Przejdź do treści

Angelika Zanki

DNA Wałcza – wystawa czasowa w Muzeum Ziemi Wałeckiej

Jak sprawić, by przedmioty opowiadały historię? Jednym ze sposobów jest zapewnienie im przestrzeni i zobaczenie, co robią w poszczególnych konstelacjach z innymi. Tak powstała wystawa czasowa Muzeum Ziemi Wałeckiej, poświęcona pierwszemu powojennemu okresowi miasta. Karolina brała udział w przygotowaniu wystawy, w tym w przygotowaniu opisów i nauce rozmieszczania obiektów.

Ekspozycja, umieszczona w dawnym niemieckim budynku szkoły publicznej ze względu na trwający remont Muzeum, gromadziła przedmioty dotyczące różnych grup nowych osadników. Zaczynając od powojennego plakatu propagandowego i stosów bagażu, prowadziła do podziału przestrzeni pomiędzy przedmioty przywożone przez ludzi przybyłych z Kresów Wschodnich, Syberii i Polski Centralnej. Osobne miejsce poświęcono osobom wysiedlonym w czasie akcji „Wisła”, czyli przesiedleń wewnętrznych w Polsce w 1947 r. W jednym rogu sali umieszczono przedmioty należące do żołnierzy: tych, którzy walczyli w ramach 1 Armii Wojska Polskiego i przybyli na Pomorze ze wschodu i tych, którzy walczyli na zachodzie i dopiero później mogli przybyć do miasta w poszukiwaniu rodzin. Zaprezentowano także przedmioty upamiętniające losy tych, którzy wojnę spędzili w obozach koncentracyjnych.

Podsumowując, wystawa opowiada historię przemiany niemieckiego Deutsch Krone w polski Wałcz w latach czterdziestych XX wieku. Stanowi bazę dla przyszłej wystawy stałej, przygotowanej przez zespół Muzeum. Karolina również bierze w tym udział. Mamy nadzieję, że już niedługo zaprosimy Państwa na tę wystawę!

“Walkability between Past and Present” – warsztaty w Pradze

Karina Hoření uczestniczyła w warsztatach “Walkability between Past and Present” w Pradze w dniach 11-13 września. Warsztaty zostały zorganizowane w ramach projektu Slow Memory, który „odpowiada na potrzebę zwiększonej interdyscyplinarności w naszym rozumieniu tego, jak społeczeństwa konfrontują się ze swoją przeszłością, aby stawić czoła zmianom środowiskowym, gospodarczym i społecznym spowodowanym nagłymi wydarzeniami oraz powolnymi i pełzającymi transformacjami”. Uczestnicy różnych dyscyplin badali różne warstwy pamięci Pragi podczas seminariów na temat mapowania, kreatywnego pisania, a nawet tańca współczesnego. Ponieważ spacery z rozmówcami czy eksploracja zmian w krajobrazie są już częścią naszej metodologii, doświadczenie i wiedza zdobyte podczas tego wydarzenia zostaną produktywnie wykorzystane w naszych badaniach.


 

zdjęcia wykonane przez Karinę Hoření podczas warsztatów

Magdalena na spotkaniu Grupy Roboczej ds. Antropologii Religii na Uniwersytecie w Bremie

Na początku września Magdalena Bubík uczestniczyła w spotkaniu Grupy Roboczej ds. Antropologii Religii Niemieckiego Towarzystwa Antropologicznego (DGSKA) na Uniwersytecie w Bremie. Wydarzenie zgromadziło badaczy antropologii religii z całego świata. Magdalena wysłuchała prezentacji m.in. o wierzeniach w Dżakarcie, Bengalu czy Bangladeszu. Po każdej z nich odbyła się dyskusja, w której brali udział wszyscy uczestnicy konferencji. Wykład głównego prelegenta, profesora Tylera Zoanniego (Uniwersytet w Bremie), na temat wierzeń w Ugandzie był szczególnie wciągający: poruszał kwestię tubylców, którzy nauczyli się żyć z duchami, ponieważ wierzą, że przynosi to im korzyść. Skłoniło to Magdalenę do zastanowienia się, w jaki sposób duchy są postrzegane przez mieszkańców regionów powysiedleniowych w Europie Środkowej i w jaki sposób są świadomi ich obecności. Podczas swojej prezentacji Magdalena podzieliła się historią obrazu ołtarzowego z wysadzonego w powietrze kościoła w Libercu. Postawiła pytanie, jakie spostrzeżenia może nieść ta historia zarówno na temat dawnych, jak i obecnych wspólnot wyznaniowych w Libercu.

Po konferencji Magdalena miała także okazję odwiedzić centrum Bremy, którego część znajduje się na liście UNESCO i zrobić sobie zdjęcie ze słynnymi postaciami z baśni braci Grimm, których dotknięcie podobno przynosi szczęście.

Zdjęcie z muzykantami z Bremy, bohaterami baśni autorstwa braci Grimm
Zdjęcie z muzykantami z Bremy, bohaterami baśni autorstwa braci Grimm

Spotkanie Zespołu w Greifswaldzie

Na początku września Karin, Karolina i Michal spotkali się w Greifswaldzie. Nie było to zwykłe spotkanie robocze, gdyż ich zadaniem było przygotowanie propozycji książki, która będzie głównym efektem naszego projektu. Mimo że na zewnątrz panowały już ostatnie letnie dni, członkowie zespołu pilnie pracowali i ostatecznie opracowali strukturę całej książki oraz poszczególnych rozdziałów. Gdy nadejdzie odpowiedni moment, ujawnimy więcej szczegółów na ten temat.

