[ENG, Polish version below] Post-displacement regions are rarely easy to describe; they are far from obvious and unambiguous. Seemingly simple to interpret, they actually reveal a multiplicity of possible narratives. So how do we do this? On the basis of the exhibition ‘Things Adopted,’ Magdalena Bubík reflects on the specificity of the “Recovered Territories” and compares the description of these territories to choosing one door among many.
Niejednoznaczność jest jedną z kluczowych cech charakteryzujących ,,Ziemie Odzyskane”. Te tereny post-przesiedleniowe rzadko dają się łatwo opisać, są dalekie od oczywistości. Kiedy próbujemy uchwycić ich złożoną specyfikę, często czujemy się jak ktoś stojący w pomieszczeniu pełnym drzwi. Pojawia się wtedy pytanie – które drzwi wybrać? I jakie konsekwencje przyniesie ten wybór? Drzwi mogą prowadzić do innego świata, ale zanim je otworzymy, nie wiemy, co za nimi znajdziemy. Jeśli uznamy drzwi za alegorię, rodzą się kolejne pytania – czy z danej sytuacji istnieje tylko jedno wyjście? Czy można ją zrozumieć w jeden, jedyny sposób? Być może właśnie ,,Ziemie Odzyskane” są przykładem przestrzeni, w której jednoznaczność to złudzenie. Na pozór proste w interpretacji, w rzeczywistości odsłaniają wielość możliwych narracji. Opisywanie takich miejsc zawsze wiąże się z wyborem – i z ryzykiem pominięcia tego, co kryje się za innymi drzwiami. Zainspirowana wystawą, o której piszę, szczególnie zaś jedną z sal chciałabym zaproponować drzwi jako poręczną metaforę dla odkrywania ,,Ziem Odzyskanych”: czy bowiem właśnie tereny post-przesiedleniowe nie są przykładem tego, że mało co jest jednoznaczne w opisie, chociaż na pozór może się tak wydawać?
Nad taką kwestią zastanawiałam się podczas mojej sierpniowej wizyty w Muzeum Etnograficznym we Wrocławiu, gdzie obejrzałam ekspozycję “Rzeczy przysposobione”, czynną od lutego do sierpnia 2024 roku. Kuratorkami wystawy były Marta Derejczyk (MNWr), Anna Kurpiel (UWr) i Katarzyna Maniak (UJ), a autorem fotografii – Łukasz Skąpski. Przedstawiono na niej przedmioty, które zostały we Wrocławiu i Szczecinie po wysiedleniu ludności niemieckiej i są obecnie używane przez nowych mieszkańców tych miast. Autorki na podstawie rzeczy zastanawiały się, ,,jaki jest stosunek mieszkanek i mieszkańców Wrocławia i Szczecina do przedwojennego dziedzictwa swojego miasta”. Ekspozycja była też częściowo wynikiem projektu, który autorki (tutaj mam na myśli Annę Kurpiel i Katarzynę Maniak) wraz z Łukaszem Skąpskim opisały w książce pt. “Porządek rzeczy. Relacje z przedwojennymi przedmiotami na Ziemiach Zachodnich (przypadek Wrocławia i Szczecina)”. Autorzy książki pokazali, że niektóre dawniej niemieckie przedmioty są częścią życia nowych właścicieli, a nawet wchodzą z nimi w interakcję poprzez nawiązywanie relacji. Wskazali, że proces ten nie został jeszcze zakończony, dalej trwa.
Już na samym początku mojej wizyty w muzeum zwróciłam uwagę na to, w jaki sposób postrzegana jest wystawa. Po opłaceniu biletu wstępu oglądałam jeszcze rzeczy w gablocie obok kasy i dzięki temu, trochę przypadkiem, podsłuchałam rozmowę innej osoby zainteresowanej wystawą z kasjerką. Na pytanie, o czym jest wystawa, pani z kasy powiedziała, że to ,,takie pamiątki rodzin niemieckich”. Taka odpowiedź chyba niezbyt zainteresowała potencjalną klientkę, ponieważ nie widziałam jej już potem na wystawie. Dalej jednak nurtowało mnie pytanie, czy to, co zostało po ludności niemieckiej we Wrocławiu, największym mieście ,,Ziem Odzyskanych”, można nazwać pamiątkami? I po kim – rodzinach niemieckich, polskich, a może to źle postawione pytanie, może lepiej spytać, czy nie po jednych i drugich?
