In the latest issue of the Zeitschrift für Slawistik you can find an article written by Karolina Ćwiek-Rogalska titled “Memory-making and Vampire-hunting: A Hauntological Study of the “Recovered” Pomerania in the 1950s”.
This article examines how memory and materiality were managed in the Recovered Territories, lands incorporated by Poland after 1945, through a case study set in Central Pomerania. It juxtaposes Bram Stoker’s Dracula with 1958 bureaucratic documents concerning the trade in cemetery stones from former German graveyards near Koszalin. The study reveals how local and central authorities in People’s Poland navigated the legal, political, and symbolic challenges of dealing with remnants of German heritage. By exploring tensions between top-down directives from Warsaw and local interpretations, the article sheds light on broader post-war memory processes and the contested legacy of German material culture in the 1950s.
The blog post was quest-written by Karolina Gembara, a visual artist, researcher, born and raised in Ząbkowice Śląskie in a family resettled from various parts of today’s Ukraine.
A chance discovery of a bag filled with old photographs led the author of this month’s blog post into a poignant reflection on memory, inheritance, and the aftermath of postwar displacement.
The found images – wedding portraits, marginal notes, rare wartime snapshots – revealed a tangled history of Polish and German lives, layered with silence, loss, and emotional complexity. Among them, a photo album titled Erinnerungen (Memories), likely once owned by a displaced German family, raised urgent questions about symbolic appropriation, mourning, and the uneasy intimacy of living with things that are both ours and not ours.
Wpis blogowy gościnnie przygotowała Karolina Gembara, artystka wizualna, badaczka, urodzona i wychowana w Ząbkowicach Śląskich w rodzinie przesiedlonej z różnych części dzisiejszej Ukrainy. / The blog post was guest-written by Karolina Gembara, a visual artist, researcher, born and raised in Ząbkowice Śląskie in a family resettled from various parts of today’s Ukraine.
[ENG, Polish version below] A random discovery of a bag filled with old photographs led the author of this month’s post into a deeply personal meditation on memory, inheritance, and postwar displacement. Family archives, fragments of German and Polish pasts intertwined with each other with wedding pictures, side notes, and rare war photos, and revealed layers of loss and silent violence embedded in material traces. The discovery of a photo album marked Erinnerungen (Memories), likely once belonging to a displaced German family, opened up questions of symbolic appropriation, mourning, and the ambivalent intimacy of living with things that are both ours and belonging to someone else’s.
Reklamówka z podobizną Myszką Miki wpadła w moje ręce zaledwie kilka lat temu. Wtedy myślałam, że widziałam już wszystkie rodzinne archiwa. Z jednej i drugiej kresowej strony – z podbuczackich wsi — Barysza i Podzameczka oraz z Czernichowa, i z polskiej Centrali. Że wszystko, co cenne i przydatne, już przeszło przez moje ręce.
I tu muszę wyznać: pragnę tych rzeczy tak bardzo, że zawłaszczam je sobie, kiedy nadarzy się ku temu okazja. Okazja numer jeden to śmierć babci Michaliny, a więc likwidacja jej rzeczy, porządkowanie, wynoszenie, oddawanie. Kto chciał, ten załapał się na coś sentymentalnego. Schowałam worek ze zdjęciami zawczasu, bo przecież nikomu nie były bardziej potrzebne niż właśnie mi. Znałam te czarno-białe fotografie z chrztów, ślubów i pogrzebów, ale chciałam je mieć w domu, przy sobie. Będę je studiować i doceniać bardziej niż ktokolwiek z rodziny — myślałam — za dużo już rzeczy się zmarnowało, przepadło, zniszczało. Okazja numer dwa to śmierć babci Adeli. Nigdy nie dzieliła się fotografiami, nie wiedziałam nawet, że istnieją — miałyśmy zresztą słabszy kontakt i nie przyszło mi do głowy, żeby jako dzieciak buszować w jej szafie. No więc wybłagałam od rodziny tę odnalezioną w jej rzeczach reklamówkę. Niby na tymczas, ale jest ze mną już 5 lat i nikt się o nią nie upomniał.
Jestem niesamowicie chytra na pamiątki rodzinne. Wszystkie historie, które słyszałam od dziadków w dzieciństwie, były o utracie. O utracie domu, rodziców, psa, zdrowia, brata, sukienek, pościeli, nadziei. A potem, gdy już zamieszkali na Ziemiach Zachodnich, o potencjalnych, ale jednak nieodnalezionych skarbach po Niemcach. No więc gdzie są te meble, co tu stały, jak przyjechali? W kurniku. Dziadek zrobił z nich zagródkę dla brojlerów. A te niemieckie książki, co to się nimi bawiliśmy na strychu? Wörterrr-bucchhhh! Dawno spalone. Dlatego, gdy już trochę podrosłam i zrozumiałam, ile straciłam, zaczęłam łapczywie zbierać, chyba nawet zabierać. Tęskniłam do rzeczy z tamtych dawnych czasów, choćby były „nie nasze”, bo przecież rzeczy są dowodem jakiejś ciągłości.
