier: Nagle dostrzegliśmy jeden, po chwili drugi słup kamienny z napisem bardzo zagadkowym to M. O. to znów G. Rzecz wyjaśnił nam ks. proboszcz: to kamienie graniczne Węgier i Galicyi: M. O. to „Magyar Ország”, a G. to „Galicya”. Otrzymali wreszcie to, czego wcześniej tak usilnie szukali – widomy znak granicy. Ich reakcją nie było jednak zadowolenie z osiągniętego celu. Jakto? Przecież granicę galicyjsko-węgierską od ujścia Białki prawie do Szczawnicy na całej linii tworzy Dunajec? Skądże ta granica przeniosła się na brzeg lewy i zabrała kawałek wikliny Sromowczanom? Przyczyną okazało się podmycie prawego brzegu przez Dunajec, co miano wyrównać tą drobną zmianą. Zawiliński znacznie zmienia tutaj swój ton: Czy nie jest to wstęp do zachłannego pożądania „Trzech Koron” i Pienin? Wszak jeśli całe Tatry powinny być madziarskie, dlaczegożby nie miały nimi być i Pieniny?! (Zawiliński, 1912, s. 131–132). Dostrzeżenie linii granicznej zmienia jego opis z zachwytu piękną podróżą w obronę polskiego stanu posiadania (tytułowych kresów polszczyzny).
Podobny ton znajdziemy w polskich przewodnikach z tego czasu. Na przykład Mieczysław Orłowicz opisując podróże po Słowacji zwracał uwagę na przymusową madziaryzację mieszkających tam… Polaków (de facto chodziło o tamtejszych górali, których gwara stanowiła dla polskich autorów dowód ich świadomości narodowej, o którą zresztą nikt ich nie pytał). W wydaniu powojennym tego przewodnika dodał zdanie o sztuczności przebiegu granicy. Pogląd odmienny, znajdziemy w przewodniku czechosłowackim. Komentując wyjątkowość Spiszu autor stwierdza: Na całej długości polsko-czechosłowackiej granicy widać wielką bliskość językową. Ta okoliczność nie ma prowadzić do jednostronnego uważania obszarów przygranicznych za przynależnych tylko do jednej albo drugiej strony, jak czynią niektóre turystyczne przewodniki polskie, […] ale przeciwnie, powinna być podstawą do intensywniejszych kontaktów czechosłowacko-polskich. […] Szczególnie na Spiszu jest kontakt słowackiego i polskiego żywiołu tradycyjny i naturalny (Lázňovský, 1933, s. 436). Skupienie uwagi na linii granicznej u polskich autorów sprawiało, że ich spojrzenie na to, co powinno być sednem ich tekstów, a co tak celnie opisał czeski autor, było dość płytkie. Zanim zobaczyli granicę dostrzegali więcej niż wtedy, gdy już ją widzieli. Od tej chwili ich teksty skupiają się na obronie polskości w jej pobliżu. Mówili więc językiem politycznej mapy, z jej wyraźnymi konturami, a nie językiem codzienności mieszkańców przygranicznych miejscowości.
Po I wojnie światowej niezmienna dotąd granica miała ulec zmianie. Po burzliwych wydarzeniach, w których uczestniczyły obie strony politycznego sporu, na mocy decyzji Rady Ambasadorów z 28 lipca 1920 roku, trzynaście wsi na Spiszu i czternaście wsi na Orawie znalazło się w Polsce, a pozostałe przypadły Czechosłowacji. Rozstrzygnięcie mogło zasługiwać w pełni na miano kompromisu – nie zadowalało żadnej ze stron. Najbardziej odczuli to jednak, rzecz jasna, mieszkańcy tego regionu. Wytyczenie linii granicznej w miejscu, w którym jej nigdy wcześniej nie było, prowadziło do wymuszonego zerwania stosunków społecznych i gospodarczych. Na przykład mieszkańcy Jurgowa (słow. Jurgov), który nagle stał się wsią leżącą po polskiej stronie granicy, pozostawili na Słowacji swoje pola i łąki. Niektórzy mieli je nawet w obrębie leżącej poza pasem przygranicznym Słowiańskiej Wsi (słow. Slovenská Ves). Granica przecięła również inne powiązania – związane z pracą duszpasterską, z prawem połowu w rzece Białce, polowania w lasach, ba! utrudniła nawet niektórym mieszkańcom słowackiego Spiszu dojazd do, pozostałej w Czechosłowacji, Spiskiej Nowej Wsi, ponieważ najkrótsza droga wiodła teraz przez terytorium Polski. Te i inne sprawy rozwiązać musiano na poziomie międzynarodowym – w 1924 roku podpisano umowę polsko–czechosłowacką, tzw. protokoły krakowskie. Otwierał je zapis de facto znoszący granicę w imię bardziej zdroworozsądkowych zasad: Okoliczność, że grunta położone na granicy są tą granicą przecięte, nie może stanowić przeszkody dla wykonywania na tychże gruntach należytego gospodarstwa. Szybko zrozumiano, że linia na mapie niekoniecznie musi być korzystna w terenie. Dostrzeżono to, co widzieli na co dzień mieszkający w jej pobliżu.