Pamiątki to przedmioty, które mają nam przypominać o kimś albo o czymś, np. o wydarzeniu czy o miejscu. Bardzo często mają też dla nas charakter sentymentalny, jak na przykład biżuteria babci czy książki dziadka. Słowo “pamiątka” kojarzy się też z suwenirami, które przywozimy z podróży, by pamiętać o miejscach i wspomnieniach tam przeżytych. Stawiamy je później na widocznych miejscach, aby każdy, kto będzie miał okazję je zobaczyć, zatrzymał się na chwilę i ewentualnie zapytał nas o wrażenia z wyjazdu. Ale czy na przykład taki eksponat z wystawy jak młynek do orzechów można nazwać pamiątką? Na pewno jest to pamiątka po Niemcach – ale czy to, w jaki sposób trafiła w ręce nowych użytkowników, nie zaprzecza trochę definicji tego słowa? Nowi właściciele nie kupili tego przedmiotu w sklepie od poprzedniego, niemieckiego właściciela, często nie wydali też na niego żadnych pieniędzy, nie dostali też go w ramach podziękowania od znajomego, a jednak jest ich własnością. Przedmiot ten został odebrany pierwotnym właścicielom bądź został przez nich zostawiony na miejscu, zanim zostali zmuszeni do wyjazdu, zanim zostali wysiedleni. Przedmiot ten pożegnał starych właścicieli i przywitał nowych. Agata Zborowska nazywa takie przedmioty ,,gościnnymi”, pisząc o rzeczach, które nowi mieszkańcy ,,Ziem Odzyskanych” chcieli postrzegać jako upragnioną formę ,,zaproszenia na te nieznane ziemie […] w skrajnie niegościnnej sytuacji”.
Z tym pytaniem o pamiątki wchodziłam po schodach na najwyższe piętro budynku muzeum, aby znaleźć się na wspomnianej wystawie. Weszłam do większego pokoju, gdzie przywitała mnie kaszląca starsza pani na zydelku oraz chrzęszczący wiatrak. Tak jakby oboje wspasowywali się w otoczenie wystawy, oboje nie byli w pełni sił w ten wakacyjny, słoneczny poranek. Eksponaty były poustawiane raczej wzdłuż ścian, tylko na środku, na kolorowych dywanach stał jeden większy mebel; dopiero potem stwierdziłam, jaki dokładnie. Pokój wyraźnymi kolorami swoich ścian i dywanami jakby chciał mnie zaprosić do zwiedzania. Rozpoznałam przedmioty znajdujące się w środku, ponieważ większość z nich pojawiła się i była analizowana przez autorki w książce. Dlatego ucieszyło mnie, kiedy na własne oczy mogłam zobaczyć m. in. przykręcony do stołu młynek do orzechów – obecnie własność rodziny Orzechowskich, bibelot przedstawiający trzy świnki, przycisk do papieru i zatopioną w nim fotografię dziewczynki w szkle. Wszystkie te przedmioty zostały wypożyczone od właścicieli na czas wystawy.
Opisy eksponatów można było znaleźć zawieszone na ścianach, oprawione w tekturkę, która wyglądała jak otwarta książka. Osoba zwiedzająca mogła w nich przeczytać też niekiedy wspomnienia obecnych właścicieli przedmiotów oraz nazwę miejscowości, skąd pochodziły przedmioty. Co ciekawe, zdecydowana większość z nich pochodziła z Wrocławia. Nie wiem, czy spowodowane to było tym, że wystawa została zaprezentowana właśnie we Wrocławiu czy też wynikało to z innych powodów. Niestety nie znalazłam na ten temat informacji. Kilka przedmiotów pokazywanych na wystawie było własnością fotografa Łukasza Skąpskiego. Być może artysta odczuwał potrzebę wniesienia własnego wkładu, bycia częścią wystawy oraz pokazania, że on również jest spadkobiercą, albo posługując się określeniem Roberta Traby “duchowym współsukcesorem”, “poniemieckich” przedmiotów.