Reklamówka z Myszką Miki dała mi ich bardzo dużo: znana mi już narracja wizualna, a więc chrzty, śluby, pogrzeby. Czasem zdjęcia grupowe, bo fotograf przyjechał, przechodził akurat. Na wsi nie było za dużo okazji do fotografowania się, poza tymi, które wiązały się z obecnością księdza. Rozpoznaję twarze, młodziutka Adela z najstarszym synem Zbyszkiem, moim tatą. Obojga już nie ma. Krowy, dom, sad, czasem jakaś pocztówka ze Lwowa. Są też laurki na Dzień Babci i dużo świstków papieru, daty wizyt lekarskich, odcinki emerytury z KRUS-u i skierowania wypisane ręcznie: leczenie radiologiczne.
fotografia przedstawiająca album rodzinny autorki, fot. Mika Nechyporenko
Jest też i album. Od razu rozpoznaję jego funkcję: płócienna okładka, poziome ułożenie, jakiś sznureczek przy grzbiecie. I tłoczenie na okładce, którego nie rozpoznaję: Ehrinnerungen. Coś z niemieckiego, wspomnienia, czy coś podobnego. Nie przeleciała mi wówczas przez głowę żadna fabularna myśl: że oto babcia była jednak jakoś „zniemczona”, że oto zaraz jakaś wielka tajemnica ujrzy światło dnia. Zaczęłam wertować z przekonaniem, że to nie moje, ale że mam prawo. Na wewnętrznej okładce napis drukowanymi literami „RAD” i numer: 11/111. Obok, również na okładce, miniaturowe zdjęcie kobiety, mniejsze niż do dokumentu, wielkości naparstka. Przerwane na pół, ale przyklejone, w wyniku czego jej twarz nosi grymas. Ktoś się rozmyślił albo naprawił czyjś błąd. Tak czy inaczej dziwne, bo miejsce na zdjęcia jest dalej, na czarnej tekturze. Może to właścicielka? Kto i dlaczego chciał ją z tego tytułowego miejsca usunąć? Pierwsza strona dość zagadkowa: bardzo stare zdjęcie, ale to jego kopia, taka błyszcząca. Starzy ludzie, chyba biedni, pan z długim wąsem, pani w chustce. I gromadka dzieci na tle drewnianej chaty. Rozpoznaję w końcu młodego Jana, męża Adeli. A więc zdjęcie albo sprzed wojny, albo zrobione w jej trakcie. Tak czy inaczej z ukraińskiego Czernichowa. Potem znane mi chrzty, wesela, pogrzeby, mały Zbyszek, mały Jurek, mały Staszek, mała Ela. Znam. A ten żołnierz o ciemnej karnacji? Krótkie spodenki, palmy, „Kair 1942”. Szybki rachunek — to pradziadek Mikołaj w armii Andersa! Czyli to jednak nie legenda. Musiał te zdjęcia wysyłać potem z emigracji, a może je przywiózł jak już zjechał do Polski w latach 70. Nie ma go na zdjęciu z Czernichowa, bo zabrali go na Sybir, a dzieci — w tym młody Jan, późniejszy mąż Adeli — zostali z dziadkami.
Obraz jakoś się tam układa. Niby jest tu chronologia, ale widać też przeskoki. Jakby zdjęcia wklejano tu retrospektywnie — mali, młodzi, znów mali, już dorośli, martwi i znów młodzi. Ale ta opowieść się urywa i nagle widzę tylko czarne kartonowe strony, poplamione starym klejem, z kawałkami wciąż trzymającego się tych stron papieru. Ktoś się mocno uparł i powyrywał zdjęcia. Chamstwo, myślę. Znów poniszczyli i zostaję z kalekimi pamiątkami. Kilka stron dalej przezroczysty woreczek, a w nim mały stosik. Dzieci z blond czuprynami, w samych majtkach, jest gorąco, jest lato, woda, piknik, zabawa. Są i dorośli, ta jedna pani się powtarza. W tle, jak nie woda czy łąka, to ten sam dom. Kamienica, dwupiętrowa, wielorodzinna, bardziej wiejska niż miejska. W miejscu klatki schodowej półkolista wieżyczka przypominająca absydę. Gwiaździste szprosy w oknach korytarza. Płot na ceglanym murku, ceglane słupki i ceglane ozdobne wykończenia tu i ówdzie.
Niemcy
Niemiecka kamienica, niemieckie wakacje, niemieckie dzieci. Nawet teraz, nie mając tych fotografii przed sobą, wiem dobrze, jak to wszystko wygląda, opisywałam te fotografie nie raz, poszukując tego domu po różnych fejsbukowych grupach. Bez skutku. Ktoś jedynie napisał, że „RAD” to der Reichsarbeitsdienst. Rzeczywiście, sprawdziłam numer, unsere lager RAD („nasz obóz”) był w Trzebnicy (niemieckiej Trebnitz). Może trzeba to było wtedy wiedzieć, gdzie się zgłosić, w razie czego. Może chcieli? Kto pisze „nasz obóz” jakby to był „nasz sklep, nasz kościół, nasz staw”?
fotografia przedstawiająca album rodzinny autorki, fot. Mika Nechyporenko
Kiedy w 2024 Katarzyna Maniak i Anna Kurpiel kuratorowały w Muzeum Etnograficznym we Wrocławiu wystawę „Rzeczy Przysposobione” album znalazł się wśród eksponatów. Badaczki użyły kategorii z rzeczowników odczasownikowych na opisanie tego, jaki mamy stosunek do tzw. rzeczy poniemieckich. „Umojenie” albumu przez babcię Adelę zdaje się dobrze opisywać tę sytuację. Moja nienaukowa fabulacja widzi historię tak: młoda Adela wyszła za mąż, za Jana, przydzielono im dom. Tam, na strychu bądź w jakimś starym meblu, znalazła album, rodzinną pamiątkę poprzednich mieszkańców. Początkiem fotograficznej opowieści o rodzinie Gembarów jest więc dramat innej rodziny. Nie wiemy, czy wysiedleni zostali przez polską administrację, czy też uciekli dobrowolnie przed zbliżającym się frontem. Nie wiemy, co zabrali, czy dano im czas na spakowanie się, czy ważono ich dobytek. Wiemy, że nie zabrali albumu. Tego albumu. Może był jednym z kilku albumów, tym najmniej ważnym? Może te ważniejsze pojechały na zachód? Ale czy w tamtych czasach na wsi było aż tyle fotografii? Zastanawiam się: kto nie zabiera albumu rodzinnego, jeśli ma choć chwilę, by spakować najważniejsze rzeczy. Chyba że nie ma tej chwili — łapie dzieci, kołdrę, kawałek chleba i już go nie ma.