Wytyczenie granicy w miejscu, w którym jej wcześniej nie było, nie zmienia przebiegu terenu tak jak przeobraża życie mieszkających w jej cieniu. Na zdjęciu granica polsko–czechosłowacka za Jurgowem, 1929, Narodowe Archiwum Cyfrowe, Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny – Archiwum Ilustracji, sygn. 3/1/0/8/6390. Domena Publiczna.
Widząc granicę
Znaczne zmiany przyniosła II wojna światowa. Pierwsze lata po jej zakończeniu stanowiły trudny czas w życiu przygranicznych społeczności. W Polsce trwało wysiedlanie mniejszości łemkowskiej i ukraińskiej do Związku Radzieckiego. W końcu w wyniku akcji „Wisła”, a więc przymusowym przesiedleniu ich na „Ziemie Odzyskane” w 1947 roku tereny te straciły zupełnie swój dotychczasowy charakter. W opuszczonych wsiach zamieszkali ludzie, dla których życie przy granicy było nowym doświadczeniem. W tym samym czasie na Spiszu i Orawie walka pomiędzy nową polską władzą a antykomunistycznym podziemiem sprawiła, że, czując zagrożenie dla swojego życia i majątku, mieszkańcy uciekali za granicę. Patrząc na słowacką stronę, widzieli dla siebie miejsce bezpieczniejsze od własnego domu. Wydarzenia te przeobraziły wygląd przygranicznych miejscowości bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Mimo powrotu do przedwojennego przebiegu samej linii granicznej, wygląd granicy uległ znaczącemu przeobrażeniu.
Po 1948 roku zarówno Polska jak i Czechosłowacja były rządzone przez partie komunistyczne. Mieszkanka leżącej nad Popradem Andrzejówki, która w czasie okupacji bez problemu przekraczała graniczną rzekę, wspominała ten czas tak: ze Słowakami żyliśmy w braterskiej niby przyjaźni, a granicy pilnowali jak nigdy (Bogacz, 2019, s. 73). Paradoksem pozostaje, że przed wojną, gdy Polska i Czechosłowacja utrzymywały napięte stosunki, życie w cieniu granicy było mniej uciążliwe od czasów, gdy oficjalnie miała ona łączyć, a nie dzielić, bo żyły przy niej braterskie słowiańskie narody. Do tego jeszcze spojone odgórnie wspólną ideologią.
Gdy oswojona wcześniej bariera stała się de facto kordonem, zmianie musiało ulec i życie mieszkających przy niej ludzi. Niezauważana wcześniej, teraz stała się barierą dobrze widoczną. Nie od razu jednak rozdzieliła na dwa odrębne organizmy żyjące przy niej społeczności. Wciąż radzono sobie z jej przekraczaniem. Czyniono to jednak rzadziej i w wyjątkowych przypadkach.
W końcu granica polsko-słowacka stała się wręcz nieprzekraczalna. Na przełomie lat 40 i 50 XX w. wiązać się to mogło nawet ze śmiercią. Opisująca wyniki badań terenowych w Chochołowie przez grupę studentów i studentek z Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej UW Maria Małanicz-Przybylska przywołuje relację o zastrzeleniu przekraczającego granicę członka rodziny rozmówcy przez polskiego żołnierza. Podobne wydarzenie zrelacjonowano w nadpopradzkiej Andrzejówce. Granicę przekraczał tam w tajemnicy mieszkaniec Sulina udając się do swojej dziewczyny. Polski żołnierz zastrzelił go, mimo że Słowak wracał z wizyty i już wchodził do ogrodu leżącego po drugiej stronie Popradu.