praca nad projektem książki

To nie przypadek, że członkowie naszego zespołu spotkali się w Greifswaldzie. W mieście w północnych Niemczech mieści się Muzeum Pomorza, w którym Karin, Karolina i Michal spotykali się na sesjach roboczych. Muzeum przedstawia historię i kulturę Pomorza, historycznego regionu podzielonego dziś granicą niemiecko-polską. W naszych badaniach skupiamy się na części polskiej i obiektach pozostawionych przez ich byłych niemieckich właścicieli. W muzeum w Greifswaldzie członkowie naszego zespołu mogli zobaczyć różne przedmioty, które uciekający lub przymusowo przesiedleni Niemcy zdołali zabrać ze sobą. Karin, Karolina i Michal zostali oprowadzeni po wystawie poświęconej historii Pomorza w XX wieku przez Dorotę Makrutzki, asystentkę naukową w Biurze Kultury Pomorza i Brandenburgii Wschodniej. Są za to bardzo wdzięczni i nie mogą się doczekać potencjalnej przyszłej współpracy.

zdjęcia wykonał Michal Korhel

Nowy wpis blogowy (w języku czeskim). Po stopách Slovenského národního povstání a Adolfa Hammera

Karina Hoření postanowiła zobaczyć Szlak Słowackiego Powstania Narodowego, aby poznać życie Adolfa Hammera, słowackiego Niemca zaangażowanego w powstanie. Swoje przeżycia dokumentowała w formie pamiętnika, zagłębiając się w aktualną pamięć o wydarzeniu i rolę słowackich Niemców. Ta unikalna metoda badań pozwoliła jej zrozumieć historyczne i kulturowe aspekty tego kluczowego momentu w historii Słowacji.

Link do wpisu na blogu znajdą Państwo tutaj.

Srpen 2024. Po stopách Slovenského národního povstání a Adolfa Hammera

[ENG, Czech version below] This summer, Karina Hoření set out on foot to retrace the story she originally found in the archives. She walked part of the Trail of Slovak National Uprising, which connects the places associated with the life of Adolf Hammer, a Slovak German who participated in the Slovak National Uprising. Along the way, she explored the current memory of this event and the role the memory of Slovak Germans plays in it. In diary form, she describes her experiences with “walking ethnography”.


Pondělí 19.8.

Svoje pátrání po slovenských Němcích začínám toto léto v té nejslovenštější vesnici. Čičmany na konci Rajecké doliny jsou proslavené tradičními zdobenými domy, jejichž bílé ornamenty vycházejí zase ze vzorů místní výšivky. I když je pondělí amuzeum je zavřené, stejně se v obchodě se suvenýry tlačí turisté mezi vlněnými ponožkami, vyšívanými opasky, pohledy, magnety, hrníčky, klíčenkami a tričky.

Čičmanské zdobené domy jsou ale příklad fenoménu, kterému britský historik Eric Hobsbawm říká “vynalezené tradice” – ty nejobdivovanější vznikly až ve dvacátých letech, kdy po požáru vesnice architekt Dušan Jurkovič prosadil mezi obyvateli soutěž o nejkrásnější dům. 

I se starobylostí domů je to složitější. Na informační tabuli se píše, že dřevěnici, která klidně mohla tu soutěž o nejvyzdobenější dům vyhrát, přivezl dědeček současných majitelů někdy před druhou světovou válkou z Tužiny. Tužinu, která leží jen přes kopec, jsem už navštívila dřív, protože je to jedna z obcí v regionu Horní Nitry, kde žili slovenští Němci. Slovenské lidové stavitelství tak může mít kořeny i v německé obci. 

Z archivů vím, že po odsunu Němců z Tužiny lidé z okolních obcí také rozebírali a odváželi zdejší dřevěné domy. Zmínka na informační tabuli ukazuje, že tato praxe převážení domů přes kopce měla starší kořeny (i když v případě předválečné stodoly doufám, že to bylo transakce konsenzuální a že nezahrnovala etnické násilí) a že etnická hranice, kterou dnes tvoří zarostlý kopec, byla prostupnější. 

typický malovaný dům v Čičmanech, fot. Karina Hoření

Právě do kopců které oddělují Čičmany od Tužiny a dalších původně německých obcí se odpoledne vydávám. Dlouho nepotkávám nikoho, až partu zarostlých pochodujících mladých mužů. Jeden se mne lakonicky zeptá: “SNP?” Přeložím si to tak, že ho zajímá, zda jdu taky po Stezce Slovenského národního povstání, která v této etapě prochází i Hauerlandem, jak se nazýval region na středním Slovensku, kde žili německy hovořící obyvatelé. Ano, vybrala jsem si tuhle trasu nejen protože po místech, kde dělám letos terénní výzkum, je lepší se přesouvat pěšky, ale taky protože je spojuje Stezka Slovenského národního povstání, jehož osmdesáté výročí bude za necelý týden. Chtěla bych prozkoumat paměť na tuto událost právě v místě, kde je tak nejednoznačná. Slovenské národní povstání,klíčové místo slovenské národní paměti , bylo totiž vnímáno odlišně mezi obyvateli údolí, které se rozkládá pode mnou. Většina slovenských Němců se musela partyzánů obávat a porážka nacistického Německa ve válce (ať už jeho politiku slovenští Němci podporovali nebo ne) znamenala jejich nucené vysídlení. 

Zarostlí turisté se mnou ale nechtějí moc diskutovat o slovensko-německém soužití a etických otázkách partyzánského boje. Ve Strážovských vrších, kde spolu stojíme, už mají za sebou přes polovinu trasy z východního Slovenska až do Bratislavy (Stezce SNP se také někdy říká Dukla-Děvín) a  ten den ještě chtějí ujít kus cesty. Až potom, co jsme se rozloučili mi došlo, proč byli všichni tak zarostlí – už museli být na cestě tak deset dní a oholí se až dojdou.  

