Przejdź do treści

Angelika Zanki

CEU Review of Books podcast s tímom Spectral Recycling

Podcast CEU Review of Books sa prostredníctvom hĺbkových rozhovorov s výskumníkmi, tvorcami politík, novinármi a ďalšími zaoberá otázkami, ktoré majú vplyv na nás všetkých. Tentoraz s moderátorkou podcastu Andreou Talabér diskutovali o objektoch, ktoré tu zostali po vyhnaní a presídlení v pohraničných regiónoch Česka, Poľska a Slovenska, Karolina Ćwiek-Rogalska, Karina Hoření a Michal Korhel. Tieto materiálne pozostatky zahŕňajú rozmanitú škálu predmetov, od tých každodenných, ako sú misky a obrázky, až po väčšie stavby, ako napr. vily a sady, ktoré ostali v krajine. Skúmaním opustených objektov získavame pohľad na historické a kultúrne dopady nútenej migrácie obyvateľstva. Tieto predmety slúžia ako hmatateľné pripomienky životov, ktoré boli narušené a komunít, ktoré prišli o svoje korene, ale aj nových kultúr, ktoré vznikli ako výsledok stretnutí medzi nimi a novými obyvateľmi. Objasňujú tak zložitosť a trvalé následky významných historických udalostí v regióne.  

Odkaz na podcast (v angličtine) nájdete tu.

Nový článok. Prírodná katastrofa ako dôsledok núteného vysídlenia: Zosuv pôdy v Handlovej z kultúrno-historickej perspektívy

S radosťou vám oznamujeme, že v časopise Environment & History vyšiel nový článok Michala Korhela.

Zosuv pôdy v Handlovej, meste, ktorému pred druhou svetovou vojnou dominovali Nemci, spôsobil v rokoch 1960 a 1961 značné škody, presťahovanie takmer 1000 ľudí a poškodenie kritickej infraštruktúry. Táto udalosť, ktorá sa odohrala viac ako 15 rokov po vojne, natoľuje otázky o súvislosti medzi prírodnou katastrofou a núteným vysídlením obyvateľov počas vojny a po jej konci. Na základe predchádzajúcich výskumov a rozhovorov s miestnymi obyvateľmi sa Michal Korhel v svojom článku pokúša zobraziť tieto súvislosti ako aj ich dôsledky. Jeho zistenia majú za cieľ objasniť komplexný vzťah medzi historickými udalosťami a ich dlhodobými účinkami na miestne komunity.

Spomínaný článok nájdete na našej stránke a na stránke časopisu Environment & History.

Zdjęcie jako widmo. Impresja z badań terenowych

[ENG, Polish version below] In a short impression, Karolina describes what can be the meaning behind photography as hauntological art. To do so, she focuses on a photograph she found during her fieldwork in one of the family archives. She also shows how photography is present in the research on the post-displacement heritage, especially in the Goleniowskie Fotohistorie project our team cooperates with.


Fotografia, którą trzymam w dłoniach, ma profesjonalnie odbarwione brzegi, które uwypuklają uchwyconą postać. Zdjęcie z jednej strony utrwala moment w czasie, z drugiej daje złudzenie optyczne – jakby przedstawiona na zdjęciu kobieta powoli znikała. To znikanie jest niespieszne, jakby się dopiero zaczynało. 

Znikają najpierw te partie ciała, na które i tak nie zwraca się uwagi, które zwyczajowo są tylko dodatkiem do twarzy, jak postument do popiersia. Liczy się przecież głównie twarz. To w końcu zdjęcie portretowe. Kobieta patrzy ze spokojem, włosy ułożone na żelazka, ślad po przedmiocie, którego nie ma – tak jak nie ma na zdjęciu aparatu ani fotografa – ale bez którego wszystko wyglądałoby inaczej. Może przed wizytą w atelier umówiła się w zakładzie fryzjerskim, może miała własne żelazka w domu, może czesała ją koleżanka, siostra, matka. Nie wiemy. Zdjęcie jak każdy przedmiot, z którym spotykamy się w trakcie naszych badań, prowokuje więcej pytań niż daje odpowiedzi.

