Autorką wpisu gościnnego na blogu jest Karolina Gembara – artystka wizualna i badaczka, urodzona i wychowana w Ząbkowicach Śląskich w rodzinie przesiedlonej z różnych części dzisiejszej Ukrainy.
Przypadkowe odkrycie torby wypełnionej starymi fotografiami skłoniło autorkę lipcowego wpisu do poruszającej refleksji nad pamięcią, dziedzictwem oraz skutkami powojennych przesiedleń.
Odnalezione zdjęcia – portrety ślubne, marginalne notatki, rzadkie ujęcia z czasów wojny – odsłoniły historię polskich i niemieckich losów, naznaczoną milczeniem, stratą i emocjonalną złożonością. Wśród nich znalazł się album zatytułowany „Erinnerungen” (Wspomnienia), prawdopodobnie niegdyś należący do wysiedlonej niemieckiej rodziny, który postawił ważne pytania o symboliczne zawłaszczenie, żałobę i trud życia z rzeczami, które są jednocześnie nasze i nie nasze.
Wpis blogowy gościnnie przygotowała Karolina Gembara, artystka wizualna, badaczka, urodzona i wychowana w Ząbkowicach Śląskich w rodzinie przesiedlonej z różnych części dzisiejszej Ukrainy. / The blog post was guest-written by Karolina Gembara, a visual artist, researcher, born and raised in Ząbkowice Śląskie in a family resettled from various parts of today’s Ukraine.
[ENG, Polish version below] A random discovery of a bag filled with old photographs led the author of this month’s post into a deeply personal meditation on memory, inheritance, and postwar displacement. Family archives, fragments of German and Polish pasts intertwined with each other with wedding pictures, side notes, and rare war photos, and revealed layers of loss and silent violence embedded in material traces. The discovery of a photo album marked Erinnerungen (Memories), likely once belonging to a displaced German family, opened up questions of symbolic appropriation, mourning, and the ambivalent intimacy of living with things that are both ours and belonging to someone else’s.
Reklamówka z podobizną Myszką Miki wpadła w moje ręce zaledwie kilka lat temu. Wtedy myślałam, że widziałam już wszystkie rodzinne archiwa. Z jednej i drugiej kresowej strony – z podbuczackich wsi — Barysza i Podzameczka oraz z Czernichowa, i z polskiej Centrali. Że wszystko, co cenne i przydatne, już przeszło przez moje ręce.
I tu muszę wyznać: pragnę tych rzeczy tak bardzo, że zawłaszczam je sobie, kiedy nadarzy się ku temu okazja. Okazja numer jeden to śmierć babci Michaliny, a więc likwidacja jej rzeczy, porządkowanie, wynoszenie, oddawanie. Kto chciał, ten załapał się na coś sentymentalnego. Schowałam worek ze zdjęciami zawczasu, bo przecież nikomu nie były bardziej potrzebne niż właśnie mi. Znałam te czarno-białe fotografie z chrztów, ślubów i pogrzebów, ale chciałam je mieć w domu, przy sobie. Będę je studiować i doceniać bardziej niż ktokolwiek z rodziny — myślałam — za dużo już rzeczy się zmarnowało, przepadło, zniszczało. Okazja numer dwa to śmierć babci Adeli. Nigdy nie dzieliła się fotografiami, nie wiedziałam nawet, że istnieją — miałyśmy zresztą słabszy kontakt i nie przyszło mi do głowy, żeby jako dzieciak buszować w jej szafie. No więc wybłagałam od rodziny tę odnalezioną w jej rzeczach reklamówkę. Niby na tymczas, ale jest ze mną już 5 lat i nikt się o nią nie upomniał.
Jestem niesamowicie chytra na pamiątki rodzinne. Wszystkie historie, które słyszałam od dziadków w dzieciństwie, były o utracie. O utracie domu, rodziców, psa, zdrowia, brata, sukienek, pościeli, nadziei. A potem, gdy już zamieszkali na Ziemiach Zachodnich, o potencjalnych, ale jednak nieodnalezionych skarbach po Niemcach. No więc gdzie są te meble, co tu stały, jak przyjechali? W kurniku. Dziadek zrobił z nich zagródkę dla brojlerów. A te niemieckie książki, co to się nimi bawiliśmy na strychu? Wörterrr-bucchhhh! Dawno spalone. Dlatego, gdy już trochę podrosłam i zrozumiałam, ile straciłam, zaczęłam łapczywie zbierać, chyba nawet zabierać. Tęskniłam do rzeczy z tamtych dawnych czasów, choćby były „nie nasze”, bo przecież rzeczy są dowodem jakiejś ciągłości.
Reklamówka z Myszką Miki dała mi ich bardzo dużo: znana mi już narracja wizualna, a więc chrzty, śluby, pogrzeby. Czasem zdjęcia grupowe, bo fotograf przyjechał, przechodził akurat. Na wsi nie było za dużo okazji do fotografowania się, poza tymi, które wiązały się z obecnością księdza. Rozpoznaję twarze, młodziutka Adela z najstarszym synem Zbyszkiem, moim tatą. Obojga już nie ma. Krowy, dom, sad, czasem jakaś pocztówka ze Lwowa. Są też laurki na Dzień Babci i dużo świstków papieru, daty wizyt lekarskich, odcinki emerytury z KRUS-u i skierowania wypisane ręcznie: leczenie radiologiczne.