Małanicz-Przybylska zaznacza, że w relacjach o tym okresie powszechnym stał się strach, który towarzyszył też ludziom, którzy nie zajmowali się przemytem (Małanicz-Przybylska, 2022, s. 64). Dotyczył też tak prozaicznych czynności jak pasienie krów, ponieważ obawiano się, że przekroczą granicę i nie będzie można ich odzyskać. W efekcie stopniowo odwracano się od granicy, nie zauważano jej, nie patrzono w jej stronę, a przede wszystkim nie dostrzegano tego, co leży za nią. Tak było bezpieczniej.
Co widać z drugiej strony
Zmieniało się to od przełomu lat 50 i 60 XX wieku. Ale zamknięte granice pozostawiają swój trwały ślad w mentalności. Wróćmy na chwilę w tak wyjątkową dla całej granicy polsko-słowackiej dolinę Popradu. W przeciwieństwie do większości jej przebiegu linia graniczna nie prowadzi tutaj górskimi szczytami, lecz biegnie najniższym punktem terenu, środkiem płynącej rzeki. Jej przekroczenie wydaje się tak proste, że aż dziw bierze, że biegnie akurat tędy. W latach 60. XX wieku do znanego nam już Sulina przybył słowacki reportażysta Slavo Kalný, który na wstępie swej relacji wyraził mocne zdziwienie: To naprawdę dziwne… Pociąg jedzie przed tobą, mógłbyś rzucić w niego kamieniem, ale nie możesz wsiąść, ponieważ rzeka jest granicą, a pociąg pędzi przez terytorium innego kraju. To co oddzielało, inny reportażysta piszący o tej samej wsi wyobrażał sobie jako: linię powietrzną, która jest grubą linią na mapie, chyba najgrubszą (Weidler, 1973). Dodać muszę, że w rzeczywistości jednak cienką, bo przepuszczającą wzrok i słuch (no i kamień, jaki miał dolecieć do mknącego brzegiem pociągu) – widział on wszak kąpiących się po drugiej stronie w Popradzie Polaków i słyszał ich pozdrowienia wykrzykiwane w jego kierunku. Podobnie było w miejscach, gdzie to nie rzeka była barierą. Mieszkańcy Łapszanki, posiadający grunty przy granicy, będąc w polu rozmawiali z pracującymi po drugiej stronie mieszkańcami Osturni. Dalszym przykładem, że nawet najgrubsza linia na mapie nie musi stanowić przeszkody w terenie, jest relacja reportażysty z Mniszka nad Popradem. Opowiada on, że w tej miejscowości pożar łatwiej zauważyć z drugiej strony granicy. W takiej sytuacji wzajemnie pomagali sobie zarówno Polacy, jak i Słowacy.
Niekiedy jednak bywa tak, że granica, będąca linią na mapie, uwidacznia swoją obecność też w rzeczywistości. Slavo Kalný opisuje sytuację z czasów budowy szkoły w Sulinie. Z powodu braku dobrej drogi niemożliwym było przywieźć materiały budowlane na miejsce. Na szczęście Polacy zgodzili się na przejazd ciężarówek na polską stronę i przeprawienie się przez bród na Popradzie do Sulina. Było to odwrócenie kierunku drogi pokonywanej regularnie przed powstaniem trudno przekraczalnej granicy braterskiej przyjaźni. Jak wspominali starsi mieszkańcy tej wsi: przeprawiliśmy się na drugą stronę, wsiedliśmy do pociągu i w pół godziny byliśmy w Orłowie. Stamtąd krótki spacer do Preszowa. A z Preszowa mogliśmy wyruszyć w świat (Kalný, 1964). Granica odcięła ich nie tylko od polskiej strony, ale i od świata. Nowa szkoła, a więc i dostęp do świata dla najmłodszych, niespodziewanie przyszedł właśnie z tamtej strony.