Já jsem první den došla do Fačkovského sedla, kde je velký památník bojů, které zde za SNP probíhaly. Podobné budu ostatně míjet po celou cestu. Jsou to pamětní tabule se jmény padlých, v důležitých místech i větší památník. Artefakty byly postupně přidávány, jak se měnila vyprávění o SNP a dnes vytvářejí mnohovrstevnatou krajinu paměti. Místní informační tabule zmiňuje, že proti účastníkům povstání bojovali v těchto místech také příslušníci domobrany z Vrícka/Münichwiesen, nejzapadlejší z vesnic s německy mluvící většinou, která leží pod hřebenem. Slovenští Němci jsou v textu identifikování jako odpůrci SNP a spojenci nacistické okupační armády. V tomto regionu ale není situace tak jednoduchá, na druhou stranu od sedla leží vesnice Malinová/Zeche, kde místní levicově orientovaní slovenští Němci utvořili partyzánskou skupinu, která naopak bojovala na straně SNP a proti německým fašistům.

památník Slovenského národního povstání ve Fačkovském sedle, fot. Karina Hoření

Na hotelu ještě píšu anotaci k článku, který jsme s Michalem Korhelem napsali právě o pozici slovenských Němců do posledního čísla slovenského časopisu Kapitál, věnovanému SNP.  Hrozně bojuji se slovy, zradil mne jazyk i ustálené představy o Němcích za druhé světové války. Když totiž píšu “Němci, kteří se zúčastnili povstání” lze to číst dvěma způsoby, ale ve stereotypním chápání Němců jako fašistů to vyznívá spíše jako “Němci, kteří se snažili povstání potlačit”. Dokonce i když napíšu “Němci, kteří bojovali s partizány” je to zavádějící a tak musím neustále zdůrazńovat, na jaké straně stáli slovenští Němci z Malinové. 

Úterý 20.8.

Dopoledne mi dochází, že dělat etnografii ve Strážovských vrších nebyl asi nejlepší nápad – jdu celou dobu sama, potkám jen dva “esenpáky”, kteří sveřepě kráčejí směrem k Děvínu (tedy na opačnou stranu, než já) a nechtějí se vybavovat o tom, co pro ně znamená SNP a proč se rozhodli jít v jeho stopách. Až ve Vríckém sedle potkávám dalšího poutníka, který zrovna zutý odpočívá a tak mi nemůže uniknout. “To není náhoda, že jsem si vybrala zrovna tuhle část Stezky SNP” vyprávím mu, “jdu po stopách Adolfa Hammera, slovenského Němce z Horné Štubni, který se na jaře 1945 skrýval v lesích kolem Čičman a pomáhal zde místním partyzánům. Ani jejich dobrozdání mu nepomohlo, když se snažil po válce získat zpět hostinec, který mu byl konfiskován jako Němci”. “Aha, já toho moc o historii nevím, mě zajímá spíš příroda”, odpoví mi můj spolupoutník a dál si povídáme jen o tom, která část Stezky je nejhezčí a jestli potkal medvěda. 

Potom pokračuju zase sama. I když z hlediska rozhovorů, které můžu získat, se tato pouť neukázala jako nejlepší nápad, stejně je tahle pěší atropologie zajímavá. Zakouším na vlastní nohy místa, o kterých jsem se dozvěděla minulý podzim v archivu v Martině a můžu si lépe představit a promýšlet Hammerův příběh. Proč se skrýval zrovna s partyzány v Čičmanech, když je to od Horné Štubni docela daleko? Když tam v únoru 1945 putoval, volil cestu přes hory jako já, nebo jel údolími po silnicích? Na horách v té době ještě musel ležet sníh, na druhou stranu byly ale více zalidněné – když se nejezdilo běžně auty, cesty přes kopce byly často kratší. 

Kus za Vríckým sedlem procházím například opuštěným sadem, na louce jsou taky vidět základy domů. Přišla jsem totiž do Hadvigy, bývalé německé vesnice, ze které dnes zbylo jen několik rekreačních chalup. V Hadvize jsem byla v rámci svého terénního výzkumu už víckrát (o jedné z návštěv jsem taky napsala blogový příspěvek). Nikdy jsem ale nešla až tak vysoko nad současnou obydlenou část a neuvědomila si, kam až sahala pole a sady původní vesnice. Ovocné stromy, které chodili česat lidé z okolích vesnic až do sedmdesátých let, byly jednou z posledních živých připomínek Hadvigy a jejích původních obyvatel.

starý sad u osady Hadviga, fot. Karina Hoření

Je hezké vrátit se někam, kde to už znám- zdá se, že Hadviga rozkvétá, cesta je opravená až k poslednímu domu, chalupa, která se vždycky zdála prázdná, má otevřené okenice. Navštívím některé chalupáře, se kterými jsme dělala rozhovor minulý rok, ale poznávám i takové, se kterými jsem se ještě nepotkala. Měla jsem v plánu spát ve staré zvonici, ale stalo se, co jsem trochu očekávala, najedla jsem se a vyspala u dobrých lidí v jedné chalupě a zpívali jsme trampské písničky do půlnoci. 

Středa 21.8.

Ráno jsem ještě navštívila další domy v Hadvize a až pozdě odpoledne jsem vyrazila směrem k Horní Štubni, bydlišti Adolfa Hammera. Nevadí, že musím spěchat, většinu cesty jdu zase sama. Až večer potkávám partu, která jde SNP jako štafetu – na otázku, co pro ně znamená SNP a co touto štafetou připomínají, ale nemají moc co říci. Stejně tak skupina, která až v noci přišla do “útulny SNP Sklené”, když už se soukám do spacáku. “Zaujímavé”, říka mi jeden turista, co si kontroluje puchýře, když mu povídám, že právě ve Skleném/Glaserhau partyzáni postříleli kolem stopadesáti slovenských Němců. 