fotografia przedstawiająca album rodzinny autorki, fot. Mika Nechyporenko
Jest też i album. Od razu rozpoznaję jego funkcję: płócienna okładka, poziome ułożenie, jakiś sznureczek przy grzbiecie. I tłoczenie na okładce, którego nie rozpoznaję: Ehrinnerungen. Coś z niemieckiego, wspomnienia, czy coś podobnego. Nie przeleciała mi wówczas przez głowę żadna fabularna myśl: że oto babcia była jednak jakoś „zniemczona”, że oto zaraz jakaś wielka tajemnica ujrzy światło dnia. Zaczęłam wertować z przekonaniem, że to nie moje, ale że mam prawo. Na wewnętrznej okładce napis drukowanymi literami „RAD” i numer: 11/111. Obok, również na okładce, miniaturowe zdjęcie kobiety, mniejsze niż do dokumentu, wielkości naparstka. Przerwane na pół, ale przyklejone, w wyniku czego jej twarz nosi grymas. Ktoś się rozmyślił albo naprawił czyjś błąd. Tak czy inaczej dziwne, bo miejsce na zdjęcia jest dalej, na czarnej tekturze. Może to właścicielka? Kto i dlaczego chciał ją z tego tytułowego miejsca usunąć? Pierwsza strona dość zagadkowa: bardzo stare zdjęcie, ale to jego kopia, taka błyszcząca. Starzy ludzie, chyba biedni, pan z długim wąsem, pani w chustce. I gromadka dzieci na tle drewnianej chaty. Rozpoznaję w końcu młodego Jana, męża Adeli. A więc zdjęcie albo sprzed wojny, albo zrobione w jej trakcie. Tak czy inaczej z ukraińskiego Czernichowa. Potem znane mi chrzty, wesela, pogrzeby, mały Zbyszek, mały Jurek, mały Staszek, mała Ela. Znam. A ten żołnierz o ciemnej karnacji? Krótkie spodenki, palmy, „Kair 1942”. Szybki rachunek — to pradziadek Mikołaj w armii Andersa! Czyli to jednak nie legenda. Musiał te zdjęcia wysyłać potem z emigracji, a może je przywiózł jak już zjechał do Polski w latach 70. Nie ma go na zdjęciu z Czernichowa, bo zabrali go na Sybir, a dzieci — w tym młody Jan, późniejszy mąż Adeli — zostali z dziadkami.
Obraz jakoś się tam układa. Niby jest tu chronologia, ale widać też przeskoki. Jakby zdjęcia wklejano tu retrospektywnie — mali, młodzi, znów mali, już dorośli, martwi i znów młodzi. Ale ta opowieść się urywa i nagle widzę tylko czarne kartonowe strony, poplamione starym klejem, z kawałkami wciąż trzymającego się tych stron papieru. Ktoś się mocno uparł i powyrywał zdjęcia. Chamstwo, myślę. Znów poniszczyli i zostaję z kalekimi pamiątkami. Kilka stron dalej przezroczysty woreczek, a w nim mały stosik. Dzieci z blond czuprynami, w samych majtkach, jest gorąco, jest lato, woda, piknik, zabawa. Są i dorośli, ta jedna pani się powtarza. W tle, jak nie woda czy łąka, to ten sam dom. Kamienica, dwupiętrowa, wielorodzinna, bardziej wiejska niż miejska. W miejscu klatki schodowej półkolista wieżyczka przypominająca absydę. Gwiaździste szprosy w oknach korytarza. Płot na ceglanym murku, ceglane słupki i ceglane ozdobne wykończenia tu i ówdzie.
Niemcy
Niemiecka kamienica, niemieckie wakacje, niemieckie dzieci. Nawet teraz, nie mając tych fotografii przed sobą, wiem dobrze, jak to wszystko wygląda, opisywałam te fotografie nie raz, poszukując tego domu po różnych fejsbukowych grupach. Bez skutku. Ktoś jedynie napisał, że „RAD” to der Reichsarbeitsdienst. Rzeczywiście, sprawdziłam numer, unsere lager RAD („nasz obóz”) był w Trzebnicy (niemieckiej Trebnitz). Może trzeba to było wtedy wiedzieć, gdzie się zgłosić, w razie czego. Może chcieli? Kto pisze „nasz obóz” jakby to był „nasz sklep, nasz kościół, nasz staw”?
fotografia przedstawiająca album rodzinny autorki, fot. Mika Nechyporenko
Kiedy w 2024 Katarzyna Maniak i Anna Kurpiel kuratorowały w Muzeum Etnograficznym we Wrocławiu wystawę „Rzeczy Przysposobione” album znalazł się wśród eksponatów. Badaczki użyły kategorii z rzeczowników odczasownikowych na opisanie tego, jaki mamy stosunek do tzw. rzeczy poniemieckich. „Umojenie” albumu przez babcię Adelę zdaje się dobrze opisywać tę sytuację. Moja nienaukowa fabulacja widzi historię tak: młoda Adela wyszła za mąż, za Jana, przydzielono im dom. Tam, na strychu bądź w jakimś starym meblu, znalazła album, rodzinną pamiątkę poprzednich mieszkańców. Początkiem fotograficznej opowieści o rodzinie Gembarów jest więc dramat innej rodziny. Nie wiemy, czy wysiedleni zostali przez polską administrację, czy też uciekli dobrowolnie przed zbliżającym się frontem. Nie wiemy, co zabrali, czy dano im czas na spakowanie się, czy ważono ich dobytek. Wiemy, że nie zabrali albumu. Tego albumu. Może był jednym z kilku albumów, tym najmniej ważnym? Może te ważniejsze pojechały na zachód? Ale czy w tamtych czasach na wsi było aż tyle fotografii? Zastanawiam się: kto nie zabiera albumu rodzinnego, jeśli ma choć chwilę, by spakować najważniejsze rzeczy. Chyba że nie ma tej chwili — łapie dzieci, kołdrę, kawałek chleba i już go nie ma.
„Umojenie”, jak pisał Robert Traba, jest włączeniem czegoś obcego do swojego, znanego sensu[1]. To jak rytuał pozwalający się odnaleźć, ale także oswoić z tym, co nie moje. Mieści się w nim bowiem także potencjał „wrogiego”. Plus i minus, który należy zaakceptować, pójść na kompromis, by móc w ogóle iść dalej. Ekonomista powiedziałby, że to jednoczesna strata i zysk. Zagubione i znalezione. Stracone i odzyskane. Zniszczone i uratowane. Powojenna władza komunistyczna nie uznawała niuansów i nie podpowiedziała ludziom, jak pomieścić w sobie te przeciwstawne uczucia. Niemcy stracili, Polacy zyskali, Polacy stracili, Ukraińcy zyskali, Ukraińcy stracili, Polacy zyskali, Niemcy zyskali… Pełnia i próżnia są jak siostry syjamskie, nie można dawać nie odbierając.