Autorzy przywoływanych tekstów wspominają również o ponadgranicznych relacjach miłosnych. W Mniszku nad Popradem istniały: […] i takie codzienne, których skutkiem nie raz bywają śluby. Młodym [pracującym] na polach linia graniczna nie przeszkadza w tym, aby się sobie spodobać. Potem sobie wyrobią przepustkę, a po jakimś czasie widzimy ich w naszej sali ślubów. Polskim dziewczynom nasi chłopcy się podobają (Ozaník, 1975). Natomiast ksiądz z Osturni pod koniec XX wieku opowiadał, że miejscowi kawalerowie, zgodnie ze zwyczajem, gdy nie mogą znaleźć dziewczyny na miejscu, znajdują partnerkę w Polsce. Dla zakochanych istniała tylko druga osoba i dlatego widzieli więcej. Wbrew przysłowiu miłość ich nie oślepiała, lecz wyostrzała wzrok. Granica traciła moc, stawała się ledwie swym cieniem, już nawet nie linią, ale napowietrzną kreską bez znaczenia.
Te historie pokazują, że to co oznaczone jest wyraźnie na mapie, w terenie widziane jest inaczej – patrzy się nie na linię, ale poza nią, jakby jej w ogóle nie było. Z tym, że spojrzenie to możliwe jest dopiero wtedy, gdy uczynimy ten krok i skierujemy wzrok w stronę granicy. Można więc stwierdzić, że choć wyraźnie zaznaczona na mapie, w rzeczywistości staje się ledwo widoczna albo całkowicie znika nam z oczu. A zmysły – takie jak wzrok i słuch – przekraczają ją bez trudu, podkreślając jej nieszczelność i płynność. W związku z tym nabiera cech widma – jednocześnie widzialnego i niewidzialnego, zawieszonego pomiędzy materialnością i niematerialnością.
Nie widząc
Na koniec powtórzę otwierającą moje rozważania myśl – patrząc na granicę nie widzimy linii granicznej, ale przez nią. Do tego, by tak właśnie spojrzeć na granicę, zainspirowało mnie wspomnienie Antoniego Kroha: W połowie XX w., gdy chodziłem do szkoły w Bukowinie Tatrzańskiej, widok na Tatry Bielskie z okien naszej klasy był częścią mojego krajobrazu, a więc częścią Polski [nie leżą one w Polsce – MF]; ale gdy zobaczyłem słowacką kartę pocztową z widokiem Trzech Koron od Czerwonego Klasztoru, zapałałem dziecięcym oburzeniem: jakim prawem Słowacy chwalą się naszą górą? Ten dziecięcy odruch był po prostu myśleniem kategoriami mojej epoki (Kroh, 1995, s. 302). Odwróćmy sytuację i spójrzmy z Trzech Koron przed siebie. Widzimy Tatry, Magurę Spiską, Beskid Sądecki i Żywiecki, Gorce, w dole Czerwony Klasztor i przełom Dunajca. W całym tym pięknie krajobrazu największego wysiłku wymaga dostrzeżenie granicy. To zupełnie inne doświadczenie niż patrzenie na mapę, z jej wyraźnymi odcięciami – tu Polska, a tu Słowacja.
Przez wieki południowa granica Polski pozostawała stabilna i niezmienna, a przez to pozornie nieistotna. Spokój, choć upragniony, rzadko staje się tematem dla historyków czy publicystów. Ta granica była niezauważana, bo też rozdzielała coś, co stanowiło pewną całość. Dopiero patrząc na mapę, stawała się łatwo dostrzegalna. W terenie stawała się widoczna w momencie swojego zamknięcia, co nastąpiło wraz z rozwojem nowoczesnego państwa i potrzebą kontroli granicznych. Jednak przytoczone przeze mnie przykłady pokazują, że granica nie była całkowicie szczelna – pewne elementy przenikały przez nią swobodnie: spojrzenia, dźwięki, w końcu także relacje międzyludzkie, w tym miłość czy codzienna pomoc sąsiedzka.