Nijak mne to nešokuje, nemohla jsem předpokládat, že spojitosti i paradoxy SNP, Němců a Hauerlandu, které jsou pro mne tak v tomto regionu do očí bijící, budou fascinující i pro další lidi. Představa, že všichni, kdo se vydávají na Stezku SNP, celé dny přemýšlí, co tato událost znamená pro jejich národní identitu, by byla naivní. 

V Hadvize mi jeden muž vyprávěl, že běhávali Stezku SNP jako štafetu, tak někdy v osmdesátých letech. Co že prý na tom bylo nejlepší: “vyzvedl nás pak autobus, tam se pilo, zpívalo a bylo veselo, druhý den jsme šli v Bystrici k řediteli muzea, tam byla zabíjačka”. SNP se v dobách socialismu přeměnilo ve vyprázdněnou mytologizovanou událost, interpretovanou právě jen v intencích komunistické ideologie. Není divu, že její oslavy mohli brát lidé spíše jako záminku k dobré párty. Stejně tak se nepohoršuji, že Stezka SNP je dnes pro turisty spíše slovenskou obdobou Pacific Crest Trail, kde jsou rekordy a ultralight ponožky důležitější, než vlastně nejasný historický smysl. 

Čtvrtek 22.8.

Vstávám brzy ráno a porušuji svůj koncept, že půjdu po stopách Adolfa Hammera pěšky. Ve Skleném na konečné chytám autobus, abych přejela do Horné Štubni. Je to proto, abych dnes stihla i místo, kde to všechno začalo. 

Nedává moc smyslu, že Stezka SNP začíná v Dukelském průsmyku (ukazuje to na ideologickou dezintepretaci, která zdůrazňovala podíl Rudé armády, která zde překročila hranice Československa), měla by přeci začínát v Banské Bystrici, kde povstání 29. srpna 1944 vypuklo. 

Než tam ale dojedu, chci navštívit místo, kde to začalo i skončilo pro Adolfa Hammera. Vystupuju v Horní Štubni krátce po sedmé a nejprve jdu pro snídani do Jednoty. Když jím čerstvé rohlíky před kostelem, zase znovu si říkám, jak Hauerland oproti Sudetům neumím číst. V severních Čechách poznám “německou” vesnici už docela snadno, na Slovensku to nedokážu. Až postupně si všímám klasických znaků. Památník obětem první světové války má půlku jmen německých, kapli nechali opravit odsnutí rodáci. Jen tak pro jistotu jdu ještě na hřbitov, kde v obou zemích přetrvával “německý” charakter území nejdéle. Je slovensko-německy smíšený, jak jsem to v tomto regionu poznala jako typické. Jak tam tak obcházím, najednou jako bych dostala elektrický šok, ta reakce je úplně fyzická. Je tam. Hrob Adolfa Hammera a jeho rodiny je docela nový, s nápisem ve slovenštině. Adolf zemřel v roce 1980, jeho manželka až v roce 2008. Tušila jsem, že tím, jak prodlužoval pobyt na Slovensku kvůli sporu o svoji konfiskovanou hospodu, dokázal se nakonec odsunu vyhnout, ale nikdy mne nenapadlo, že někdy najdu i důkaz, že budu vědět, jak se jmenovala jeho žena a rodiče.

Když jdu za chvíli hřbitovem zpátky, nemůžu Hammerův hrob mezi ostatními najít, čím víc ho hledám, tím víc zapomínám, kde vlastně byl. Musím se přesvědčit, že jsem si ho vyfotila a že se mi to celé jen nezdálo. 

hrob Adolfa Hammera na hřbitově v Horní Štubni, fot. Karina Hoření

Když se mi v terénu stane nějaká taková šťastná náhoda, je to opravdický náraz endorfinů. V povznesené náladě jdu ještě na místo, kvůli kterému jsem v Horní Štubni původně vystoupila. Z archivních dokumentů vím, jaká byla přesná adresa Adolfova hostince a z mapy, že dům pořád stojí. Je to docela velký dům kousek od centra obce, není přestavěný a takhle zhruba mohl vypadat v roce 1945. Vypadá současně zchátrale  (kolem něj se povaluje starý nábytek, brána je rozpadlá) a docela zabydleně (venku se suší prádlo, v oknech poletují záclony). Postávám kolem, klepu a po zážitku na hřbitově mám pocit, jako by měl z domu vyjít sám Hammer. Nestane se ale vůbec nic, ze zahrady vyjde jen černá kočka a otírá se mi o nohy.

původní budova hostince v Horní Štubni, fot. Karina Hoření

Karina Hoření

Nowy artykuł. Heroes or Victims? The Slovak National Uprising from the Perspective of Slovak Germans

W sierpniowym numerze magazynu Kapitál ukazał się artykuł Kariny Hoření i Michala Korhela zatytułowany „Heroes or Victims? The Slovak National Uprising from the Perspective of Slovak Germans”. W artykule przedstawiono wnioski z ich badań w środkowej Słowacji, rzucające światło na różnorodne doświadczenia słowackich Niemców w czasie powstania. Michal opisuje wioskę Sklené, gdzie jesienią 1944 r. doszło do największej masakry etnicznych Niemców na Słowacji, natomiast Karina przedstawia historię pobliskiej wsi Malinová/Zeche, gdzie miejscowi Niemcy utworzyli grupę partyzancką, która aktywnie uczestniczyła w słowackim powstaniu narodowym.