„Umojenie”, jak pisał Robert Traba, jest włączeniem czegoś obcego do swojego, znanego sensu[1]. To jak rytuał pozwalający się odnaleźć, ale także oswoić z tym, co nie moje. Mieści się w nim bowiem także potencjał „wrogiego”. Plus i minus, który należy zaakceptować, pójść na kompromis, by móc w ogóle iść dalej. Ekonomista powiedziałby, że to jednoczesna strata i zysk. Zagubione i znalezione. Stracone i odzyskane. Zniszczone i uratowane. Powojenna władza komunistyczna nie uznawała niuansów i nie podpowiedziała ludziom, jak pomieścić w sobie te przeciwstawne uczucia. Niemcy stracili, Polacy zyskali, Polacy stracili, Ukraińcy zyskali, Ukraińcy stracili, Polacy zyskali, Niemcy zyskali… Pełnia i próżnia są jak siostry syjamskie, nie można dawać nie odbierając.
Adela nie wiedziała naturalnie, że odrywając od papieru obce i niepotrzebne fotografie, robiąc miejsce sobie, swojej młodej rodzinie, dokonuje symbolicznej przemocy. Kibicuję jej, bo wiem, że nie miała łatwo. Tylko tu, w tym albumie, na dwóch kartonowych stronach zostanie ślad po jej malutkiej córeczce, która zmarła w wieku trzech lat. Adela starała się zachować pamiątki po rodzinie męża, nie znajdę tam zdjęć jej mamy, jej taty, jej stron rodzinnych. Robiła to „dla rodziny”. A jednocześnie pozostawiła rany: papier się niszczy, odchodzi razem z fotografią, nie sposób zamaskować tego gestu. No i coś ją jednak powstrzymało przed wyrzuceniem podobizn tych małych beztroskich niemieckich dzieci. Ten gest troski jest prawie śmieszny — co komu po tych fotografiach? Bez podpisu, bez właściciela, bez tożsamości, bez daty i miejsca. Oni już nie wrócą po swoje pamiątki. A ja będę bezskutecznie szukać ich właścicieli.
fotografia przedstawiająca album rodzinny autorki, fot. Mika Nechyporenko
PS W wyniku moich postów na różnych grupach odezwała się do mnie Beatrix. Nie, nie wie kim są dzieci na fotografiach i nie wie, gdzie mógł stać ten dom. Ale że wspomniałam poniemiecką wieś Hemmersdorf, napisała. Jej ojciec został jako dziecko wysiedlony właśnie stamtąd. Wspomnienia były tak bardzo bolesne, że nigdy nie odważyła się szukać informacji o miejscu, w którym się wychował. A jednak całe dorosłe życie przechowywała pamiątki po nim. Dzięki niej wiem, że w domu Adeli mieszkał ktoś o nazwisku Langnickel. To za mało. Ale może więcej nie trzeba.
Karolina Gembara
[1] Traba R. 2014, Dialogi pamięci. Rozważania wokół recepcji pamięci zbiorowej, „Sensus Historiae”, nr 15 (2)
From July 14 to 18, 2025, three members of our team—Magdalena Bubík, Karina Hoření, and Karolina Ćwiek-Rogalska—presented their research at the 9th Annual Conference of the Memory Studies Association, which took place in Prague, Czechia, under the theme Beyond Crises: Resilience and (In)Stability. Conferences are always a collective endeavor, and we’re happy we could be part of this one. We reconnected with long-time colleagues, forged new friendships, and had the opportunity to share our research within the SpectralRecyling project.
Magdalena presented part of her PhD study in a talk titled Two Phantom Churches, Only One Remembered: A Comparative Study of Protestant and Catholic Churches in Post-Displacement Regions. She focused on Piła, where two churches were demolished post-1945, but only one has been actively commemorated, both in the cityscape and in collective memory: the Roman Catholic one. Her analysis explored why certain religious sites are remembered while others are forgotten, shaped by memory politics, local agency, and material decay. She was part of the panel Nostalgia and Memoryscapes, alongside Ümit Fırat Açıkgöz (American University of Beirut), who spoke on Monuments, Ruins, and the Making of the Future: The Crisis of Urban Memory in Early Republican Istanbul (1923–1949), and Bjorn Krondorfer (Northern Arizona University), who presented on Testimonial and Toxic Landscapes and Memory Objects. All three talks focused on the memory in particular landscapes, where people’s individual stories cross paths with the larger projects of rebuilding, both the past and the future. The panel was moderated by Marcin Jarząbek (Jagiellonian University, Kraków).
Karina presented in the panel Conspiracy Theories, Myths, and Alternative Histories: Probing ‘Speculative Memories’ in Times of Crises, organized by Ilana Hartikainen (University of Helsinki). Her talk, Ghosts and Treasures: Stories about Post-War Property Changes in the Czech Borderlands, explored a topic she had been eager to tackle since the very beginning of our shared project. Namely, how narratives of postwar property shifts in the Czech borderlands have long revolved around the motif of treasure hunting—and how that motif has evolved. Ilana presented on A Pseudohistorical Brotherhood: Pro-Russian Sentiment in Czech Political Rhetoric During Russia’s War in Ukraine, introducing us to the concept of pseudohistory to explore how Pan-Slavism is present (and more often absent) in contemporary Czech far-right narratives. The panel also included Jeanmarie Rouhier-Willoughby (University of Kentucky), who discussed her forthcoming book on sacred landscapes in Western Siberia. The session was moderated by Tatjana Menise (University of Tartu).