Adela nie wiedziała naturalnie, że odrywając od papieru obce i niepotrzebne fotografie, robiąc miejsce sobie, swojej młodej rodzinie, dokonuje symbolicznej przemocy. Kibicuję jej, bo wiem, że nie miała łatwo. Tylko tu, w tym albumie, na dwóch kartonowych stronach zostanie ślad po jej malutkiej córeczce, która zmarła w wieku trzech lat. Adela starała się zachować pamiątki po rodzinie męża, nie znajdę tam zdjęć jej mamy, jej taty, jej stron rodzinnych. Robiła to „dla rodziny”. A jednocześnie pozostawiła rany: papier się niszczy, odchodzi razem z fotografią, nie sposób zamaskować tego gestu. No i coś ją jednak powstrzymało przed wyrzuceniem podobizn tych małych beztroskich niemieckich dzieci. Ten gest troski jest prawie śmieszny — co komu po tych fotografiach? Bez podpisu, bez właściciela, bez tożsamości, bez daty i miejsca. Oni już nie wrócą po swoje pamiątki. A ja będę bezskutecznie szukać ich właścicieli.
fotografia przedstawiająca album rodzinny autorki, fot. Mika Nechyporenko
PS W wyniku moich postów na różnych grupach odezwała się do mnie Beatrix. Nie, nie wie kim są dzieci na fotografiach i nie wie, gdzie mógł stać ten dom. Ale że wspomniałam poniemiecką wieś Hemmersdorf, napisała. Jej ojciec został jako dziecko wysiedlony właśnie stamtąd. Wspomnienia były tak bardzo bolesne, że nigdy nie odważyła się szukać informacji o miejscu, w którym się wychował. A jednak całe dorosłe życie przechowywała pamiątki po nim. Dzięki niej wiem, że w domu Adeli mieszkał ktoś o nazwisku Langnickel. To za mało. Ale może więcej nie trzeba.
Karolina Gembara
[1] Traba R. 2014, Dialogi pamięci. Rozważania wokół recepcji pamięci zbiorowej, „Sensus Historiae”, nr 15 (2)
Od 14 do 18 lipca 2025 roku trójka członkiń naszego zespołu — Magdalena Bubík, Karina Hoření i Karolina Ćwiek-Rogalska — prezentowały swoje badania podczas 9. Dorocznej Konferencji Memory Studies Association, która odbyła się w Pradze, w Czechach, pod hasłem Beyond Crises: Resilience and (In)Stability. Konferencje to zawsze wspólne przedsięwzięcia i cieszymy się, że mogliśmy być częścią tego wydarzenia. Odnowiliśmy kontakty z długoletnimi współpracownikami, nawiązaliśmy nowe przyjaźnie oraz mieliśmy okazję podzielić się wynikami naszych badań w ramach projektu SpectralRecycling.
Magdalena zaprezentowała fragment swojej pracy doktorskiej w referacie Two Phantom Churches, Only One Remembered: A Comparative Study of Protestant and Catholic Churches in Post-Displacement Regions. Skupiła się na Pile, gdzie po 1945 roku zburzono dwa kościoły, z których aktywnie upamiętniany jest tylko jeden — rzymskokatolicki, zarówno w krajobrazie miejskim, jak i w pamięci zbiorowej. Jej analiza wskazywała, dlaczego niektóre miejsca kultu religijnego są pamiętane, a inne zapomniane, uwzględniając politykę pamięci, lokalne działania oraz materialne niszczenie. Magdalena wystąpiła w panelu Nostalgia and Memoryscapes wraz z Ümitem Fıratem Açıkgözem (American University of Beirut), który przedstawił referat Monuments, Ruins, and the Making of the Future: The Crisis of Urban Memory in Early Republican Istanbul (1923–1949), oraz Bjornem Krondorferem (Northern Arizona University), który przedstawił temat Testimonial and Toxic Landscapes and Memory Objects. Wszystkie trzy referaty koncentrowały się na pamięci w konkretnych krajobrazach, gdzie indywidualne historie spotykają się z większymi projektami odbudowy przeszłości i przyszłości. Moderatorem panelu był Marcin Jarząbek (Uniwersytet Jagielloński, Kraków).
Karina wystąpiła w panelu Conspiracy Theories, Myths, and Alternative Histories: Probing ‘Speculative Memories’ in Times of Crises, organizowanym przez Ilanę Hartikainen (Uniwersytet Helsiński). Jej referat Ghosts and Treasures: Stories about Post-War Property Changes in the Czech Borderlands poruszał temat, którym była zainteresowana od początku naszego wspólnego projektu, a mianowicie narracje o powojennych zmianach własności na czeskich ziemiach przygranicznych, które od dawna związane są z motywem poszukiwania skarbów – i jak ten motyw ewoluował. Ilana przedstawiła referat A Pseudohistorical Brotherhood: Pro-Russian Sentiment in Czech Political Rhetoric During Russia’s War in Ukraine, wprowadzając nas w pojęcie pseudohistorii i pokazując, jak panslawizm obecny (a częściej nieobecny) jest w współczesnych czeskich narracjach skrajnej prawicy. W panelu uczestniczyła także Jeanmarie Rouhier-Willoughby (University of Kentucky), która omawiała swoją nadchodzącą książkę o sakralnych krajobrazach w Zachodniej Syberii. Sesję moderowała Tatjana Menise (Uniwersytet w Tartu).
Karolina zaprezentowała się w ostatnim dniu konferencji, w panelu, który współorganizowała wraz z kolegami z projektu MEMPOP ERC StG realizowanego w Instytucie Etnologii Czeskiej Akademii Nauk. Panel prowadziła kierowniczka projektu, Johana Wyss. Wraz z Jitką Královą, Laurą Mafizzoli i Ioaną Brunet Karolina eksplorowała pytanie o pojednanie: kiedy pamięć wystarcza? Jej referat “My uncle used to collect everything. Now, I somehow admire him”: The Stories of Formerly German Objects Between State-Level Administration and Personal Narratives dotyczył codziennej etyki przechowywania, wyrzucania lub interpretowania przedmiotów złożonych historycznie. Prezentacja opierała się na studium przypadku z badań terenowych prowadzonych w Wałczu w Polsce. Ioana Brunet podzieliła się spostrzeżeniami ze wstępnych badań terenowych w rumuńskiej Bukowinie w referacie Oktoberfest in the East, podczas gdy Jitka i Laura podsumowały swoje badania: Laura w Gruzji, Gulag past presencing: Generational Memory and the Politics of Reconciliation in Georgia, badając historie reparacji za represje radzieckie, a Jitka w Czechach, Uprootedness as a symptom of marginalisation: Case study from the Ústecký region, gdzie analizowała, jak lokalna historia wysiedleń jest wykorzystywana do wyjaśniania rozwoju regionu.