Dzisiaj bez problemu możemy stanąć z każdej strony granicy, a nawet na samej linii granicznej. Transgraniczne projekty są coraz częstsze i pozwalają spojrzeć na nas samych, mieszkańców terenów przygranicznych, z innej perspektywy. W końcu z drugiej strony często widać lepiej (nie tylko pożar). To w końcu też przez to co jest, widać to, czego nie ma. Jeżdżąc (albo chodząc) przez leżące przy granicy rusińskie wsie, z dwujęzycznymi nazwami, z cerkwią, z kamiennymi krzyżami możemy się zastanowić, czemu to po drugiej stronie (przypominając opinię Kalnego – o rzut kamieniem) cerkwie te są dzisiaj rzymskokatolickie, tablice jednojęzyczne, a kamienne krzyże sporadyczne. To otwarcie granicy, jej zniknięcie dla oczu, pozwoliło zauważyć coś, co miało zniknąć, a żyło mimo to dalej. Nie widząc granicy, widzimy więcej. Tylko w ten sposób zauważymy procesy, których nie można zamknąć w jednym kraju. W całym ich bogactwie i złożoności. I pięknie. Wracam więc myślą do tej chwili, gdy pierwszy raz ujrzałem granicę. I już wiem czemu to tak we mnie utkwiło. Zobaczyłem, że granica nie jest kresem, a już na pewno nie polskości czy słowackości. Dla mnie był to początek odkrywania tego, co jest ponad nią i chęcią zobaczenia czegoś więcej niż tylko „nasze” i „obce”.
Obecność czasami świadczy o braku. Dwujęzyczny napis na budynku urzędu gminnego w Legnawie. Leżąca naprzeciwko, po polskiej stronie granicy, Andrzejówka do 1947 roku była wsią łemkowską. Tamtejsza greckokatolicka cerkiew jest dzisiaj kościołem rzymskokatolickim. Fot. M. Fornagiel, sierpień 2024 r.
Mariusz Fornagiel
Wykorzystane źródła i literatura
[1] O górskiej granicy pisała też Karolina Ćwiek-Rogalska. Zainteresowanych odsyłam do lektury.
[2] O specyfice rzeki będącej granicą i dzielącej miasto na dwie części – polskiego Cieszyna i Czeskiego Cieszyna – pisała Magdalena Bubík. Zainteresowanych odsyłam do lektury.
[3] Grupa etniczna Słowian wschodnich posługująca się własnym językiem, wyznająca grekokatolicyzm albo prawosławie. Zamieszkiwała zwarty obszar w południowej Polsce nazywany Łemkowszczyzną, do dziś mieszka na wschodniej Słowacji i Zakarpaciu w Ukrainie oraz w rozproszeniu w Polsce (Dolny Śląsk, południowo-wschodnia Polska).
[4] Wszystkie tłumaczenia w tekście zostały sporządzone przez autora.
Bogacz, J. red. (2019). Co można zabrać w ciągu godziny, Krynica Zdrój.
Brylak-Załuska, M. (1983). Maziarska wieś Łosie, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk-Łódź.
Buchowski, M. (2004). Granica a uprawianie antropologii – uwagi wstępne, [w:] Polska-Niemcy. Pogranicze kulturowe i etniczne, M. Buchowski, A. Brencz (red.), Wrocław-Poznań.
Koma, J. (1961). Drotárstvo na Spiši, „Nové obzory. Vlastivedná ročenka východného Slovenska“, č. 3.
Kroh, A. (1995). Elementy słowackie w kulturze ludowej Podhala, [w:] Związki kulturalne polsko-słowackie w dziejach, J. Wyrozumski (red.), Kraków.
Lázňovský, B. (1933). Průvodce po Československé republice. Země slovenská a podkarpatoruská, Praha.
Małanicz-Przybylska M. (2022). Pogranicze jako dziedzictwo w narracjach mieszkańców Chochołowa na Podhalu, „Wrocławski Rocznik Historii Mówionej”, r. 12.
Orłowicz, M. (1914). Ilustrowany przewodnik po Galicyi, Bukowinie, Spiżu, Orawie i Śląsku Cieszyńskim, Lwów.
Orłowicz, M. (1921). Ilustrowany przewodnik po Spiszu, Orawie, Liptowie i Czadeckiem, Lwów-Warszawa.
Ozaník, I. (1975). A hory budú plakať, „Roľnícke noviny“, č. 215.