Karolina presented on the final day of the conference, in a panel she co-organized with our colleagues from the MEMPOP ERC StG project, affiliated at the Institute of Ethnology, Czech Academy of Sciences. The panel was chaired by the PI of that project, Johana Wyss. Together with Jitka Králová, Laura Mafizzoli, and Ioana Brunet, Karolina explored the question of reconciliation: When is memory enough? Karolina’s talk, “My uncle used to collect everything. Now, I somehow admire him”: The Stories of Formerly German Objects Between State-Level Administration and Personal Narratives, looked at the everyday ethics of keeping, discarding, or interpreting things that come with layered pasts. She was looking for a method of dealing with entangled pasts, stemming from a case study she encountered during her fieldwork in Wałcz, Poland. Ioana Brunet shared insights from her initial fieldwork in Romanian Bukovina in a presentation titled Oktoberfest in the East, while Jitka and Laura summed up their fieldworks: Laura in Georgia, Gulag past presencing: Generational Memory and the Politics of Reconciliation in Georgia, exploring stories of reparations for Soviet-era repressions, and Jitka in Czechia, Uprootedness as a symptom of marginalisation: Case study from the Ústecký region, where she examined how the local history of expulsion is used to explain the development of the region.
Taken together, the three presentations by Magdalena, Karina, and Karolina reflect the core questions at the heart of our research team: How do material remnants—whether sacred architecture, things sought after as treasures, or everyday objects—shape post-displacement experience? What ethical, emotional, and political negotiations emerge when people confront things left behind by others? And how do individual stories, state-level frameworks, and ghostly traces intersect in the formation of new societies? These panels offered a valuable space to test ideas, refine concepts, and stay in dialogue with scholars working across geographies and disciplines. We’re looking forward to building on these conversations in the months to come.
pictures from the 9th Annual Conference of the Memory Studies Association
Two members of our research team, Karina Hoření and Magdalena Bubík, used the summer not just to relax, but also to dive into academic work and spread the word about our project. In early July, they set off from two different cities – Magdalena from Kraków and Karina from Prague – to meet at a shared destination: the Slow Memory Conference in Porto.
The event was organized by the COAST Action network SLOW MEMORY, which brings together scholars from across the humanities and social sciences under the common motto: slow down and take time to remember well. This idea shaped the entire conference, fostering reflection, collaboration, and attentiveness to memory and history.
During the conference, Karina and Magdalena led a workshop titled Slow Memory in Photographs. Working in small groups, participants discussed postcards featuring sites from our field research. They grouped the images by theme, then created their own postcards inspired by the conference experience. The workshop took place in the evocative setting of a former lamp factory – now repurposed as the Lino Cultural Space. We included new technologies in our workshop, using a mini printer to create photographs on site to capture the experience of various memory layers visible in the space. It is no wonder that the participants did not have a problem with identifying some ghosts lingering in that place.
The time Karina and Magdalena spent in Porto brought not only valuable new contacts and insights but also a wave of fresh, ocean-inspired energy – and plenty of ideas for future research initiatives.
during conferencevibe of the Espaco Lino venue was perfect for our hauntological topic, photo: Johana WyssEspaco Lino venue, layers of memory, photo: Karina Hořeníintroduction during the workshop, photo: Johana Wyssparticipants of the workshop, photo: Karina HořeníMagdalena and Karina during the workshop, photo: Johana Wyssinspired by postcards from our fieldwork, participants created their own postcards, photo: Karina Hoření
We’re pleased to share that, starting this July, our PI, Karolina Ćwiek-Rogalska, has been appointed to the position of associate professor.
In the Polish academic system, there are two types of professorships: one is the title of professor – the highest academic distinction awarded by the President of Poland in recognition of scholarly achievement – and the other is a professorial position within an academic institution.
Karolina’s appointment refers to the latter. We warmly congratulate her on this achievement and recognize it as an important step in her continued academic path.
How do you stage the end of East Prussia? This question was taken on by the team at the Jaracz Theatre in Olsztyn. Set in a city that was once German—and in a theatre originally built as the Treudanktheater to commemorate Germany’s plebiscite victory in the 1920s—the production unfolds in a space rich with historical layers. Reopened as a Polish stage in 1945, this venue becomes the haunting backdrop for All for Nothing, Walter Kempowski’s novel brought to life by director Weronika Szczawińska. The play tells the story of Prussian nobility and their neighbors facing the collapse of their world in the brutal winter of 1945. Karolina travelled to Olsztyn to see how this apocalypse was brought to the stage—and what it means to perform it in a place that carries such a complex past. Link to the blog post you can find here.
[ENG, Polish version below] How can the end of East Prussia be depicted on stage? This ambitious task was undertaken by the team at the Jaracz Theatre in Olsztyn. In this formerly German city, in a theatre built a hundred years ago as the Treudanktheater—to celebrate Germany’s victory in the plebiscite for the self-determination of the region of Warmia, Masuria and Powiśle in the 1920s—and later reopened in 1945 as a Polish stage, we follow the plot of Walter Kempowski’s All for Nothing, directed by Weronika Szczawińska. It is a story of Prussian nobles and their neighbours in the last months of the war. How does one stage the apocalypse of the winter of 1945 in such a haunted setting? Karolina travelled to Olsztyn to find out.