Razem trzy prezentacje Magdaleny, Kariny i Karoliny odzwierciedlają kluczowe pytania, które stoją u podstaw pracy naszego zespołu badawczego: jak materialne pozostałości – czy to sakralna architektura, przedmioty traktowane jak skarby, czy codzienne rzeczy – kształtują doświadczenie po przesiedleniach? Jakie negocjacje etyczne, emocjonalne i polityczne pojawiają się, gdy ludzie stykają się z rzeczami pozostawionymi przez innych? I jak indywidualne historie, państwowe ramy oraz duchowe ślady łączą się w procesie tworzenia nowych społeczeństw? Te panele stanowiły cenną przestrzeń do testowania pomysłów, dopracowywania koncepcji i utrzymywania dialogu z naukowcami z różnych krajów i dyscyplin. Z niecierpliwością czekamy na kontynuację tych rozmów w nadchodzących miesiącach.
zdjęcia z 9. Dorocznej Konferencji Memory Studies Association
Dwie członkinie naszego zespołu badawczego – Karina Hoření i Magdalena Bubík – wykorzystały lato nie tylko na odpoczynek, ale także na intensywną pracę naukową i promocję naszego projektu. Na początku lipca wyruszyły z dwóch różnych miast – Magdalena z Krakowa, a Karina z Pragi – by spotkać się w jednym miejscu: na konferencji Slow Memory w Porto.
Wydarzenie zostało zorganizowane przez sieć COAST Action – SLOW MEMORY, która zrzesza badaczy i badaczki z różnych dziedzin humanistyki i nauk społecznych pod wspólnym hasłem: „zwolnij i poświęć czas, by dobrze pamiętać”. To przesłanie kształtowało cały przebieg konferencji, sprzyjając refleksji, współpracy i uważnemu podejściu do pamięci oraz historii.
Podczas konferencji Karina i Magdalena poprowadziły warsztat zatytułowany „Slow Memory in Photographs”. Uczestnicy pracując w małych grupach, analizowali pocztówki przedstawiające miejsca z naszych badań terenowych. Grupowali je według tematyki, a następnie tworzyli własne pocztówki, inspirowane atmosferą i doświadczeniem konferencji.
Warsztat odbył się w niezwykłym miejscu – dawnej fabryce lamp, obecnie zaadaptowanej na przestrzeń kulturalną Lino Cultural Space. W zajęciach wykorzystaliśmy również nowe technologie – mini drukarka pozwoliła na tworzenie zdjęć na miejscu, co pomogło uchwycić różne warstwy pamięci widoczne w tej przestrzeni. Nic dziwnego, że uczestnicy bez trudu rozpoznali „duchy” unoszące się w tym miejscu.
Pobyt Kariny i Magdaleny w Porto przyniósł nie tylko nowe, cenne kontakty i inspiracje, ale także porcję świeżej, oceanicznej energii – i mnóstwo pomysłów na kolejne badawcze inicjatywy.
materiały konferencyjne
atmosfera miejsca Espaco Lino idealnie pasowała do naszego widmontologicznego tematu, fot. Johana Wyss
Espaco Lino – warstwy pamięci, fot. Karina Hoření
wprowadzenie podczas warsztatu, fot. Johana Wyss
uczestnicy warsztatu, fot. Karina Hoření
Magdalena i Karina podczas warsztatu, fot. Johana Wyss
zainspirowani pocztówkami z naszych badań terenowych, uczestnicy stworzyli własne pocztówki, fot. Karina Hoření
Z przyjemnością informujemy, że od lipca tego roku nasza kierowniczka, Karolina Ćwiek-Rogalska, została mianowana na stanowisko profesorki Instytutu.
W polskim systemie akademickim istnieją dwa rodzaje profesury: tytuł profesora – najwyższe wyróżnienie naukowe przyznawane przez Prezydenta RP w uznaniu osiągnięć naukowych – oraz stanowisko profesora w instytucji akademickiej.
Nominacja Karoliny odnosi się do tego drugiego przypadku. Serdecznie gratulujemy Jej tego osiągnięcia i uznajemy je za ważny krok w jej dalszej drodze naukowej.
To pytanie podjął zespół Teatru Jaracza w Olsztynie. Akcja rozgrywa się w mieście, które kiedyś należało do Niemiec – i w teatrze pierwotnie zbudowanym jako Treudanktheater, aby uczcić zwycięstwo plebiscytowe Niemiec w latach 20. – a sztuka rozgrywa się w przestrzeni bogatej w historyczne warstwy. Ponownie otwarta jako polska scena w 1945 roku, miejsce to staje się przejmującym tłem dla All for Nothing, powieści Waltera Kempowskiego ożywionej przez reżyserkę Weronikę Szczawińską.
Sztuka opowiada historię pruskiej szlachty i ich sąsiadów, którzy stają w obliczu upadku swojego świata w brutalnej zimie 1945 roku. Karolina Ćwiek-Rogalska pojechała do Olsztyna, aby zobaczyć, jak ta apokalipsa została przeniesiona na scenę i co oznacza jej wystawianie w miejscu, które ma tak złożoną przeszłość.
[ENG, Polish version below] How can the end of East Prussia be depicted on stage? This ambitious task was undertaken by the team at the Jaracz Theatre in Olsztyn. In this formerly German city, in a theatre built a hundred years ago as the Treudanktheater—to celebrate Germany’s victory in the plebiscite for the self-determination of the region of Warmia, Masuria and Powiśle in the 1920s—and later reopened in 1945 as a Polish stage, we follow the plot of Walter Kempowski’s All for Nothing, directed by Weronika Szczawińska. It is a story of Prussian nobles and their neighbours in the last months of the war. How does one stage the apocalypse of the winter of 1945 in such a haunted setting? Karolina travelled to Olsztyn to find out.