Żelazko do włosów to szczególny przedmiot. Coś na kształt współczesnych prostownic i lokówek, nagrzewane tak, by nie spalić włosów, pozwalało na układanie ich w trwałe fale. Cud techniki fryzjerskiej, zaprezentowany po raz pierwszy w 1897 roku na paryskim Montmartre. Wiadomo, kto je wymyślił – Marcel Grateau, “król ondulacji”. Czesał gwiazdy epoki, aktorkę Jane Hading i tancerkę Josephine Baker, Europę ogarnęła obsesja fal. Na zdjęciu nie budzi wątpliwości, że włosy modelki ułożone są na żelazko. Zostawia określony kształt, który trudno z czymś pomylić. Fale trzymają się sztywno, błyszcząc lekko. Kobieta spokojnie patrzy prosto w obiektyw, wykrochmalony kołnierzyk przy ciemnej bluzce ledwie odstaje na karku, musiała wcześniej poprawić się, widocznie po uwagach fotografa ułożenie szyi sprawiło, że z tyłu koszuli uformowała się lekka fałdka. Staranna poza sprawia, że eleganckie ubranie zastyga na wieczność w nieprawidłowym fasonie.

Nie wiemy, czy żelazko do włosów, którym ułożono jej fryzurę, to jedno z tych pochodzących z wytwórni przyborów fryzjerskich Leona Pelleray’a. Czy mogły dotrzeć aż tak daleko – zdjęcie wykonano w dzisiejszej Białorusi i stamtąd przyjechało w nowe granice Polski po 1945 roku. Znalazło się w albumie na Pomorzu Środkowym. Osoby, które musiały opuścić swoje domy rodzinne za dzisiejszą wschodnią granicą, nazywano “repatriantami”, ukrywając w ten sposób fakt, że nie wracały one do ojczyzny, ale traciły tę, która na wschodzie znalazła się w granicach Związku Radzieckiego. Mowa o ponad 1,5 miliona osób, a “repatriacje” oficjalnie zakończono dopiero w końcu lat 50. “Repatrianci”, przybywający z Wileńszczyzny, Grodzieńszczyzny, Wołynia i innych regionów położonych na wschodzie, stanowili jedną z grup, która zasiedlała tzw. Ziemie Odzyskane od 1945 roku.

Na fotografii nie tylko brakuje przedmiotów, które posłużyły do jej wykonania. Kiedy odwracam je, żeby zobaczyć, co znajduje się na rewersie, znajduję zapisane zdecydowanym charakterem pisma ołówkiem słowa “kto to jest?”.

fot. Karolina Ćwiek-Rogalska, luty 2024

Być może nic tak dobrze nie oddaje widmowego charakteru zdjęć jak właśnie to proste zdanie na rewersie. Fotografia sama w sobie jest sztuką widmontologiczną. Z jednej strony utrwala jakiś obraz, z drugiej daje tylko złudzenie pamięci. Bo kiedy zabraknie kogoś, kto wie, kogo sfotografowano – albo pamięć tej osoby ulotni się – to utrwalenie jest tylko pozorne. Kto jest na zdjęciu? Czy kobieta, którą widzimy, to krewna czy koleżanka? Zdjęcie pochodzi sprzed wojny czy jest tylko wykonane w nieco archaicznej technice? Przyjechało wraz z rodziną “repatriantów”, czy zostało przysłane?