Czarna wysepka wśród morza bieli*
Kiedy człowiek jest jeszcze człowiekiem, a kiedy już tylko śladem po człowieku? Na wpół rzeczą? Cieniem wspomnienia o kimś, kto stał w tym właśnie miejscu, jadł z tego talerza, ustawiał książki na tej właśnie półce? Widzowie, czekający na spektakl Wszystko na darmo w Teatrze im. Jaracza w Olsztynie, wchodzą na scenę, na której już rozkłada się zapowiedź apokalipsy. Półżywe przedmioty: stół bez nóg, porzucony obraz, wykoślawione krzesła, czekają rozłożone na scenicznych deskach. Ożyją za chwilę, jeszcze tylko szybkie dyspozycje, kto gdzie stoi, kiedy TO się wydarza. TO – czyli może spektakl, jedna z prób, a może koniec świata. Tego drugiego się przepróbować nie da. Aktorzy przepowiadają role na biało, jakby przypominali sobie, o czym mają nam opowiedzieć. Tu spotyka się zresztą część techniczna sztuki – wymagająca ogromnej dokładności, żeby podnieść właściwy element scenografii we właściwym momencie i miejscu – z jej treścią. Dopiero za chwilę ruszy z kopyta teatralna machina. Z dwóch stron scenę obsiadła widownia, ale przestrzeń i tak jest przecież trochę umowna. Bo jeśli oderwać wzrok od tego, co przed nami, można nim błądzić po rampie reflektorowej, rurach, przewodach i wnętrznościach sceny, wcale przed nami nie zakrytymi.
Tu wszystko jest na wierzchu.
Może to zresztą najwłaściwsza strategia w takim miejscu jak to? Trochę jak w literackim pierwowzorze, Wszystkim na darmo, powieści Alles umsonst przełożonej przez Małgorzatę Gralińską dla ArtRage przed dwoma laty (2023). Jej autor, Walter Kempowski – o którym będzie się mówiło, że to drugi, obok Güntera Grassa, opowiadacz niemieckiego końca wojny – wydał ją w 2006, rok przed śmiercią. W Polsce od razu reklamowana jako arcydzieło, w Niemczech spotykała się, jak zresztą i inne dzieła Kempowskiego, z mieszanym przyjęciem. Bo z Kempowskim Niemcy mieli problem – jak z własną pamięcią o wojnie: podzieloną, fragmentaryczną, nieciągłą. U Kempowskiego widać konstrukcję tej pamięci we fragmentach, z których buduje świat przedstawiony, aluzji, pokawałkowanych piosenek, urwanych nut, przemilczanych opowieści – niby wszystko jest na wierzchu, ale trzeba oderwać wzrok od rozwijającej się przed oczami czytelniczki historii, żeby zobaczyć, że coś tu nie gra, od początku.
Fotografia ze spektaklu, autor: Bartek Warzecha, źródło.
U Kempowskiego i u Szczawińskiej rzecz dzieje się w wymyślonym dworku, umownej miejscowości gdzieś w Prusach Wschodnich. Miejscu, w którym chciano widzieć jakąś przednowoczesną idyllę. Niby europejskie państwo, ale jakoś tak na końcu świata. Niby z dużym miastem Królewcem, ale z nie za gęstą siatką urbanistyczną. Niby z własnym filozofem, co dokonał w naszym myśleniu rewolucji, ale ten Immanuel Kant jakiś dziwny, zasiedziały w domu, obrośnięty anegdotą. Ot, taki filozof, co całe życie chciał zobaczyć słonia, ale akurat żaden nie zawędrował nad Pregołę. Kempowski celowo osadza akcję swojej powieści w realnej geografii – jego bohaterowie mówią o Olsztynie, Elblągu czy Gdańsku – ale ten najbliższy szczegół, dwór Georgenhof, jest zmyślony. Mógłby istnieć, a jednak nie istniał.
Teraz jednak panował ziąb
I tak samo jest z tym teatrem. Siedzimy przecież na jak najbardziej realnej nastawce z krzeseł i jeśli spojrzymy do góry, zobaczymy zupełnie prawdziwą rampę reflektorową. Ale może coś jeszcze? Teatr założony sto lat temu, w 1925 roku, jako dar wdzięczności za wygrany plebiscyt, został nazwany w związku z tym Treudanktheater [w wolnym tłumaczeniu Teatr w darze za wierność]. Nie krył się z tym, czym był. A co to za plebiscyt? Chodzi o głosowanie, zarządzone po pierwszej wojnie światowej: gdzie ma przebiegać granica nowej Polski? Wiemy, że nie wszędzie to było oczywiste i nie wszędzie rozstrzygnięcia witano z radością – o sytuacji na Śląsku Cieszyńskim pisała na naszym blogu Magdalena. W dwóch wypadkach, na Górnym Śląsku, i właśnie na Mazurach, Warmii i Powiślu miało się odbyć głosowanie: chcesz mieszkać w Polsce czy w Niemczech? Nie chodziło o narodowościowe rozstrzygnięcia, nie pytano bowiem – jak zauważa w wywiadzie o tym górnośląskim plebiscycie Sebastian Rosenbaum w rozmowie z Karolem Kleczką[1] – czy czujesz się Polakiem, czy Niemcem. Narodowościowego samopoczucia nie wskazywał używany język ani noszone nazwisko. Wyniki plebiscytu, przebiegającego w cieniu wojny-polsko bolszewickiej, dla strony polskiej okazały się klęską: jedynie kilka miejscowości na Mazurach i Powiślu znalazło się po polskiej stronie granicy. Strona niemiecka upamiętniła wynik nie tylko w nazwie allensteinskiego teatru – w 1928 roku Olecko przechrzczono na Treuburg [czyli Wiernogród], także przypominając o wynikach głosowania.