Redaktor Dominik Želinský podkreśla wagę uznania wielonarodowego charakteru powstania, o czym świadczą prace badaczy. Magazyn Kapitál jest isealnym wyborem dla osób zainteresowanych wędrówką Szlakiem Słowackiego Powstania Narodowego, oferując cenny wgląd w kontekst historyczny i kulturowy regionu. Dla czytelników spoza Słowacji, posługujących się językiem słowackim, cały bieżący numer jest również dostępny online.

Strona tytułowa gazety Kapitál, zdjęcie wykonała Karina Hoření podczas wędrówki w słowackich górach

Dwa lata pracy w projekcie Spectral Recycling

W ostatni dzień maja 2024 r. świętowaliśmy drugą rocznicę pracy w projekcie Spectral Recycling. Nasze badania obejmują kwerendy archiwalne w archiwach państwowych i lokalnych, a także etnograficzne badania terenowe w trzech wybranych regionach, czyli na Pomorzu w Polsce, w Północnych Czechach i w Kotlinie Górnej Nitry na Słowacji. W ciągu pierwszych dwóch lat naszego projektu udało nam się przeprowadzić blisko 200 wywiadów. Ten zbiór danych obejmuje zarówno wywiady dotyczące historii mówionej, jak i podejścia etnograficznego. Spędziliśmy wiele godzin w archiwach, szukając odpowiednich dokumentów, rozmawiając z naszymi rozmówcami podczas wywiadów, wykonując dokumentację fotograficzną przedmiotów pozostawionych przez poprzednich mieszkańców badanych obszarów i eksplorując badane przez nas lokalizacje.

Współpraca ze społecznościami lokalnymi

Podczas realizacji naszego projektu współpracujemy ze społecznościami lokalnymi, skupiając się na historii i teraźniejszości ich doświadczeń powysiedleniowych. Na wyróżnienie zasługują dwa kluczowe partnerstwa. Najpierw nawiązaliśmy współpracę z twórcami projektu „Goleniowskie Fotohistorie” w Goleniowie (dawniej niemieckie Gollnow, Polska). Po odnalezieniu serii negatywów fotograficznych przedstawiających lokalnych osadników z dziesięcioleci powojennych pomogliśmy w uruchomieniu inicjatywy społecznej. Nasz zespół wspierał twórców w ustaleniu ram metodologicznych badań etnograficznych, w tym w przeprowadzaniu części z wywiadów (wywiad 1 i wywiad 2). Po drugie współpracujemy z Muzeum Ziemi Wałeckiej. Kierowniczka projektu nie tylko przeprowadzała wywiady etnograficzne, ale także przyczyniła się do powstania nowej stałej wystawy w muzeum. Jesteśmy szczęśliwi, że możemy być częścią tych inicjatyw, ponieważ głęboko wierzymy, że badania etnograficzne są nierozerwalnie związane także z zaangażowaniem społecznym.

Obecność w mediach

Nasz zespół jest obecny w mediach, aktywnie rozpowszechniając temat naszych badań. Bierzemy udział w audycjach radiowych, podcastach i wykładach otwartych, skutecznie docierając do szerszego grona odbiorców, także poza środowiskiem akademickim. Ponadto kierowniczka projektu udzieliła kilku wywiadów dla różnych serwisów informacyjnych (linki można znaleźć tutaj). Wywiady te nastąpiły po jej wyróżnieniu – Nagrodzie Narodowego Centrum Nauki w dziedzinie nauk humanistycznych i społecznych [więcej informacji: krótki film, podcast na Spotify i notka] – za wyznaczenie nowej kategorii kultur osadniczych (resettlement cultures) w badaniach nad kulturami obszarów post-przesiedleniowych.

Cykl wykładów publicznych

Do tej pory członkowie zespołu wygłosili łącznie 8 wykładów publicznych w Warszawie, Wrocławiu, Halle i Pradze. Wydarzenia te są adresowane nie tylko do naukowców, ale także dają szansę osobom spoza dyscyplin etnografii i historii lub ogólnie środowiska akademickiego, aby zapoznać się z badanym przez nas tematem. Uczestnicy mogą podzielić się historiami związanymi z ich rodzinami i osobistymi doświadczeniami w kontekście okresu po wysiedleniu. Zainteresowanie tymi spotkaniami pokazuje, że temat jest nadal aktualny, ale także, że widmontologia umożliwia nam rozwinięcie debaty na temat przesiedleń w poszczególnych krajach.

Ponadto 22 maja 2024 roku mieliśmy okazję zaprezentować nasz projekt w Stacji Naukowej PAN w Wiedniu z zaproszonymi komentatorkami z Wydziału Historii Uniwersytetu Wiedeńskiego, profesorkami Claudią Kraft i Kerstin von Lingen. Pomogło nam to udoskonalić niektóre aspekty naszych dociekań metodologicznych. Zorganizowaliśmy także pierwsze warsztaty zaplanowane w ramach projektu, które odbyły się w Wiedniu w dniu 23 maja 2024 r. Cieszymy się, że możemy podzielić się naszymi badaniami i uczyć się od innych badaczy – nie możemy się doczekać więcej takich okazji w przyszłości.

Gdzie można dowiedzieć się więcej o naszych ustaleniach?