Domowe archiwa pełne są takich zdjęć. Utrwalona na pozór pamięć trwa w materialnym kształcie, niosąc ze sobą nie fakty, a wyobrażenia. To konkretne zdjęcie nie opowiada historii kobiety, którą na nim uwieczniono, mówi więcej o nieciągłości i wybiórczości domowych archiwów. Niejednokrotnie w trakcie rozmów w terenie, oglądając wspólnie zdjęcia słyszymy, że może przydałoby się spisać, kto na nich jest, póki ktoś jeszcze pamięta. Fotografia sama z siebie nie jest wystarczającym nośnikiem pamięci, raczej pożywką dla wyobraźni i domysłów. Zatrzymuje krótki moment w czasie, ale bez opisu pozostaje tylko mglistym utrwaleniem nie wiadomo kogo, nie wiadomo gdzie.

Co stało się z żelazkiem, którym nieznana kobieta ze zdjęcia ułożyła włosy? Gdzie jest aparat, którym wykonano fotografię? Tego się już nie dowiemy. Ale samo zdjęcie staje się przedmiotem pochodzącym z określonego momentu w czasie, interpretowanym na nowo, najpierw przy opisie, potem w trakcie przeglądania rodzinnego albumu i wreszcie wtedy, kiedy pytanie o nie zada badaczka. Towarzysząc fotografii nie jesteśmy więc sami. Wspólnie zastanawiamy się – cytując opis na rewersie – “kto to jest?”.

Dlatego tak ważne w naszych badaniach są historie przedmiotów. Te zapamiętane, te wytworzone i te domyślone. Dzięki nim możemy wspólnie się zastanowić, jaką rolę odgrywały przedmioty pozostawione przez poprzednich mieszkańców w nowych miejscach zamieszkania. Przywołany duch nie może bowiem mówić sam – potrzebuje pomocy medium. Tym medium może być osoba, która pamięta, może też być ta, która podsunie pomysł: nie tylko na to, kogo przedstawia zdjęcie, ale też gdzie szukać odpowiedzi. Mogą to być także ci, którzy nie przechowują już wspomnień, a wyłącznie domyślają się, kogo przedstawia fotografia.

Fot. Marian Dałkiewicz, kolekcja “Goleniowskie Fotohistorie”. Zdjęcie dzięki uprzejmości Anny Obszyńskiej

Czasem tym medium może być badaczka czy badacz, ale często są to najbliżsi, rodzina czy sąsiedzi, członkowie lokalnej wspólnoty. Takie podejście jest obecne chociażby w projekcie Goleniowskie Fotohistorie, z którym współpracujemy. Znalezione negatywy i kolekcja zdjęć wykonanych w powojennym Goleniowie przez miejscowego fotografa Mariana Dałkiewicza są nie tylko źródłem dotyczącym historii miasta. To także praca w wywoływanie duchów: kto może pamiętać albo chociaż kojarzyć postaci ze zdjęć? Kim były, czym się zajmowały, którymi ścieżkami przemierzały tę przestrzeń miasta, po której spacerują dzisiejsi mieszkańcy?

Karolina Ćwiek-Rogalska

Zdjęcie jako widmo. Impresja z badań terenowych

[ENG, Polish version below] In a short impression, Karolina describes what can be the meaning behind photography as hauntological art. To do so, she focuses on a photograph she found during her fieldwork in one of the family archives. She also shows how photography is present in the research on the post-displacement heritage, especially in the Goleniowskie Fotografie project our team cooperates with.


Fotografia, którą trzymam w dłoniach, ma profesjonalnie odbarwione brzegi, które uwypuklają uchwyconą postać. Zdjęcie z jednej strony utrwala moment w czasie, z drugiej daje złudzenie optyczne – jakby przedstawiona na zdjęciu kobieta powoli znikała. To znikanie jest niespieszne, jakby się dopiero zaczynało. 

Znikają najpierw te partie ciała, na które i tak nie zwraca się uwagi, które zwyczajowo są tylko dodatkiem do twarzy, jak postument do popiersia. Liczy się przecież głównie twarz. To w końcu zdjęcie portretowe. Kobieta patrzy ze spokojem, włosy ułożone na żelazka, ślad po przedmiocie, którego nie ma – tak jak nie ma na zdjęciu aparatu ani fotografa – ale bez którego wszystko wyglądałoby inaczej. Może przed wizytą w atelier umówiła się w zakładzie fryzjerskim, może miała własne żelazka w domu, może czesała ją koleżanka, siostra, matka. Nie wiemy. Zdjęcie jak każdy przedmiot, z którym spotykamy się w trakcie naszych badań, prowokuje więcej pytań niż daje odpowiedzi.