A Kempowski pokazuje nam ten świat – ten, gdzie wierność szybko wykorzystają przejmujący polityczne stery naziści, dla których i przegrana pierwsza światowa wojna, i wygrany plebiscyt staną się żyznym podglebiem propagandy – który zapada się pod własnym ciężarem niedługo później. Podświadomie, wyposażeni w wiedzę z podręczników historii, czekamy, aż do Prus Wschodnich wejdzie Armia Czerwona, żeby rabować i gwałcić. Jak w Pruskich nocach Aleksandra Sołżenicyna: „Podpalajmy domy! W mig / Się sfajczą! Na strych, Wasia! / Trza zaczynać od poddasza, / Strop drewniany! Idź na strych!”. / Szkoda domów? Jeszcze czego, A niech Niemiec ma za swoje! […] I radością nas napawa / Pruskie niebo pełne łun![2]Bo Sołżenicyn, późniejszy noblista i autor Archipelagu GUŁag, dowodził w styczniu 1945 roku jedną z jednostek zdobywających Prusy. Zresztą to gdzieś pod Elblągiem aresztowano go i stamtąd zaczął się jego obozowy szlak. Ale u Kempowskiego nie ma żadnego rosyjskiego matematyka, który jako kapitan artylerii szturmuje pruskie dwory i miasteczka. Jest tylko pogłos artylerii, którą w spektaklu Szczawińskiej słychać bardzo wyraźnie. Wystarczy otworzyć drzwi, za którymi hałasuje piekło. Ale na straży konającego świata i tak ktoś stoi. Zamiast czerwonoarmiejców są gorliwi miejscowi naziści, tacy jak Drygalski (w tej roli Marcin Kiszluk), który w każdej chwili jest gotów ferować wyroki. Są jeszcze SS-mani, gotowi te wyroki wykonać. Jest jeszcze upadająca III Rzesza, która nie umie co prawda ewakuować swoich obywateli, ale jest w stanie przykładnie ukarać tych, którzy w ostatniej już chwili będą chcieli się jej wymknąć.
Dlatego radziecką obecność jak w powieści, tak na scenie, przywołuje tylko przedmiot: futrzana czapa, którą od czasu do czasu wkłada pani domu, Katharina von Globig (grana przez Milenę Gauer). Bo jesteśmy w tym świecie zawieszonym w bezczasie i oczekującym coraz to nowego końca, właśnie w jej dworku. To jedna z wielu junkierskich rodzin w Prusach Wschodnich, choć trochę odstaje od otoczenia. Pozornie, łatwo się z nią utożsamić – kiedy za oknem wyrasta im wzorowa robotnicza osada wzniesiona dla wzorowych niemieckich rodzin wiernych partii, przywodzi to na myśl sytuację, w której nagle deweloper wykupuję tę działkę za oknem, na której plan zagospodarowania miejscowego nigdy nie przewidywał żadnej budowy. Ale to pozór, bo poza tym von Globigowie nie są tu po to, żeby się z nimi utożsamiać. Zatomizowana rodzina, której członkowie nie przepadają sami za sobą, zastanawia się, co to będzie – czy tak jak w czasie pierwszej wojny Rosjanie przyjdą, oficer zagra na fortepianie, a potem wszystko będzie po staremu? Plotki mówią, że niekoniecznie. Nieobecny pan domu gdzieś z Włoch przysyła wino, czekoladę i ostrzeżenia, podczas gdy Katharina, znudzona, wspomina wakacyjny romans i życie, które porzuciła w Rzeszy na rzecz wyobrażonej wspaniałości wschodniopruskiego dworu. Ona nie zdążyła się w porę zorientować, że ta idylla to taka tylko z daleka. A dwór ma wodę w piwnicy i gdyby nie Cioteczka (świetna Aleksandra Kolan), codziennie zasypiająca i budząca się pod portrecikiem Hitlera i widokiem ukochanego Śląska, pewnie już dawno by się rozpadł. Zresztą i tak ktoś podwędza srebrne łyżeczki. Żaden komplet się nie uchowa.
Fotografia ze spektaklu, autor: Bartek Warzecha, źródło.
Dom dla lalek i teatrzyk kukiełkowy
I w powieści, i na scenie, obserwujemy więc korowód dziwnych postaci, uciekinierów, pogrobowców Rzeszy, przekrój przez całe spektrum niemieckości, które właśnie przestaje istnieć w swojej dotychczasowej formie. Im wszystkim zostanie tylko wspominanie. Wspomina więc bałtycki baron (bałtycki, czyli pochodzący z kultury Niemców bałtyckich, Baltendeutsche), który wlecze za sobą kufer pełen zapisków o historii swojej miejscowości – historii doprowadzonej do jakiegoś mało znaczącego punktu. Kufer i tak musi porzucić, żeby ratować siebie. O tym, co było, śni też miejscowy pieczeniarz, doktor Wagner (znakomity Radosław Hebal), niby nauczyciel synka von Globigów, Petera (Zuzanna Wicka). Wagner – wielkie nazwisko, mała postać – w żałosny sposób próbujący przybliżyć niezainteresowanym słuchaczom w dworku Globigów królewieckie klopsy spożywane nad Pregołą. Królewiec zbombardowano już w 1944 roku, klopsy od dawna są wspomnieniem. Miasto jest wspomnieniem, został po nim ślad w Duisburgu, 1 200 km od właściwego miasta, gdzie mieści się dziś Muzeum Królewca. Na scenie obserwujemy, jak pamięć tego, co zdarzyło się ledwie przed chwilą, miesza się z pamięcią o tym, co kiedyś, co dawno. Jak u rodziny uciekinierów, którą dokwaterują von Globigom. Ona wspomina porzucony ogródek, on udar, który sprawił, że ledwo się rusza. A za drzwiami już słychać koniec świata, krzyk chorego miesza się z dudnieniem dział, w poruszającej scenie z postmodernistycznego ducha Heinera Müllera (trochę to inny niemiecki duch tym razem). Scena jest długa, trudno ją wytrzymać, wszystko tu działa na nerwy, chce się odwrócić wzrok, ale nie ma dokąd.