Czarna wysepka wśród morza bieli*
Kiedy człowiek jest jeszcze człowiekiem, a kiedy już tylko śladem po człowieku? Na wpół rzeczą? Cieniem wspomnienia o kimś, kto stał w tym właśnie miejscu, jadł z tego talerza, ustawiał książki na tej właśnie półce? Widzowie, czekający na spektakl Wszystko na darmo w Teatrze im. Jaracza w Olsztynie, wchodzą na scenę, na której już rozkłada się zapowiedź apokalipsy. Półżywe przedmioty: stół bez nóg, porzucony obraz, wykoślawione krzesła, czekają rozłożone na scenicznych deskach. Ożyją za chwilę, jeszcze tylko szybkie dyspozycje, kto gdzie stoi, kiedy TO się wydarza. TO – czyli może spektakl, jedna z prób, a może koniec świata. Tego drugiego się przepróbować nie da. Aktorzy przepowiadają role na biało, jakby przypominali sobie, o czym mają nam opowiedzieć. Tu spotyka się zresztą część techniczna sztuki – wymagająca ogromnej dokładności, żeby podnieść właściwy element scenografii we właściwym momencie i miejscu – z jej treścią. Dopiero za chwilę ruszy z kopyta teatralna machina. Z dwóch stron scenę obsiadła widownia, ale przestrzeń i tak jest przecież trochę umowna. Bo jeśli oderwać wzrok od tego, co przed nami, można nim błądzić po rampie reflektorowej, rurach, przewodach i wnętrznościach sceny, wcale przed nami nie zakrytymi.
Tu wszystko jest na wierzchu.
Może to zresztą najwłaściwsza strategia w takim miejscu jak to? Trochę jak w literackim pierwowzorze, Wszystkim na darmo, powieści Alles umsonst przełożonej przez Małgorzatę Gralińską dla ArtRage przed dwoma laty (2023). Jej autor, Walter Kempowski – o którym będzie się mówiło, że to drugi, obok Güntera Grassa, opowiadacz niemieckiego końca wojny – wydał ją w 2006, rok przed śmiercią. W Polsce od razu reklamowana jako arcydzieło, w Niemczech spotykała się, jak zresztą i inne dzieła Kempowskiego, z mieszanym przyjęciem. Bo z Kempowskim Niemcy mieli problem – jak z własną pamięcią o wojnie: podzieloną, fragmentaryczną, nieciągłą. U Kempowskiego widać konstrukcję tej pamięci we fragmentach, z których buduje świat przedstawiony, aluzji, pokawałkowanych piosenek, urwanych nut, przemilczanych opowieści – niby wszystko jest na wierzchu, ale trzeba oderwać wzrok od rozwijającej się przed oczami czytelniczki historii, żeby zobaczyć, że coś tu nie gra, od początku.
Fotografia ze spektaklu, autor: Bartek Warzecha, źródło.
U Kempowskiego i u Szczawińskiej rzecz dzieje się w wymyślonym dworku, umownej miejscowości gdzieś w Prusach Wschodnich. Miejscu, w którym chciano widzieć jakąś przednowoczesną idyllę. Niby europejskie państwo, ale jakoś tak na końcu świata. Niby z dużym miastem Królewcem, ale z nie za gęstą siatką urbanistyczną. Niby z własnym filozofem, co dokonał w naszym myśleniu rewolucji, ale ten Immanuel Kant jakiś dziwny, zasiedziały w domu, obrośnięty anegdotą. Ot, taki filozof, co całe życie chciał zobaczyć słonia, ale akurat żaden nie zawędrował nad Pregołę. Kempowski celowo osadza akcję swojej powieści w realnej geografii – jego bohaterowie mówią o Olsztynie, Elblągu czy Gdańsku – ale ten najbliższy szczegół, dwór Georgenhof, jest zmyślony. Mógłby istnieć, a jednak nie istniał.
Teraz jednak panował ziąb
I tak samo jest z tym teatrem. Siedzimy przecież na jak najbardziej realnej nastawce z krzeseł i jeśli spojrzymy do góry, zobaczymy zupełnie prawdziwą rampę reflektorową. Ale może coś jeszcze? Teatr założony sto lat temu, w 1925 roku, jako dar wdzięczności za wygrany plebiscyt, został nazwany w związku z tym Treudanktheater [w wolnym tłumaczeniu Teatr w darze za wierność]. Nie krył się z tym, czym był. A co to za plebiscyt? Chodzi o głosowanie, zarządzone po pierwszej wojnie światowej: gdzie ma przebiegać granica nowej Polski? Wiemy, że nie wszędzie to było oczywiste i nie wszędzie rozstrzygnięcia witano z radością – o sytuacji na Śląsku Cieszyńskim pisała na naszym blogu Magdalena. W dwóch wypadkach, na Górnym Śląsku, i właśnie na Mazurach, Warmii i Powiślu miało się odbyć głosowanie: chcesz mieszkać w Polsce czy w Niemczech? Nie chodziło o narodowościowe rozstrzygnięcia, nie pytano bowiem – jak zauważa w wywiadzie o tym górnośląskim plebiscycie Sebastian Rosenbaum w rozmowie z Karolem Kleczką[1] – czy czujesz się Polakiem, czy Niemcem. Narodowościowego samopoczucia nie wskazywał używany język ani noszone nazwisko. Wyniki plebiscytu, przebiegającego w cieniu wojny-polsko bolszewickiej, dla strony polskiej okazały się klęską: jedynie kilka miejscowości na Mazurach i Powiślu znalazło się po polskiej stronie granicy. Strona niemiecka upamiętniła wynik nie tylko w nazwie allensteinskiego teatru – w 1928 roku Olecko przechrzczono na Treuburg [czyli Wiernogród], także przypominając o wynikach głosowania.