Żelazko do włosów to szczególny przedmiot. Coś na kształt współczesnych prostownic i lokówek, nagrzewane tak, by nie spalić włosów, pozwalało na układanie ich w trwałe fale. Cud techniki fryzjerskiej, zaprezentowany po raz pierwszy w 1897 roku na paryskim Montmartre. Wiadomo, kto je wymyślił – Marcel Grateau, “król ondulacji”. Czesał gwiazdy epoki, aktorkę Jane Hading i tancerkę Josephine Baker, Europę ogarnęła obsesja fal. Na zdjęciu nie budzi wątpliwości, że włosy modelki ułożone są na żelazko. Zostawia określony kształt, który trudno z czymś pomylić. Fale trzymają się sztywno, błyszcząc lekko. Kobieta spokojnie patrzy prosto w obiektyw, wykrochmalony kołnierzyk przy ciemnej bluzce ledwie odstaje na karku, musiała wcześniej poprawić się, widocznie po uwagach fotografa ułożenie szyi sprawiło, że z tyłu koszuli uformowała się lekka fałdka. Staranna poza sprawia, że eleganckie ubranie zastyga na wieczność w nieprawidłowym fasonie.

Nie wiemy, czy żelazko do włosów, którym ułożono jej fryzurę, to jedno z tych pochodzących z wytwórni przyborów fryzjerskich Leona Pelleray’a. Czy mogły dotrzeć aż tak daleko – zdjęcie wykonano w dzisiejszej Białorusi i stamtąd przyjechało w nowe granice Polski po 1945 roku. Znalazło się w albumie na Pomorzu Środkowym. Osoby, które musiały opuścić swoje domy rodzinne za dzisiejszą wschodnią granicą, nazywano “repatriantami”, ukrywając w ten sposób fakt, że nie wracały one do ojczyzny, ale traciły tę, która na wschodzie znalazła się w granicach Związku Radzieckiego. Mowa o ponad 1,5 miliona osób, a “repatriacje” oficjalnie zakończono dopiero w końcu lat 50. “Repatrianci”, przybywający z Wileńszczyzny, Grodzieńszczyzny, Wołynia i innych regionów położonych na wschodzie, stanowili jedną z grup, która zasiedlała tzw. Ziemie Odzyskane od 1945 roku.

Na fotografii nie tylko brakuje przedmiotów, które posłużyły do jej wykonania. Kiedy odwracam je, żeby zobaczyć, co znajduje się na rewersie, znajduję zapisane zdecydowanym charakterem pisma ołówkiem słowa “kto to jest?”.

fot. Karolina Ćwiek-Rogalska, luty 2024

Być może nic tak dobrze nie oddaje widmowego charakteru zdjęć jak właśnie to proste zdanie na rewersie. Fotografia sama w sobie jest sztuką widmontologiczną. Z jednej strony utrwala jakiś obraz, z drugiej daje tylko złudzenie pamięci. Bo kiedy zabraknie kogoś, kto wie, kogo sfotografowano – albo pamięć tej osoby ulotni się – to utrwalenie jest tylko pozorne. Kto jest na zdjęciu? Czy kobieta, którą widzimy, to krewna czy koleżanka? Zdjęcie pochodzi sprzed wojny czy jest tylko wykonane w nieco archaicznej technice? Przyjechało wraz z rodziną “repatriantów”, czy zostało przysłane?