Jak zwykle w środowisku akademickim, wstępne ustalenia przedstawiliśmy w postaci artykułów naukowych i wystąpień konferencyjnych. Zapraszamy do bliższego zapoznania się z badaną przez nas tematyką, z naszymi prezentacjami konferencyjnymi oraz plakatem. Zachęcamy również do przeczytania 5 artykułów dostępnych na naszej stronie internetowej, dzięki którym mogą Państwo dowiedzieć się, jak na nowo definiuje się niemieckie dziedzictwo, w tym pozostawione meble i sady owocowe, przeczytać, do czego może doprowadzić ignorowanie wiedzy i doświadczeń lokalnych (byłych) mieszkańców i jak na przestrzeni lat rozwijała się idea „odzyskania” dawnych ziem niemieckich. Ponadto dzielimy się z Państwem wieloma doświadczeniami poprzez wpisy na blogu w językach badanych regionów. Do tej pory opublikowaliśmy 14 postów, począwszy od marca 2023 roku. Można tam zapoznać się z naszymi doświadczeniami terenowymi, wrażeniami i cząstkowymi badaniami (wybrane wpisy, przygotowane przez Karolinę, Karinę, Michala i Magdalenę). O naszej działalności informujemy w dziale Aktualności, na chwilę obecną przygotowaliśmy około 100 wpisów w języku polskim i angielskim.

Dodatkowo przygotowaliśmy Pocztówki – element przewidziany w ramach naszego eksperymentu metodologicznego. Czerpiąc inspirację z podobnego podejścia, zaangażowaliśmy się w tworzenie pocztówek etnograficznych, które ułatwiły tworzenie, udostępnianie i porównywanie materiałów z pozornie różnych miejsc terenowych. Można je również zobaczyć na naszej stronie i poznać inne aspekty naszego projektu!

Przed nami jeszcze trzy lata pracy i nie zwalniamy tempa. O nowych działaniach, planach i osiągnięciach będziemy informować na bieżąco. Listę wszystkich naszych aktywności mogą Państwo zobaczyć tutaj. Zachęcamy do śledzenia nas na Facebook’u, gdzie na bieżąco informujemy o tym, co robimy, ale także dzielimy się różnymi ciekawostkami i informacjami na temat naszej pracy badawczej, ludzi, których spotykamy i regionów, w których pracujemy.

Czy widmo potrafi gwizdać?

[ENG, Polish version below] Sometimes we may wonder the various forms a specter can assume and whether its haunting reaches everyone. Magdalena Bubík analyzes this matter drawing from the example of whistling sounds during the performance “For Slovakia” at the “Cinema on the Border” festival in Cieszyn and Český Těšín on May 1–5, 2024. She explores the spectrality of the sound, which is not audible to everyone. For some residents of Cieszyn, this spectral whistling may be an echo of the past, and thus, a specter that reminds of the city’s former unity but also of the painful times of division and ingenuity in difficult situations. Therefore, she argues that the specter is able to take advantage of various circumstances to manifest itself, even those that initially seem unrelated to it at all.


Wydawać by się mogło, że widmo najczęściej nawiedza poprzez obraz, pokazując się w nieoczekiwanych okolicznościach i miejscach. Jest to spowodowane tym, że zmysł wzroku jest jednym z najwyżej cenionych w większości kultur, a co za tym idzie, wiele elementów tych kultur ma charakter wizualny. Nawiedzanie poprzez obraz wcale nie jest regułą. Widmo może zwrócić na siebie uwagę wykorzystując inne zmysły, także słuch – wydając konkretny dźwięk. Ale czy trzeba mieć wyspecjalizowane ucho, aby go usłyszeć? I czy widmo może wykorzystać ku temu całkiem inne okoliczności, na pierwszy rzut oka wcale ze sobą niezwiązane, niż to, co widoczne?

W pierwszych dniach maja 2024 roku w Cieszynie odbywała się 26. edycja festiwalu filmowego “Kino na granicy”. Pisałam już o specyfice tego miasta, podzielonego na dwie części i obecnie znajdującego się w dwóch różnych państwach – w Polsce i Czechach (zaciekawionych odsyłam do poczytania tutaj). Przechodząc do samego festiwalu: jest to wydarzenie łączące oba Cieszyny – Cieszyn i Český Těšín – poprzez prezentowanie polskich, czeskich i słowackich filmów fabularnych i retrospektyw artystów filmowych. Festiwal jest wzbogacony o program artystyczny, w tym też muzyczny, np. w postaci koncertów. W tym roku jednym z dodatkowych punktów programu był performance art (dalej już będę używała tylko słowa ,,performance”) pt. “Dla Słowacji” wystawiony przez trzech performerów: Artura Janasika / Rutry Kisanaja, Piotra Kumora i Jana Roberta Skarbonia. 

W sobotę 4 maja około południa, czyli w największym słońcu, stanęłam na najstarszym moście w Cieszynie, Moście Przyjaźni. Zobaczyłam, jak wykonawcy przygotowują się na czeskim brzegu rzeki Olzy. Odległość od miejsca performance’u była trochę za duża, więc podeszłam do grupy ludzi zebranych na brzegu po przeciwległej, polskiej stronie, by lepiej widzieć. Nie wiedziałam jeszcze, że także po to, by lepiej słyszeć. 