Reinfuss, R. (1995). Związki kulturowe po obu stronach Karpat w rejonie Łemkowszczyzny, [w:] Łemkowie w historii i kulturze Karpat, J. Czajkowski (red.), cz. I, Sanok 1995.
Weidler, E. (1973). Z môjho týždenníka, „Učiteľské noviny“, č. 31-32.
Zawiliński, R. (1912). Z kresów polszczyzny. Wrażenia podróżnika, Kraków.
Our collaboration with the Pomeranian State Museum in Greifswald, Germany, is ongoing. Following last year’s working meeting at the museum, our researcher, Michal Korhel, returned recently to present the results of his latest work. In his presentation, Michal focused on the region of Pomerania, specifically addressing the theme of “German ghosts” said to haunt the inhabitants of Goleniów. He showcased various examples of the German cultural heritage preserved in the town and explored how local residents are engaging with and responding to this legacy today. The subsequent discussion offered a valuable opportunity to compare these experiences with those of other regions affected by the forced displacement of previous populations. We would like to extend our sincere thanks to the Pomeranian State Museum – and in particular to Dorota Makrutzki – for the kind invitation and support.
We invite you to watch a short film produced by the Polish Academy of Sciences, featuring Karolina as she speaks about what we do in the project. Quite unusually, it was shot in Warsaw. How come Poland’s capital city has spectral qualities? Here’s the link where you can see yourself!
This semester, our team launched a thought-provoking cycle of internal seminars dedicated to exploring the German culture of remembrance, with a special focus on the representation of expulsion and resettlement in post-war artworks and scholarship, rooted in Germany.
We began in January with a deep dive into “Alles, was wir nicht erinnern”, a recent bestseller by Christiane Hoffmann. The book, a personal account of retracing her father’s flight route from Silesia, offered a poignant entry point into the silences and tensions surrounding collective memory in Germany today. You can find some of our reflections on it here.
From there, we moved into more academic territory, discussing two seminal articles by Robert G. Moeller, who has written extensively on the divided memory cultures of East and West Germany. While his arguments are rich and well-grounded, we approached them from a hauntological perspective, probing what remains unsaid or spectral in his narrative. This led us to watch the 1951 West German film Grün ist die Heide (The Heath Is Green), which Moeller names as one of the era’s most popular. The screening sparked a dynamic discussion on how the theme of expulsion in the film is both present and repressed—simultaneously visible and veiled—echoing the ghostly presences all of us engage with during our fieldwork.
To conclude this seminar series, we’ll turn to a text by Bill Niven, focusing exclusively on the GDR’s culture of remembrance. This will round off our exploration of how memory diverged across Germany’s post-war landscapes.
We’ll return after the summer—reenergized by fieldwork, conferences, and writing—with a new series of seminars. Until then, we continue to reflect on what is remembered, what is forgotten, and what lingers in between.
The first days of May brought pleasant, sunny weather. Our researcher, Michal Korhel, took advantage of this during his field research in Handlová, setting out to explore traces of the former German inhabitants in the surrounding cultural landscape. He was accompanied on his hikes by a local from a mixed family – his mother was from a German family in Handlová, while his father arrived in the town as a settler from Hungary. Thanks to this guide, Michal gained valuable insights not only into the local forests but also into the lifestyle and farming practices of the German population, as well as the changes that occurred in the region after World War II.
Former land boundaries, photo: Michal Korhel
The first day began beneath the hills of Biela skala and Veľký Gríč, which held symbolic value for the German population. Much of the hillsides once served as cattle pastures before the war. This is evidenced by the remains of so-called summer stables and various fruit trees – cherries, apples, and pears – now found on the forest edge or even deep within the woods. These trees were originally planted to deter forest animals from entering garden plots. Today, their blossoms and fruit are living reminders of the German population of Handlová, who planted them decades ago before being forcibly displaced after the war. In many parts of the surrounding countryside, piles of stones can still be found – once the boundaries of individual land plots. These properties were later nationalized under the so-called Beneš decrees. However, since the Czechoslovak state and the new settlers were either unable or unwilling to use the land in the same way as the previous inhabitants, much of it was reforested. Over time, the forest has gradually covered decades, even centuries, of the original population’s labor.