A Kempowski pokazuje nam ten świat – ten, gdzie wierność szybko wykorzystają przejmujący polityczne stery naziści, dla których i przegrana pierwsza światowa wojna, i wygrany plebiscyt staną się żyznym podglebiem propagandy – który zapada się pod własnym ciężarem niedługo później. Podświadomie, wyposażeni w wiedzę z podręczników historii, czekamy, aż do Prus Wschodnich wejdzie Armia Czerwona, żeby rabować i gwałcić. Jak w Pruskich nocach Aleksandra Sołżenicyna: „Podpalajmy domy! W mig / Się sfajczą! Na strych, Wasia! / Trza zaczynać od poddasza, / Strop drewniany! Idź na strych!”. / Szkoda domów? Jeszcze czego, A niech Niemiec ma za swoje! […] I radością nas napawa / Pruskie niebo pełne łun![2]Bo Sołżenicyn, późniejszy noblista i autor Archipelagu GUŁag, dowodził w styczniu 1945 roku jedną z jednostek zdobywających Prusy. Zresztą to gdzieś pod Elblągiem aresztowano go i stamtąd zaczął się jego obozowy szlak. Ale u Kempowskiego nie ma żadnego rosyjskiego matematyka, który jako kapitan artylerii szturmuje pruskie dwory i miasteczka. Jest tylko pogłos artylerii, którą w spektaklu Szczawińskiej słychać bardzo wyraźnie. Wystarczy otworzyć drzwi, za którymi hałasuje piekło. Ale na straży konającego świata i tak ktoś stoi. Zamiast czerwonoarmiejców są gorliwi miejscowi naziści, tacy jak Drygalski (w tej roli Marcin Kiszluk), który w każdej chwili jest gotów ferować wyroki. Są jeszcze SS-mani, gotowi te wyroki wykonać. Jest jeszcze upadająca III Rzesza, która nie umie co prawda ewakuować swoich obywateli, ale jest w stanie przykładnie ukarać tych, którzy w ostatniej już chwili będą chcieli się jej wymknąć.
Dlatego radziecką obecność jak w powieści, tak na scenie, przywołuje tylko przedmiot: futrzana czapa, którą od czasu do czasu wkłada pani domu, Katharina von Globig (grana przez Milenę Gauer). Bo jesteśmy w tym świecie zawieszonym w bezczasie i oczekującym coraz to nowego końca, właśnie w jej dworku. To jedna z wielu junkierskich rodzin w Prusach Wschodnich, choć trochę odstaje od otoczenia. Pozornie, łatwo się z nią utożsamić – kiedy za oknem wyrasta im wzorowa robotnicza osada wzniesiona dla wzorowych niemieckich rodzin wiernych partii, przywodzi to na myśl sytuację, w której nagle deweloper wykupuję tę działkę za oknem, na której plan zagospodarowania miejscowego nigdy nie przewidywał żadnej budowy. Ale to pozór, bo poza tym von Globigowie nie są tu po to, żeby się z nimi utożsamiać. Zatomizowana rodzina, której członkowie nie przepadają sami za sobą, zastanawia się, co to będzie – czy tak jak w czasie pierwszej wojny Rosjanie przyjdą, oficer zagra na fortepianie, a potem wszystko będzie po staremu? Plotki mówią, że niekoniecznie. Nieobecny pan domu gdzieś z Włoch przysyła wino, czekoladę i ostrzeżenia, podczas gdy Katharina, znudzona, wspomina wakacyjny romans i życie, które porzuciła w Rzeszy na rzecz wyobrażonej wspaniałości wschodniopruskiego dworu. Ona nie zdążyła się w porę zorientować, że ta idylla to taka tylko z daleka. A dwór ma wodę w piwnicy i gdyby nie Cioteczka (świetna Aleksandra Kolan), codziennie zasypiająca i budząca się pod portrecikiem Hitlera i widokiem ukochanego Śląska, pewnie już dawno by się rozpadł. Zresztą i tak ktoś podwędza srebrne łyżeczki. Żaden komplet się nie uchowa.
Fotografia ze spektaklu, autor: Bartek Warzecha, źródło.
Dom dla lalek i teatrzyk kukiełkowy
I w powieści, i na scenie, obserwujemy więc korowód dziwnych postaci, uciekinierów, pogrobowców Rzeszy, przekrój przez całe spektrum niemieckości, które właśnie przestaje istnieć w swojej dotychczasowej formie. Im wszystkim zostanie tylko wspominanie. Wspomina więc bałtycki baron (bałtycki, czyli pochodzący z kultury Niemców bałtyckich, Baltendeutsche), który wlecze za sobą kufer pełen zapisków o historii swojej miejscowości – historii doprowadzonej do jakiegoś mało znaczącego punktu. Kufer i tak musi porzucić, żeby ratować siebie. O tym, co było, śni też miejscowy pieczeniarz, doktor Wagner (znakomity Radosław Hebal), niby nauczyciel synka von Globigów, Petera (Zuzanna Wicka). Wagner – wielkie nazwisko, mała postać – w żałosny sposób próbujący przybliżyć niezainteresowanym słuchaczom w dworku Globigów królewieckie klopsy spożywane nad Pregołą. Królewiec zbombardowano już w 1944 roku, klopsy od dawna są wspomnieniem. Miasto jest wspomnieniem, został po nim ślad w Duisburgu, 1 200 km od właściwego miasta, gdzie mieści się dziś Muzeum Królewca. Na scenie obserwujemy, jak pamięć tego, co zdarzyło się ledwie przed chwilą, miesza się z pamięcią o tym, co kiedyś, co dawno. Jak u rodziny uciekinierów, którą dokwaterują von Globigom. Ona wspomina porzucony ogródek, on udar, który sprawił, że ledwo się rusza. A za drzwiami już słychać koniec świata, krzyk chorego miesza się z dudnieniem dział, w poruszającej scenie z postmodernistycznego ducha Heinera Müllera (trochę to inny niemiecki duch tym razem). Scena jest długa, trudno ją wytrzymać, wszystko tu działa na nerwy, chce się odwrócić wzrok, ale nie ma dokąd.
Bo tu wszystko jest na wierzchu.
To nie my […], to już było wcześniej
Czasami wyobrażam sobie, że robimy nawiedzony spektakl, bo świata opisanego w powieści już nie ma. Ten, który jest zainscenizowany na scenie, trzyma się na włosku. Tymczasem bohaterowie odmawiają przyjęcia tego do świadomości, czytam zapisane w programie słowa reżyserki,Weroniki Szczawińskiej. Widmontolożki nie może to nie zainteresować. Nawiedzony spektakl? Ale nawiedzony w czym – w pokazaniu na scenie tego, czego już nie ma, jak zastanawiał się na naszym blogu Michal? Mówimy przecież nie o historii faktycznych rodzin, tylko o wyobrażeniu, celowo tak a nie inaczej napisanym przez Kempowskiego. U niego ucieczka zaczyna się wcześniej, mieszają się ze sobą niemieckie kultury z różnych zakątków wschodu, różne klasy społeczne upchnięte w podniszczonym dworku, różne historie. Faktycznie, aktorzy trudzą się, żeby utrzymać pokawałkowane meble i naszą uwagę, w czym celują zwłaszcza Agnieszka Giza i Wojciech Rydzio, którzy wielokrotnie, kunsztownie zmieniają skórę na scenie, wcielając się w coraz to nowe postaci, w drobnym geście, za pomocą kolejnego rekwizytu. Ale jakie duchy wywołują?