Bo tu wszystko jest na wierzchu.
To nie my […], to już było wcześniej
Czasami wyobrażam sobie, że robimy nawiedzony spektakl, bo świata opisanego w powieści już nie ma. Ten, który jest zainscenizowany na scenie, trzyma się na włosku. Tymczasem bohaterowie odmawiają przyjęcia tego do świadomości, czytam zapisane w programie słowa reżyserki,Weroniki Szczawińskiej. Widmontolożki nie może to nie zainteresować. Nawiedzony spektakl? Ale nawiedzony w czym – w pokazaniu na scenie tego, czego już nie ma, jak zastanawiał się na naszym blogu Michal? Mówimy przecież nie o historii faktycznych rodzin, tylko o wyobrażeniu, celowo tak a nie inaczej napisanym przez Kempowskiego. U niego ucieczka zaczyna się wcześniej, mieszają się ze sobą niemieckie kultury z różnych zakątków wschodu, różne klasy społeczne upchnięte w podniszczonym dworku, różne historie. Faktycznie, aktorzy trudzą się, żeby utrzymać pokawałkowane meble i naszą uwagę, w czym celują zwłaszcza Agnieszka Giza i Wojciech Rydzio, którzy wielokrotnie, kunsztownie zmieniają skórę na scenie, wcielając się w coraz to nowe postaci, w drobnym geście, za pomocą kolejnego rekwizytu. Ale jakie duchy wywołują?
Jeśli – a z taką tezą pracujemy w SpectralRecycling już od prawie trzech lat – duchy to przedmioty i przestrzenie, które pozostały po wysiedlonych, i które przypominają, że ktoś tu był wcześniej, jaka jest rola tych reprezentacji reprezentacji? Czy przedmiot, który wyłącznie gra przedmiot, staje się duchem? Jak przenosi się widmo? A może to nie sam spektakl jest nawiedzony, ale właśnie ta scena, na której go oglądamy? Polski, olsztyński, teatr otwarto w listopadzie 1945 roku jako Teatr Warmii i Mazur. Pierwszą polską premierą była Moralność pani Dulskiej, trochę jak na ironię spektakl tak bardzo nie miejscowy – akcja osadzona jest przecież we Lwowie (ale może też w Krakowie), bo jak pisze sama Zapolska, rzecz dzieje się w mieście[3]. To bezimienne miasto, byleby miasto, pierwszą powojenną późną jesienią musiało w Olsztynie brzmieć dziwnie. Miano oglądać spektakl o mieszczaństwie na progu epoki, która tę klasę średnią chciała zmieść. Reżyserował Aleksander Młodnicki, zresztą lwowiak, Wernyhora z późniejszego Wesela Wajdy. Co innego chciano na tej scenie wtedy wskrzeszać, nie ten świat, który dopiero co tu był, i ledwo co się skończył. I co innego nawiedzało scenę. W didaskaliach Moralności… czytamy: Dywany — meble solidne — na ścianach w złoconych ramach premia i Bóg wie jakie obrazy. — Rogi obfitości — sztuczne palmy — landszaft haftowany za szkłem. — Pomiędzy tym stara, piękna serwantka mahoniowa i empirowy ekranik. — Lampa z abażurem z bibuły — stoliki, a na nich fotografie[4]. Nie, jak w scenografii Marty Szypulskiej, stół bez nogi, upiłowana szafa, dziurawe krzesło, blat, który ledwie się trzyma. W powojennej rzeczywistości braku i szabru, kiedy allensteińskie serwantki mahoniowe i landszafty haftowane za szkłem jechały już gdzieś do Warszawy, a może do Moskwy i dalej, a może lądowały w prywatnych mieszkaniach i w magazynach Tymczasowego Zarządu Państwowego, to też musiało brzmieć osobliwie. I może w tym kontekście jakiś dodatkowy duch nawiedza scenę olsztyńskiego Teatru Jaracza?
Wszystko jest na wierzchu, trzeba tylko oderwać wzrok od rampy reflektorowej i spojrzeć kawałek dalej, w przestrzeń i w czas. Nastawić uszu. Chwilę scena pozostaje pusta. Słychać za kulisami szłapanie pantofli, pisała Zapolska. A przecież w papilotach przeszła właśnie przez scenę Cioteczka w wykonaniu Aleksandry Kolan. Tylko za kulisami zamiast pantofli słychać, jak rozpada się świat.
Karolina Ćwiek-Rogalska
* W śródtytułach wykorzystałam cytaty z Wszystko na darmo Waltera Kempowskiego w przekładzie Małgorzaty Gralińskiej.