Na brzegu zebrała się mała widownia wraz z fotografami. Performerzy w czarnych marynarkach i spodniach weszli do wody, milcząc. Nie mieli na sobie koszul ani butów, pomimo tego wyglądali jednak poważnie i elegancko. Kiedy znaleźli się na środku rzeki, w miejscu, gdzie tokiem wodnym przechodzi granica państw Polski i Czech, zatrzymali się. Poziom wody w tym miejscu był niski, a więc woda sięgała performerom jedynie do kostek. Stanęli koło siebie w jednej linii i jak na komendę podnieśli ręce, a każdy z nich ułożył je w inny sposób – jeden zakrywając sobie usta, drugi uszy, a trzeci oczy. W takiej pozie zastygli niczym starożytne rzeźby w muzeum. Performerzy w ten sposób nawiązali do symbolu trzech mądrych małp – obrazu i przysłowia japońskiego, który w interpretacji zachodniego odbiorcy może być rozumiany jako ciche przyzwolenie na zło. Słońce przypiekało, a zimna po wiośnie woda Olzy toczyła się, obmywając stopy, ale też mocząc nogawki spodni wykonawców. Performerzy jednak stali w bezruchu, nie zważając na nic, jakby zapomnieli o tym, co się dzieje wokół nich. Nie zauważali osób idących z pobliskiego targowiska z zakupami w szeleszczących plastikowych torbach i rozmawiających między sobą o wzroście cen, ani zaciekawionych turystów, zatrzymujących się na moście, aby stwierdzić, kto i po co stoi w rzece. Nawet warkot samochodów przejeżdżających koło rzeki czy wrzaski dzieci bawiących się na boisku parę metrów dalej nie wyrwały performerów z trwania w przyjętej pozie. Jakby też zapomnieli o zebranej widowni, która ze względu na przedłużający się moment zastygnięcia performerów zaczęła się niecierpliwić, szurając nogami i rozmawiając półszeptem między sobą: trochę o performance, ale częściej o skwarze, w którym wszyscy staliśmy. Niektóre osoby w ramach usprawiedliwienia zastanawiały się na głos, czy to już koniec performance’u, a po chwili rezygnując z obserwowania dalszego ciągu, wracały do swoich spraw. 

fot. Rafał Soliński

Zastygnięcie w bezruchu przerwał jednak w końcu gwizd, który wydał z siebie jeden z performerów. Ponownie, jak na komendę, wykonawcy opuścili ręce i powoli zaczęli zmierzać w kierunku drugiego, polskiego brzegu, nie wracając już na czeską stronę. Szli powolnym krokiem, a poziom wody i adrenaliny podnosił się, ponieważ rzeka stawała się coraz głębsza. Jednak tym razem nie szli w milczeniu, na przemian każdy z nich gwizdał, utrzymując jeden ton. Wykonując tę czynność na przemian, stworzyli odgłos albo raczej trochę niespotykaną melodię, niezbyt przyjemną dla ucha, ale jednak bardzo wyraźną. Każdy z nich gwizdał w inny sposób, w innej tonacji, jednak starając się, by długość odgłosu była podobna. Nawet śliskie i wygładzone przez nurt rzeki kamienie nie pokonały performerów w tworzeniu melodii gwizdania, mimo że łatwo było na nich stracić równowagę i przerwać ton gwizdanej melodii. Performerzy wykonali ostatni krok, wchodząc na brzeg po polskiej stronie, a ukłon wyznaczył koniec performance’u. 

fot. Rafał Soliński

Performance dobiegł więc końca, jednak ja wcale nie miałam takiego poczucia, coś nie dawało mi spokoju – dlaczego akurat gwizdanie? I dlaczego odgłos ten tak długo pozostał mi w pamięci?

Dlatego też spotkałam się z jednym z performerów, Arturem, chcąc otrzymać chociaż częściową odpowiedź na moje pytania. Wykonawcy spotkali się w ramach festiwalu i od razu zgodzili się co do tego, że muszą wykonać wspólny performance. Czuli taką potrzebę i temat “Dla Słowacji” pojawił się od razu. Performance potraktowali jako rodzaj manifestu wobec sytuacji panującej na Słowacji: “To był manifest wobec wolności słowa, taki protest dla Słowacji” stwierdził Artur. Festiwal ma łączyć oba Cieszyny, jest miejscem radości, cieszenia się i świętowania, bycia razem, a także bycia sobą w miejscu, które zapewnia wolność wyrażania się. Trzej performerzy pochodzący z Polski traktują Czechów jako przyjaciół. Taka zresztą atmosfera panuje w Cieszynach podczas festiwalu. Słowacy, którzy też są przyjaciółmi i sąsiadami, obecnie walczą i protestują o wolność słowa w mediach, pojawili się zatem w nieco innym kontekście. 

Ma to swój szerszy kontekst. Chociaż Cieszyny obecnie są rozdzielone pomiędzy dwa państwa, do 31 grudnia 1992 roku Czesi i Słowacy żyli razem w obrębie jednego państwa – Czechosłowacji. Dlatego też Słowacja nieraz traktowana jest przez mieszkańców Cieszynów na równi z Czechami, tym bardziej, że od granicy ze Słowacją Cieszyny dzieli niecałych 50 kilometrów. 

Performance miał zatem pełnić funkcję protestu i być reakcją na sytuację na Słowacji. Stąd przedstawienie trzech małpek mądrości, które nie chcą widzieć tego, co złe, słyszeć o tym, ani się na ten temat wypowiadać. Wykonawcy potraktowali sztukę performance’u jako środek wyrazu: dodając sobie powagi przez ubranie się w czarne garnitury. Liczyli się także z możliwymi konsekwencjami, zabierając ze sobą dowody tożsamości, w razie ewentualnych kontaktów z policją. Dalej jednak męczyło mnie pytanie, co miało z tym wspólnego gwizdanie. 

Kiedy zapytałam o to Artura, powiedział mi, że miał to być znak umowny dla wykonawców, kiedy któryś z nich nie mógłby już wytrzymać z uniesionymi rękoma i chciał przejść do dalszej części performance’u. Jednak miał to być tylko jeden gwizd, ledwie sygnał, a przerodził się w całą serię, w melodię. Artur zauważył, że było to dziwne także dla niego, ponieważ, jak przyznał, nie umie gwizdać. Stworzenie gwiżdżącej melodii było więc improwizacją, czymś nowym, niezaplanowanym, a jednak, cytując wykonawcę, bardzo naturalnym – wypuszczeniem powietrza, dźwiękowym wyrażeniem się. Coś się zmieniło po geście małpek. Czy to performerzy się zmienili, czy coś ich zmieniło? A co jeśli to właśnie cieszyńskie widmo posłużyło się umownym znakiem wykonawców, by pojawić się w przestrzeni miast?