At the source of the Handlovka river, photo: Michal Korhel
Some of this history is now being rediscovered by local enthusiasts, including Michal’s guide. One example is the source of the Handlovka River, which flows through the town of Handlová. Its location was only recently reidentified. Traces such as a dominant tree and remnants of surrounding walls suggest that the German population was well aware of the spring, possibly using it as a destination for short trips. Once it is cleaned, it is expected to serve a similar recreational purpose once again.
Blossoming fruit trees on the edge of a forest, photo: Michal Korhel
On the second day, Michal and his guide followed in the footsteps of German miners who once commuted to the Handlová mines from nearby Jánová Lehota (known in German as Drexlerhau). Along the route, the miners reportedly paused to pray at a cross, which still stands today. During the walk, Michal again came across the remains of farm buildings and various fruit trees. A nearby lake, artificially created by Germans, was repurposed after the war as a popular leisure destination for the new settlers. As Michal’s guide recalled, children used to build wooden rafts and reenact naval battles on the lake. In May, young couples would sit under a blossoming cherry tree on the shore. Today, the lake appears neglected, and no one would consider swimming in its waters.
Blossoming cherry tree by the lake, photo: Michal Korhel
Michal concluded his journey in Jánová Lehota. Like Handlová, it features stone houses built by the local German population before World War II. However, Jánová Lehota has preserved more visible evidence of its German past. Perhaps the most prominent is the monument to local inhabitants who died in World War I, located directly opposite the church.
Memorial to the inhabitants of Jánova Lehota fallen in the World War I, photo: Michal Korhel
Walking through the landscape around Handlová reveals many traces of the life once led by the original German inhabitants. However, many of these are unnoticed by the average visitor or lie beyond marked trails. That’s why Michal is especially grateful to his guide, whose familiarity with the local landscape and personal stories brought new meaning to the sites they encountered. Through this narrative lens, the remnants were contextualized within both the German heritage and the newer Slovak presence. In this way, walking itself becomes a vital research method.
Stone houses and church in Jánova Lehota, photo: Michal Korhel
As winter turned to spring, much of our energy was devoted to intensive fieldwork—a time of travel, observation, conversation, and discovery. To regroup and reflect, we held an internal seminar on April 23rd, where we shared our recent experiences and insights from the field.
Michal presented his journeys to Czechia and Slovakia, where he explored themes relevant to his broader research on Polish-Slovak memory landscapes. In Slovakia, he spent several weeks tracing traces of a variety of German heritage, delving into local histories in Hauerland and their ongoing presence in cultural narratives. You can read more about his travels here and here.
Magdalena continued her field research in Piła, Poland, focusing on former Protestant objects and their transformation—especially during the emotionally charged weeks of Lent. Her work uncovered other dimensions of how these spaces are recycled, reinterpreted, or quietly linger in the background of the contemporary religious life of Protestant and Catholic communities. She summed it up in one of the posts.
Meanwhile, Karolina returned to Wałcz County, where she collaborated with the Wałcz Land Museum on a new permanent exhibition, while also conducting interviews to deepen our understanding of regional heritage and its living memory. She and Magdalena were even able to meet in person—a rare and welcome moment of shared fieldwork.
We also heard from Karin, who represented our team at the REECAS conference in Seattle. Her reflections sparked discussion on how to communicate our Central European-focused work to broader international audiences, and how the themes of memory, displacement, and heritage resonate across regions.
This energizing session reminded us how interconnected our research truly is, even as we work in different places and on diverse topics. Fieldwork takes us out into the world—but seminars like this bring us back together. And yes—it’s good to talk!
At the beginning of April, our team member, Karina Hoření, had a chance to present her research findings in Seattle. The annual Northwest Regional Conference for Russian, East European and Central Asian Studies (REECAS) at Washington University brings together West Coast and European scholars. Karina presented her case study of Gustav and Adolf – two men of German nationality who tried to reclaim their confiscated property. Karina uses their cases to illustrate the differences between Czech and Slovak post-displacement regions. It is always a challenge to present our project outside of Central Europe, and it is always valuable to get feedback and find common topics with scholars from different regions.
conference spaces in Seattle, pictures by Karina Hoření