Premiera: 29.05.2024
Spektakl widziałam: 26.04.2025
Autor: Walter Kempowski
przekład: Małgorzata Gralińska adaptacja, reżyseria: Weronika Szczawińska adaptacja, dramaturgia, współreżyseria: Piotr Wawer jr scenografia, kostiumy: Marta Szypulska muzyka: Aleksandra Gryka asystentka scenografki: Natalia Dziarczykowska inspicjentka/suflerka: Grażyna Czarkowska
Obsada:Milena Gauer, Agnieszka Giza, Radosław Hebal, Marcin Kiszluk, Aleksanda Kolan, Wojciech Rydzio, Zuzanna Wicka (Studium Aktorskie)
[1] Śląska polifonia, z Sebastianem Rosenbaumem rozmawia Karol Kleczka, Miesięcznik Znak, wrzesień 2021.
[2] Sołżenicyn, A. Pruskie noce, tłum. Michał B. Jagiełło, Warszawa 2018, s. 8 [ebook].
[3] Zapolska, G. Moralność pani Dulskiej, Wolne Lektury.
For the fourth time, a student march from Postoloprty (formerly German Postelberg) to Žatec (formerly German Saaz) in Czechia took place, commemorating the victims of post-war violence against the local German-speaking population. Among the approximately 200 participants were representatives of the media from both the Czech Republic and Germany. Our researcher, Michal Korhel, who studies the culture of memory in the Czech border region in relation to post-war violence against the German population, also took part in the march. The nearly 20-kilometer journey provided many opportunities for conversation, during which Michal was able to share insights and experiences from his research.
One such conversation later featured in an article titled “Die Wanderer von Postelberg: Wie junge Tschechen an ein Massaker an Sudetendeutschen nahe dem Erzgebirge erinnern.” [The Wanderers of Postelberg: How Young Czechs Remember the Massacre of Sudeten Germans Near the Erzgebirge.] The article highlights the importance of engaging with history among younger generations to foster greater understanding and a shared culture of remembrance. Michal is cited in the piece as an expert on local memory culture, emphasizing its diversity – particularly at the local level. While the prevailing view in the Czech Republic today is one of condemnation of the post-war violence against Germans, this sentiment is not always reflected locally. This is especially evident in the difficulties surrounding the establishment of memorial sites dedicated to the victims.
This is the title of the newly published special issue of the journal Sprawy Narodowościowe. Seria nowa, edited by our researchers Karolina Ćwiek-Rogalska and Michal Korhel. What began as an abstract for the 6th Congress of Polish Studies, held in March 2024, has developed into a publication, offering valuable insights into how communities navigate their historical narratives and cultural identities amidst shifting national and cultural landscapes.
Invited scholars from various disciplines contributed articles examining the complex interplay between memory, identity, and heritage in areas where historical displacements, such as post-war population transfers and border changes, have left lasting imprints on cultural landscapes. The contributors explore how local communities reconstruct and reinterpret their histories through diverse forms of expression, including folklore, public monuments, theater, and museum curation.
We hope that this special issue will help scholars gain a deeper understanding of the dynamics at play in post-displacement societies in East Central Europe – and beyond.
The issue includes the following articles:
Veronika Kupková – To See the Unseen: From History Books to Learning from the Landscape (about how learning from the landscape facilitates better understanding of history in post-displacement Czechia)
Anna Kurpiel – Lower Silesian Costume: Transposition of Prewar Heritage Within Folkloristic and Regional Frameworks (about how the invention of tradition transcends historical and local frontiers in post-displacement Lower Silesia in Poland)
Michal Korhel – German Ghosts Haunting Slovak Theater: The Role of Drama in the Slovak Culture of Remembrance (about how we can interpret theatrical plays dealing with historical events, such as expulsion, in the case of Slovak post-displacement regions)
Agata Tumiłowicz-Mazur – Unsettled: Movable Monuments at the Cusp of German and Polish Heritage (about how objects may speak for themselves in spaces of post-displacement Polish Silesia)
Petr Wohlmuth – Veterans Day Celebration in a Hlučín Village: A Unique “Confirmatory” Military Reenactment Event (about how the dissonant heritage of the past is unveiled in post-displacement Czechia)
Agnieszka Pufelska – The Museum Appropriation of German Cultural Heritage: A Case Study of Allenstein/Olsztyn (about how the museums were created in formerly German East Prussia after it became part of Poland)
Maciej Zawistowski – The Process of Adaptation and Assimilation after 1957 as Remembered by the Descendants of the Czech Brethren in Lower Silesia (about how the members of the Czech minority in Lower Silesia in Poland deal with their heritage in post-displacement space)
Additionally, the issue includes a retrospective article. As the journal was founded in 1927, each new issue invites one author to engage with topics addressed in an interwar-era edition. In this issue, our team member Karina revisits a piece by Wacław Junosza that explores Czech-German relations. She reflects on how the issues discussed in the original article appear in light of contemporary knowledge and perspectives:
Karina Hoření – From Greatness to Ruins: The Hundred Years Between “The German Minority in Czechoslovakia” by Wacław Junosza (1929) and the Present
The issue also features two book reviews, both addressing the question of what follows after migration:
Magdalena Bubík reviews Porządek rzeczy: Relacje z przedwojennymi przedmiotami na Ziemiach Zachodnich (Order of Things: Accounts of Prewar Objects in the Western Lands) by Anna Kurpiel and Katarzyna Maniak.
Kamila Fiałkowska reviews Koloniści z Rio Claro: Społeczno-językowe światy polskich osadników w południowej Brazylii (Colonists from Rio Claro: Socio-Linguistic Worlds of Polish Settlers in Southern Brazil) by Karolina Bielenin-Lenczowska.
The full issue is available for free in open access online through the journal’s platform.
We would like to extend our sincere thanks to all of the contributors for their creativity, patience, and dedication. Your work has been invaluable to this issue.