Prawie do każdego z eksponatów autorki przyporządkowały pojęcia, które zostały zostały szerzej omówione w książce i charakteryzowały dany przedmiot: przysposobienie, integralność, widmontologia, pograniczność rzeczy czy sprawczość przedmiotów. Ta ostatnia cecha dodaje tajemniczego charakteru “poniemieckości”, bo na pierwszy rzut oka przedmioty są materią martwą. Autorki w swoich badaniach pokazują, że posiadają jednak moc sprawczą. Na wystawie przedstawiły album z przedwojennymi pocztówkami, który pozornie może niczym nie różnić się od innych albumów. Jednak korespondencja zawarta na pocztówkach nie należy do obecnych właścicieli, ale do tych poprzednich. Album poprzez swoją sprawczość może nakłonić do działania, na przykład pobudzić do chęci nawiązania kontaktu z pierwotnym właścicielem, tak jak miało to miejsce w przypadku Lidii Barankiewicz i rodziny Meinków z Breslau (obecnie Wrocławia). Pani Lidia jako mała dziewczynka bawiła się starymi pocztówkami, a kiedy dorosła, zauważyła, że korespondencja należy do jednej rodziny i zaczęła ją uporządkowywać według losów poszczególnych bohaterów narracji obecnej na pocztówkach.
Po obejrzeniu wszystkich eksponatów podeszłam na środek pomieszczenia, gdzie na kolorowych dywanach stał duży mebel. Początkowo myślałam, że to jakaś szafka i chciałam dowiedzieć się o niej więcej z naściennej tabliczki, jednak żaden opis do niej nie pasował. Były tam natomiast dwie tabliczki z opisami stołów, a ja zauważyłam tylko jeden stojący pod ścianą. Dopiero wtedy zorientowałam się, że ta olbrzymia szafka to długi stół, a pod jego nogami są poukładane książki. Razem ze stołem tworzyły coś w rodzaju przemyślanej składanki, bo jednak trzeba było dobrze pomyśleć, aby dzieła wpasowały się w otwory między nogami stołu. Zauważyłam książki tylko z niemieckimi tytułami. Stół zaś był bardzo długi, rozkładany, a jego soczysta czerń wyraźnie kontrastowała z kolorowymi okładkami pozycji.
Moja chęć dowiedzenia się czegoś więcej o meblu z książkami jednak dalej nie została zaspokojona. Przeczytałam dwie tabliczki o stołach, ale oba opisy nie pasowały do ,,mojego” mebla. Oba są własnością fotografa, przy obu stołach jego rodzina jadała uroczyste posiłki, oba odziedziczył po swoich bliskich. Różnica, w dodatku tylko znikoma, była w długości – jeden ma cztery metry, a drugi ponad trzy. Ten pod ścianą miał zaledwie dwa metry, ale możliwe, że po prostu można go było dodatkowo rozłożyć. A więc który stół jest który, pozostało dla mnie zagadką.
Bardzo chciałam dopasować opisy do eksponatów. Nie wiem, dlaczego zrodził się we mnie taki wielki upór do uporządkowania sobie w myślach informacji o tych stołach. Jakby one same wprost prosiły mnie o to, domagały się ode mnie pewnego działania. Stół ma też dla mnie specyficzne znaczenie – jest to miejsce, gdzie spotyka się rodzina. Przy stole nie tylko spożywamy posiłki, ale też dzielimy się swoimi przeżyciami, dyskutujemy, a nieraz nawet kłócimy. Niejednokrotnie wspólna konsumpcja zmusza też do pojednania się, bo ciężko jeść codziennie parę posiłków w skłóconym towarzystwie. Dla mnie mebel ten symbolizuje życie z innymi ludźmi, które nie jest zawsze kolorowe, ani nie jest też przechadzką po różanym sadzie, posługując się czeskim wyrażeniem. Jednoczący się przy nim ludzie są różni, ale są “nasi”, czyli nam bliscy. Takich bliskich sercu miały obie rodziny, użytkujące ten mebel — niemiecka i polska. O tej polskiej rodzinie wiem co nieco z opisu eksponatu, ale czy można powiedzieć, że ją znam? Niemieckiej nie znam w ogóle. I tak samo mało wiem o tych stołach.
Pomimo tego pytania bez odpowiedzi, skierowałam ponownie wzrok na ten dłuższy, czarny stół. Instalacja zmusiła mnie do zastanowienia się nad tym, że tak naprawdę nic nie jest oczywiste, jednoznaczne, łatwe. Bardzo często w swoich badaniach napotykam na problem ze znalezieniem informacji o przedmiotach i miejscach, które zostały po wysiedlonej ludności niemieckiej. Informacje te często są mylone i mylne, niedokładne albo w ogóle ich brakuje.