Dźwięk gwizdania nie jest bowiem obcy dla mieszkańców Cieszynów. Ponownie przywołuje historię podziału miasta. Ponad 100 lat temu, a dokładnie w 1920 roku, na podstawie decyzji Rady Ambasadorów w Paryżu, jedno miasto Cieszyn zostało podzielone na dwie części, a każda z nich znalazła się w innym państwie. Ale nie tylko miasto zostało rozdzielone. Tak naprawdę rozdzielone zostało wszystko, także jego mieszkańcy. Najbardziej zaś było to odczuwalne w okresie komunistycznym, kiedy nie można było nawet zbliżyć się do brzegu rzeki Olzy, która przepływa przez sam środek dawniej jednego miasta. Moja mama wspominała często, że od razu pokazywali się wówczas żołnierze z karabinami, którzy pilnowali granicy dwóch sąsiednich państw satelickich ZSRR. Nie można się było zbliżać, ale zakazano także wołać czy nawiązywać kontaktu wzrokowego z mieszkańcami po drugiej stronie. 

Cieszyniacy jednak wymyślili inny sposób porozumiewania się między sobą – gwizdanie. 

Moja sąsiadka, urodzona po polskiej stronie Cieszyna, która wyszła za mąż po czeskiej stronie i tam też zamieszkała, pamięta, że mieszkańcy Cieszyna używali odpowiedniej tonacji gwizdania do poinformowania bliskich po drugiej stronie rzeki, że żyją i mają się dobrze. Oczywiście nadal trzeba było uważać na strażników, zaczajonych w zaroślach nad rzeką Olzą. Był to też sposób, by dać upust emocjom i wyrazić sprzeciw wobec reżimu. Sąsiadka stwierdziła, że mogło się to też kojarzyć z “gwizdaniem na coś”, czyli z brakiem akceptacji i lekceważeniem decyzji władz komunistycznych o podziale życia dwóch Cieszynów. Dlatego też dźwięk gwizdania jest nadal dla niektórych mieszkańców obu miast zarówno symbolem komunikacji w trudnej sytuacji, jak i sprzeciwu. 

Można by więc potraktować gwizdanie jako zwykły znak umowny podczas performance’u, ale nie przez niektórych Cieszyniaków. Część z nich nie rozpoznaje w nim ducha, tak jak performerzy, którzy nieświadomie jednak, w mojej interpretacji, dali się ponieść jego wołaniom, ożywiając go. Jednak część mieszkańców jest wyczulona na ten rodzaj dźwięku, który jak echo przeszłości, jak widmo, dociera do ich uszu. Niekiedy widma mogą więc przejawiać się także poprzez dźwięk. David Toop, angielski muzyk, autor, kurator oraz profesor kultury audio i improwizacji, pokazuje, że dźwięk cechuje nadprzyrodzoność, w tym sensie, że jest pozbawiony materialności, to więc właśnie łączy go z widmem. Tak samo gwizdanie, dźwięk pozbawiony materialnej postaci, przypomina mieszkańcom, że dawniej rzeka Olza była zwykłą rzeką przepływającą przez części miasta Cieszyna, a nie granicą państwową. Przypomina także o bolesnych czasach podziału i rozłąki, ale również pomysłowości w trudnych sytuacjach.

Czy w takim razie widmo wróciło w performance pod postacią dźwięku, i tylko wyczulone uszy niektórych Cieszyniaków były zdolne je usłyszeć? Czy to właśnie sprawiło, że tak długo nie mogłam zapomnieć tego dźwięku, bo przemówił do mnie, Cieszynianki, duch przeszłości mojego miasta? I czy chciało opowiedzieć tylko o sytuacji na Słowacji, czy wykorzystało tę sytuację, aby przypomnieć, że jedność jest krucha i łatwo można ją utracić?

Magdalena Bubík


Bibliografia:

Bayer, L., & Burke, J. (2024, 15 maja). ‘He is borrowing from Trump’: the rise of Robert Fico, Slovakia’s populist leader. the Guardian. https://www.theguardian.com/world/article/2024/may/15/robert-fico-rise-of-slovakia-populist-leader (data dostępu: 23.04.2024)

Folentová, V., Osvaldová, L., & Karolyi, D. (2024, 15 marca). Opozičné protesty sa vrátili s účasťou takmer 15-tisíc ľudí. Fico do Ruska, skandoval dav. Denník N. (data dostępu: 23.07.2024). 

Toop D. (2013), Chair Creaks, But No One, Sits There [w:] The Spectralities Reader, ed. Pilar Blanco, M. del & Peeren, E., London – New Delhi – New York – Sydney, s. 287-306.

Nowy wpis blogowy (w języku polskim). Czy widmo potrafi gwizdać?

Widmo może zwrócić na siebie uwagę wykorzystując słuch odbiorcy, wydając konkretny dźwięk, czego dowodem jest przykład gwizdu podczas performansu „Dla Słowacji” w ramach festiwalu „Kino na Granicy” (Kino Na Hranici). Ten widmowy dźwięk potrafi przywołać echa przeszłości i przypomnieć mieszkańcom Cieszyna o dawnej jedności miasta i bolesnych czasach podziału. Widmo może wykorzystywać różne okoliczności, aby się pokazać. To podkreśla złożoność sposobu, w jaki widma mogą nawiedzać poprzez różne doświadczenia zmysłowe, nie tylko wizualne. Dźwięk może służyć jako potężne narzędzie przywoływania wspomnień i emocji, dlatego należy to wziąć pod uwagę podczas badania obecności widm w danym kontekście.

Więcej mogą Państwo przeczytać we wpisie blogowym Magdaleny Bubík, tutaj.
 

Sprawdź innych autorów
  • Angelika Zanki
  • reddog