Domowe archiwa pełne są takich zdjęć. Utrwalona na pozór pamięć trwa w materialnym kształcie, niosąc ze sobą nie fakty, a wyobrażenia. To konkretne zdjęcie nie opowiada historii kobiety, którą na nim uwieczniono, mówi więcej o nieciągłości i wybiórczości domowych archiwów. Niejednokrotnie w trakcie rozmów w terenie, oglądając wspólnie zdjęcia słyszymy, że może przydałoby się spisać, kto na nich jest, póki ktoś jeszcze pamięta. Fotografia sama z siebie nie jest wystarczającym nośnikiem pamięci, raczej pożywką dla wyobraźni i domysłów. Zatrzymuje krótki moment w czasie, ale bez opisu pozostaje tylko mglistym utrwaleniem nie wiadomo kogo, nie wiadomo gdzie.

Co stało się z żelazkiem, którym nieznana kobieta ze zdjęcia ułożyła włosy? Gdzie jest aparat, którym wykonano fotografię? Tego się już nie dowiemy. Ale samo zdjęcie staje się przedmiotem pochodzącym z określonego momentu w czasie, interpretowanym na nowo, najpierw przy opisie, potem w trakcie przeglądania rodzinnego albumu i wreszcie wtedy, kiedy pytanie o nie zada badaczka. Towarzysząc fotografii nie jesteśmy więc sami. Wspólnie zastanawiamy się – cytując opis na rewersie – “kto to jest?”.

Dlatego tak ważne w naszych badaniach są historie przedmiotów. Te zapamiętane, te wytworzone i te domyślone. Dzięki nim możemy wspólnie się zastanowić, jaką rolę odgrywały przedmioty pozostawione przez poprzednich mieszkańców w nowych miejscach zamieszkania. Przywołany duch nie może bowiem mówić sam – potrzebuje pomocy medium. Tym medium może być osoba, która pamięta, może też być ta, która podsunie pomysł: nie tylko na to, kogo przedstawia zdjęcie, ale też gdzie szukać odpowiedzi. Mogą to być także ci, którzy nie przechowują już wspomnień, a wyłącznie domyślają się, kogo przedstawia fotografia.

Fot. Marian Dałkiewicz, kolekcja “Goleniowskie Fotohistorie”. Zdjęcie dzięki uprzejmości Anny Obszyńskiej

Czasem tym medium może być badaczka czy badacz, ale często są to najbliżsi, rodzina czy sąsiedzi, członkowie lokalnej wspólnoty. Takie podejście jest obecne chociażby w projekcie Goleniowskie Fotohistorie, z którym współpracujemy. Znalezione negatywy i kolekcja zdjęć wykonanych w powojennym Goleniowie przez miejscowego fotografa Mariana Dałkiewicza są nie tylko źródłem dotyczącym historii miasta. To także praca w wywoływanie duchów: kto może pamiętać albo chociaż kojarzyć postaci ze zdjęć? Kim były, czym się zajmowały, którymi ścieżkami przemierzały tę przestrzeń miasta, po której spacerują dzisiejsi mieszkańcy?

Karolina Ćwiek-Rogalska

Powstanie (i upadek?) maszewskiego „zamku”

[ENG, Polish version below] When the Polish settlers came to the so-called “Recovered Territories” at the war’s end and its aftermath, they found there various things they did not know from their previous places of residence. Based on the example of the (former) monument to the fallen soldiers of the First World War in Maszewo in West Pomerania, Michal Korhel shows how the settlers and the generations of their children and grandchildren recycled the formerly German things according to their needs and beliefs.