Ten stół jest również dobrym symbolem tego, jak często wyglądają historie przedmiotów na terenach post-przesiedleniowych. Autorki piszą w swojej książce o pograniczności przedmiotów ,,poniemieckich” i ten stół właśnie stał się dla mnie tego doskonałym przykładem. Mebel, przy którym jadała niegdyś niemiecka rodzina i jej bliscy, teraz stoi w domu współautora wystawy, który zdecydował się go wykorzystać jako przykład ,,poniemieckiego” przedmiotu. W miejscu, gdzie kiedyś mieściły się obok nóg stołów nogi członków niemieckiej rodziny, teraz stoją kolorowe książki, a parę razy w roku mieściły się zapewne także nogi bliskich fotografa podczas rozmaitych uroczystości. Linia życia tego stołu u niemieckiej rodziny została przerwana, nie ma już jej kontynuacji. Zaczęło się drugie, a jednak nieco inne życie stołu u rodziny polskiej. A więc w takim razie czyj jest ten stół? Niemiecki, ,,poniemiecki”, polski? Tak trudno jednoznacznie go przypisać, zaklasyfikować jako własność tej czy innej osoby. I takie właśnie są przedmioty ,,poniemieckie” – jak zaznaczają autorki na ogólnym opisie wystawy: pograniczne, będące czymś pomiędzy, „między polskością a niemieckością, śmieciem a antykiem, tym, co pożądane, a tym, co problematyczne”.
Analizując stół, przesunęłam wzrok trochę dalej i zobaczyłam wydrukowaną na ścianie fotografię korytarza lub innego pomieszczenia zakończonego drzwiami. Jedne drzwi były starsze, drugie nowsze, cechowała je dość duża różnorodność stylów, kolorów i rozmiarów. Stały koło siebie w jednym pomieszczeniu, jednak nie były takie same, bo oprócz innych cech – różniły się też tym, dokąd prowadziły. Nie chodziło wyłącznie o optyczne przedłużenie pokoju czy pokazanie losów ,,poniemieckich” drzwi, prowadzących do ,,poniemieckich” kamienic. Fotografia pokazywała również, że historie zapisane w przedmiotach ,,poniemieckich” nie są jednoznaczne i łatwe do opowiedzenia. Kiedy zaczynamy badać ich losy, stwierdzamy, że nie można ich tak łatwo przyporządkować do którejś z grup. Tak samo te dwa stoły, które domagają się swoich opisów na tabliczkach i zachowaną o nich pamięć – historyczną, narodową, a może rodzinną?
Na fotografii znajduje się wiele drzwi, jednak nie wiemy, dokąd każde z nich prowadzą i co spotkamy za nimi. Może stać się też tak, że nie będzie tam nic oprócz nowowybudowanej ściany. Słuchając historii przedmiotów ,,poniemieckich” nie wiemy, czego się dowiemy. Może to będzie coś o pierwotnych, niemieckich właścicielach, a może też o nowych osadnikach, przesiedleńcach. Mogą to być historie budowania ,,nowego naszego”, ale też mierzenia się z tym ,,starym obcym”. Historie te mogą nam być bliskie albo zupełnie odległe od naszego doświadczenia. Dla każdego mogą znaczyć coś innego. Ponieważ może właśnie ta niejednoznaczność, wielowarstwowość i pograniczność przedmiotów ,,poniemieckich” sprawia, że są tak niesamowicie piękne i zapraszające nas do odkrywania losów w nich ukrytych?
Magdalena Bubík
Wykorzystane źródła i literatura
[1] Rzeczy przysposobione – Muzeum Narodowe we Wrocławiu. (b. d.). Muzeum Narodowe we Wrocławiu. https://mnwr.pl/rzeczy-przysposobione/.
[2] Kurpiel, A., Maniak, K. & Skąpski, Ł. (2023). Porządek rzeczy. Relacje z przedwojennymi przedmiotami na Ziemiach Zachodnich (przypadek Wrocławia i Szczecina), Kraków: WUJ.
[3] Zborowska, A. (2019). Życie rzeczy w powojennej Polsce, Warszawa: WUW, s. 185.
[4] Żytyniec, R. (2023). „Duchowa współsukcesja”? Poniemieckie Karoliny Kuszyk a polsko-niemieckie dyskursy pamięci, [w:] Damięcka-Wójcik & A., Matysiak, A. (Red.), Tożsamość jako proces. Od Johannesa Bobrowskiego do dyskursu o „poniemieckim”. Literatura – historia – krajobraz, Warszawa: WUW, s. 153-166.
[5] Fragment z opisu przytaczanej wystawy