Jeśli – a z taką tezą pracujemy w SpectralRecycling już od prawie trzech lat – duchy to przedmioty i przestrzenie, które pozostały po wysiedlonych, i które przypominają, że ktoś tu był wcześniej, jaka jest rola tych reprezentacji reprezentacji? Czy przedmiot, który wyłącznie gra przedmiot, staje się duchem? Jak przenosi się widmo? A może to nie sam spektakl jest nawiedzony, ale właśnie ta scena, na której go oglądamy? Polski, olsztyński, teatr otwarto w listopadzie 1945 roku jako Teatr Warmii i Mazur. Pierwszą polską premierą była Moralność pani Dulskiej, trochę jak na ironię spektakl tak bardzo nie miejscowy – akcja osadzona jest przecież we Lwowie (ale może też w Krakowie), bo jak pisze sama Zapolska, rzecz dzieje się w mieście[3]. To bezimienne miasto, byleby miasto, pierwszą powojenną późną jesienią musiało w Olsztynie brzmieć dziwnie. Miano oglądać spektakl o mieszczaństwie na progu epoki, która tę klasę średnią chciała zmieść. Reżyserował Aleksander Młodnicki, zresztą lwowiak, Wernyhora z późniejszego Wesela Wajdy. Co innego chciano na tej scenie wtedy wskrzeszać, nie ten świat, który dopiero co tu był, i ledwo co się skończył. I co innego nawiedzało scenę. W didaskaliach Moralności… czytamy: Dywany — meble solidne — na ścianach w złoconych ramach premia i Bóg wie jakie obrazy. — Rogi obfitości — sztuczne palmy — landszaft haftowany za szkłem. — Pomiędzy tym stara, piękna serwantka mahoniowa i empirowy ekranik. — Lampa z abażurem z bibuły — stoliki, a na nich fotografie[4]. Nie, jak w scenografii Marty Szypulskiej, stół bez nogi, upiłowana szafa, dziurawe krzesło, blat, który ledwie się trzyma. W powojennej rzeczywistości braku i szabru, kiedy allensteińskie serwantki mahoniowe i landszafty haftowane za szkłem jechały już gdzieś do Warszawy, a może do Moskwy i dalej, a może lądowały w prywatnych mieszkaniach i w magazynach Tymczasowego Zarządu Państwowego, to też musiało brzmieć osobliwie. I może w tym kontekście jakiś dodatkowy duch nawiedza scenę olsztyńskiego Teatru Jaracza?
Wszystko jest na wierzchu, trzeba tylko oderwać wzrok od rampy reflektorowej i spojrzeć kawałek dalej, w przestrzeń i w czas. Nastawić uszu. Chwilę scena pozostaje pusta. Słychać za kulisami szłapanie pantofli, pisała Zapolska. A przecież w papilotach przeszła właśnie przez scenę Cioteczka w wykonaniu Aleksandry Kolan. Tylko za kulisami zamiast pantofli słychać, jak rozpada się świat.
Karolina Ćwiek-Rogalska
* W śródtytułach wykorzystałam cytaty z Wszystko na darmo Waltera Kempowskiego w przekładzie Małgorzaty Gralińskiej.
Premiera: 29.05.2024
Spektakl widziałam: 26.04.2025
Autor: Walter Kempowski
przekład: Małgorzata Gralińska adaptacja, reżyseria: Weronika Szczawińska adaptacja, dramaturgia, współreżyseria: Piotr Wawer jr scenografia, kostiumy: Marta Szypulska muzyka: Aleksandra Gryka asystentka scenografki: Natalia Dziarczykowska inspicjentka/suflerka: Grażyna Czarkowska
Obsada:Milena Gauer, Agnieszka Giza, Radosław Hebal, Marcin Kiszluk, Aleksanda Kolan, Wojciech Rydzio, Zuzanna Wicka (Studium Aktorskie)
[1] Śląska polifonia, z Sebastianem Rosenbaumem rozmawia Karol Kleczka, Miesięcznik Znak, wrzesień 2021.
[2] Sołżenicyn, A., Pruskie noce, tłum. Michał B. Jagiełło, Warszawa 2018, s. 8 [ebook].
[3] Zapolska, G. Moralność pani Dulskiej, Wolne Lektury.
Na początku czerwca nasza badaczka, Karina Hoření, miała okazję zaprezentować swoją pracę w Pradze. Wzięła udział w sympozjum „Tekst, Tekstylia, Kontekst”, które odbyło się w Instytucie Literatury Czeskiej Czeskiej Akademii Nauk w dniach 11–13 czerwca.
Jej prezentacja zatytułowana „Dywany z Liberca: Ręczne wiązanie dywanów między kulturą czeską a niemiecką” była studium przypadku dywanu z Maffersdorfu/Vratislavic, który został wyprodukowany w latach 20. XX wieku, zaginął po wojnie, a następnie został odrestaurowany i wystawiony w lokalnej bibliotece.
To studium przypadku zostało zaprezentowane obok innych fascynujących wystąpień na temat historycznego i politycznego znaczenia technik tekstylnych oraz ich odzwierciedlenia w literaturze.
Uczestnicy nie tylko rozmawiali o tworzeniu tekstyliów, ale także spróbowali swoich sił w technice haftu, odkrywając jej potencjał do budowania dialogu i kobiecej solidarności.
tekstylia oraz ich polityczne i kulturowe znaczenia, fot. Karina Hořenílogo konferencji, fot. Karina Hoření
Po raz czwarty odbył się marsz studencki z Postoloprt (dawniej niemieckiego Postelbergu) do Žatca (dawniej niemieckiego Saazu) w Czechach, upamiętniający ofiary powojennej przemocy wobec miejscowej ludności niemieckojęzycznej. Wśród około 200 uczestników znaleźli się przedstawiciele mediów zarówno z Czech, jak i Niemiec. W marszu wziął również udział nasz badacz, Michal Korhel, który zajmuje się kulturą pamięci w czeskim regionie przygranicznym w kontekście powojennej przemocy wobec ludności niemieckiej. Blisko 20-kilometrowa trasa była okazją do wielu rozmów, podczas których Michal dzielił się swoimi obserwacjami i doświadczeniami z badań.