Kiedy pod koniec II wojny światowej i przede wszystkim po wojnie polscy osadnicy przybyli na tereny tzw. Ziem Odzyskanych, znaleźli tam wiele rzeczy, z którymi do tej pory nie mieli żadnych doświadczeń. Do takich rzeczy z pewnością należą tzw. Kriegerdenkmäler – pomniki wojskowe poświęcone poległym w I wojnie światowej. Po 1945 roku w nowych granicach Polski znalazło się  wiele pomników wybudowanych wcześniej przez niemieckie gminy, stowarzyszenia czy osoby prywatne. Duża część z nich poświęcona była właśnie poległym w I wojnie światowej. Jednak w Polsce międzywojennej pamięć o I wojnie światowej jako takiej nie była dużym zjawiskiem. (Ćwiek-Rogalska, Karczewska, Mrzygłód) Niemieckie pomniki stanowiły zatem dla osadników wyzwanie jako ciała wyraźnie obce w krajobrazie kulturowym. Ze względu na brak znajomości języka często kojarzono je raczej  z kończącą się właśnie II wojną światową lub w ogóle negatywnie z Niemcami. Dlatego musiały zniknąć. Niekoniecznie oznaczało to fizyczne zniszczenie. (Ćwiek-Rogalska, Karczewska, Mrzygłód) W tym wpisie, na przykładzie jednego z takich pomników, przyjrzymy się bliżej, jak osadnicy wyposażeni w różne kulturowe zaplecza dostosowywali to, co znaleźli po swoich poprzednikach, ludności niemieckiej, do własnych  potrzeb i pomysłów.

Ze względu na ogromne straty, jakie poniosły walczące strony w czasie I wojny światowej, pomniki upamiętniające poległych pełniły funkcję zastępczych grobów. W czasach Republiki Weimarskiej nie było centralnego pomnika poległych żołnierzy, a pamięć o ich śmierci została zatomizowana. (Welzbacher) Powstające pomniki miały różne kształty i rozmiary – w zależności od możliwości finansowych budujących, od prostych kamieni czy obelisków z tablicami pamiątkowymi po monumentalne dzieła sztuki autorstwa uznanych ówczesnych artystów. Miejsca ich powstania wybierano starannie, kotwicząc je w lokalnym krajobrazie – ​​najczęściej w centrach miast, przed szkołą lub kościołem. (Ćwiek-Rogalska, Karczewska, Mrzygłód) Pomnik poległych w I wojnie światowej w Maszewie / Massow odbiega od zwykłej praktyki. Usytuowany w małym miasteczku na dzisiejszym Pomorzu Zachodnim powstał w 1926 roku ze współpracy Gregora Rosenbauera, dyrektora szczecińskiej Szkoły Rzemiosł Artystycznych i Georga Hanniga, dyrektora szczecińskiego cmentarza. Sam pomnik postawiono za miastem, gdzie stoi częściowo otoczony wodą i przypomina  „Toteninsel” (niem. wyspę umarłych). (Welzbacher) Zbudowany został na planie kaplicy w stylu tzw. ekspresjonizmu ceglanego. Płaskorzeźby „żelaznych krzyży” wskazywały na jego funkcję jako pomnika poległych żołnierzy Cesarstwa Niemieckiego. W części frontowej pomnika dominuje okno w kształcie miecza. Budynek nie jest przykryty dachem, co łączy go z otaczającym go krajobrazem. Oprócz sakralności i związku z przyrodą pomnik w Maszewie kryje w sobie prawdopodobnie także inny symbol. Jest to cegła przepalona, ​​z której jest prawie w całości zbudowany. Cegły te są swego rodzaju produktem wadliwym – kamieniem spalonym i uszkodzonym. Uszkodzenia cegieł w kontekście pomnika mogą stanowić alegorię zniszczonych, okaleczonych ciał poległych. Z drugiej strony trzeba wspomnieć także o aspekcie finansowym. Biorąc pod uwagę ograniczony budżet i wielkość budynku, cegła przepalona była stosunkowo tanim materiałem budowlanym. (Welzbacher)

„Toteninsel” z zarośniętym gajem, w którym znajduje się pomnik poległych żołnierzy I wojny światowej, fot. Michal Korhel 

Już w momencie jego budowy  twórcy byli świadomi znaczenia przyszłego pomnika na poziomie historyczno-politycznym nie tylko w kontekście regionalnym, ale także ponadregionalnym. (Welzbacher) Na podstawie wątków patriotycznych o wymiarze  pomorsko-pruskim w twórczości Gregora Rosenbauera można przypuszczać, że pomnik w Maszewie powinien budzić wśród zwiedzających szczególne skojarzenia, a mianowicie związek z Zakonem Krzyżackim. Symbolika ta odegrała ważną rolę po ustaleniu nowej granicy polsko-niemieckiej, od której Maszewo było niedaleko. Pomnik w Maszewie upamiętniał nie tylko poległych żołnierzy pomorskich, ale także historię regionu i całego kraju. (Welzbacher)

„Kriegerdenkmal Massow”, rysunek projektowy Gregora Rosenbauera, Izba pamięci w Społecznym Muzeum Energetyki w Maszewie, fot. Michal Korhel

Paradoksalnie jednak w wyniku II wojny światowej Niemcy utraciły kolejne terytoria na wschodzie. Nawet samo Maszewo i pomnik znalazły się po polskiej stronie granicy. Nie wiadomo dokładnie, co się działo z pomnikiem w pierwszych latach po wojnie. W tym czasie zniknął także pomnik poświęcony sportowcom poległym w czasie I wojny światowej, który znajdował się w pobliżu kościoła. Zniknęły także niektóre ulice miasta. Celowo je rozebrano na materiał budowlany, a uzyskane cegły miały posłużyć do odbudowy Warszawy. Nasuwa się pytanie, dlaczego głównego pomnika poległych niemieckich maszewiaków nie spotkał podobny los. W jego „uratowaniu” mogły odegrać rolę np. jego lokalizacja poza miastem. Najważniejszy był w tej sprawie rzekomo jednak sam materiał, z którego został pomnik zbudowany i na którym jego twórcy zaoszczędzili pieniądze. Mówi się, że wypalonej cegły nie można ponownie wykorzystać tak samo jak zwykłej cegły. Pomnik jako taki zatem pozostał, usunięto tylko z niego symbole niemieckie.

Widok pomnika od tyłu, na białych kwadratach w górnej części znajdowały się płaskorzeźby „żelaznych krzyży”, fot. Michal Korhel

W pamięci drugiego pokolenia powojennych osadników Maszewa ten pomnik nazywany jest  „zamkiem”. Choć wiadomo było, że pozostawili go tam Niemcy, mało kto już wiedział, jakie było pierwotne znaczenie budynku. Ze względu na swoje rozmiary, położenie częściowo otoczone wodą, układ oraz brak dachu sprawiał wrażenie ruiny miniatury zamku. Zmieniło się nie tylko jego postrzeganie, ale także jego rola w społeczeństwie lokalnym. Częściowo służył dzieciom na lekcjach wychowania fizycznego. Jedna grupa dzieci była w środku i musiała „zamku” bronić, druga zaś musiała go zdobyć. Obok wybudowano także tymczasową bieżnię. Oprócz dzieci, z pomnika korzystali także dorośli, którzy chodzili tam, aby tańczyć i bawić się. Mówi się, że podczas zabaw na jednym z podestów siedziała nawet orkiestra.

Przy pomniku z rozmówcami, fot. Michal Korhel

Od lat 60. XX w. Maszewo zaczęli odwiedzać wysiedleni niemieccy mieszkańcy. Wizyty te stopniowo przerodziły się we współpracę z władzami lokalnymi, czego efektem była między innymi i restauracja „zamku”, który ponownie stał się pomnikiem. Nie przywrócono jednak płaskorzeźb „żelaznych krzyży”, a pamięć o poległych została upowszechniona. Pomnik nie był już poświęcony wyłącznie poległym Niemcom w I wojnie światowej, ale poległym Niemcom i Polakom w obu wojnach światowych. Wraz z ponownym otwarciem w 1993 roku podpisano współpracę pomiędzy miastami Maszewo i Mölln (Niemcy), gdzie po wojnie osiedlili się przymusowo wysiedleni niemieccy mieszkańcy Maszewa.