Jedna z tych rozmów została później przedstawiona w artykule zatytułowanym „Die Wanderer von Postelberg: Wie junge Tschechen an ein Massaker an Sudetendeutschen nahe dem Erzgebirge erinnern.” Artykuł podkreśla znaczenie zaangażowania młodego pokolenia w historię jako drogę do większego zrozumienia i budowania wspólnej kultury pamięci. Michal został w nim przywołany jako ekspert w dziedzinie kultury pamięci, zwracając uwagę na jej zróżnicowanie – zwłaszcza na poziomie lokalnym. Choć w Czechach dominuje dziś przekonanie potępiające powojenną przemoc wobec Niemców, nie zawsze znajduje ono odzwierciedlenie w społecznościach lokalnych. Przejawem tego są m.in. trudności związane z tworzeniem miejsc pamięci poświęconych ofiarom.
To tytuł nowo opublikowanego numeru specjalnego czasopisma Sprawy Narodowościowe. Seria nowa, redagowanego przez naszych badaczy: Karolinę Ćwiek-Rogalską i Michala Korhela. To, co zaczęło się jako abstrakt przygotowany na VI Kongres Polonoznawczy, który odbył się w marcu 2024 roku, przekształciło się w publikację oferującą cenne spostrzeżenia na temat tego, jak różne społeczności radzą sobie z narracjami historycznymi i tożsamością kulturową w zmieniających się realiach narodowych i kulturowych.
Zaproszeni badacze z różnych dyscyplin przygotowali artykuły analizujące złożone relacje między pamięcią, tożsamością a dziedzictwem w regionach, gdzie przemieszczenia ludności – takie jak powojenne przesiedlenia i zmiany granic – odcisnęły trwałe piętno na krajobrazie kulturowym. Autorzy badają, w jaki sposób lokalne społeczności rekonstruują i reinterpretują swoje historie poprzez różne formy ekspresji, w tym folklor, pomniki, teatr oraz wystawiennictwo muzealne.
Mamy nadzieję, że numer ten przyczyni się do pogłębienia wiedzy o dynamice życia społecznego w kontekstach powysiedleńczych Europy Środkowo-Wschodniej – i nie tylko.
W numerze znajdują się następujące artykuły:
Veronika Kupková – To See the Unseen: From History Books to Learning from the Landscape O tym, jak nauka „czytania” krajobrazu w Czechach po przesiedleniach może pomóc w lepszym zrozumieniu historii.
Anna Kurpiel – Lower Silesian Costume: Transposition of Prewar Heritage Within Folkloristic and Regional Frameworks O tym, jak folklorystyczne praktyki w powojennym Dolnym Śląsku przekształcają i reinterpretują przedwojenne dziedzictwo kulturowe.
Michal Korhel – German Ghosts Haunting Slovak Theater: The Role of Drama in the Slovak Culture of Remembrance O roli teatru w upamiętnianiu historii wysiedleń w słowackich regionach dotkniętych przemieszczeniami ludności.
Agata Tumiłowicz-Mazur – Unsettled: Movable Monuments at the Cusp of German and Polish Heritage O tym, jak ruchome obiekty i pomniki w powojennym Śląsku mogą same „opowiadać” o złożonym dziedzictwie niemiecko-polskim.
Petr Wohlmuth – Veterans Day Celebration in a Hlučín Village: A Unique “Confirmatory” Military Reenactment Event O unikalnym wydarzeniu rekonstrukcyjnym w Czechach, które ujawnia dysonujące dziedzictwo wojenne i lokalną pamięć historyczną.
Agnieszka Pufelska – The Museum Appropriation of German Cultural Heritage: A Case Study of Allenstein/Olsztyn O tym, jak w byłych Prusach Wschodnich tworzono muzea opierające się na przejętym dziedzictwie niemieckim, po włączeniu tych terenów do Polski.
Maciej Zawistowski – The Process of Adaptation and Assimilation after 1957 as Remembered by the Descendants of the Czech Brethren in Lower Silesia O tym, jak potomkowie Braci Czeskich na Dolnym Śląsku pamiętają proces adaptacji i asymilacji po przesiedleniach.
Dodatkowo numer zawiera tekst retrospektywny. Ponieważ czasopismo zostało założone w 1927 roku, każdy numer zaprasza jednego autora do odniesienia się do artykułu z okresu międzywojennego. W tym numerze członkini naszego zespołu, Karina Hoření, podejmuje dialog z tekstem Wacława Junoszy z 1929 roku, dotyczącym relacji czesko-niemieckich, analizując, jak te kwestie prezentują się w świetle dzisiejszej wiedzy:
Karina Hoření – From Greatness to Ruins: The Hundred Years Between “The German Minority in Czechoslovakia” by Wacław Junosza (1929) and the Present Refleksja nad zmianą postrzegania mniejszości niemieckiej w Czechosłowacji na przestrzeni ostatnich stu lat.
W numerze znalazły się także dwie recenzje książek, obie dotyczące zagadnienia dziedzictwa po migracjach:
Magdalena Bubík recenzuje książkę Porządek rzeczy: Relacje z przedwojennymi przedmiotami na Ziemiach Zachodnich autorstwa Anny Kurpiel i Katarzyny Maniak. Książka analizuje, jak przedmioty z przeszłości funkcjonują w pamięci mieszkańców Ziem Zachodnich.
Kamila Fiałkowska recenzuje książkę Koloniści z Rio Claro: Społeczno-językowe światy polskich osadników w południowej Brazylii autorstwa Karoliny Bielenin-Lenczowskiej. To studium opisujące, jak migracja wpłynęła na życie, język i tożsamość polskich osadników w Brazylii.
Cały numer dostępny jest bezpłatnie w otwartym dostępie na platformie czasopisma.
Serdecznie dziękujemy wszystkim autorom za ich kreatywność, cierpliwość i zaangażowanie. Wasza praca była nieoceniona przy powstawaniu tego numeru.