Tablica na odrestaurowanym pomniku w języku polskim, fot. Michal Korhel

Charakter pomników jako takich pozwala na ich ponowne wykorzystanie – recykling. Była to także powszechna praktyka w Niemczech już w okresie międzywojennym, kiedy niektóre gminy ze względu na złą sytuację ekonomiczną przekształcały pomniki z czasów wojen napoleońskich czy zjednoczenia Niemiec na nowe. (Ćwiek-Rogalska, Karczewska, Mrzygłód) Podobną praktykę stosowali także osadnicy, którzy przybyli na Pomorze Zachodnie po 1945 roku. W czasie tzw. degermanizacji Ziem Odzyskanych część niemieckich zabytków padła ofiarą wandalizmu lub uległa całkowitemu zniszczeniu. Inne zostały pozostawione na łasce losu. W niektórych jednak przypadkach pomniki te poddano recyklingowi na pomniki o charakterze sakralnym (np. Kaplice Marii Panny) lub pomniki nawiązujące do przeszłości Polski. (Ćwiek-Rogalska, Karczewska, Mrzygłód) Wyjątkowość losu maszewskiego „zamku” z pewnością polega na jego kształcie i wielkości, które uchroniły go przed zniszczeniem. W odniesieniu do uratowania tego pomnika pewną rolę odegrała także nieznajomość polskich osadników co do okoliczności jego powstania i jego znaczenia w okresie międzywojennym.

Poniemiecki pomnik w Maszewie na tzw. Ziemiach Odzyskanych nawet po prawie stu latach zachował swoją pierwotną rolę, choć w bardziej upowszechnionej formie. Dodatkowo można go postrzegać także jako symbol zbliżenia polsko-niemieckiego. Jednak w zbiorowej pamięci mieszkańców Maszewa ten pomnik do dziś pozostaje jako „zamek”, którego bronili lub zdobywali jako dzieci, a jako dorośli chodzili tutaj na zabawy taneczne.

Michal Korhel


Wykorzystane źródła i literatura

Ćwiek-Rogalska, K., Karczewska, M. & Mrzygłód, I. “Na pamiątkę” czego i komu? Pomniki ku czci poległych i zaginionych w I wojnie światowej, komentarz naukowy do Katalogu pomników Pomorza Środkowego, dostępny on-line: https://ispan.waw.pl/pomniki-poleglych/komentarz/ (dostęp 29.4.2024).

Welzbacher, Ch. (2011/12). Eine “Toteninsel” für Pommern. Das Kriegerehrenmal von Massow (1926) als Antwort auf eine nationale Bauaufgabe. Jahrbuch zur Kultur und Literatur der Weimarer Republik, vol. 15, 177-196.

wywiady przeprowadzone przez autora wpisu w Maszewie w marcu 2023 r.

Powstanie (i upadek?) maszewskiego „zamku”

[ENG, Polish version below] When the Polish settlers came to the so-called “Recovered Territories” at the war’s end and its aftermath, they found there various things they did not know from their previous places of residence. Based on the example of the (former) monument to the fallen soldiers of the First World War in Maszewo in West Pomerania, Michal Korhel shows how the settlers and the generations of their children and grandchildren recycled the formerly German things according to their needs and beliefs.


Kiedy pod koniec II wojny światowej i przede wszystkim po wojnie polscy osadnicy przybyli na tereny tzw. Ziem Odzyskanych, znaleźli tam wiele rzeczy, z którymi do tej pory nie mieli żadnych doświadczeń. Do takich rzeczy z pewnością należą tzw. Kriegerdenkmäler – pomniki wojskowe poświęcone poległym w I wojnie światowej. Po 1945 roku w nowych granicach Polski znalazło się  wiele pomników wybudowanych wcześniej przez niemieckie gminy, stowarzyszenia czy osoby prywatne. Duża część z nich poświęcona była właśnie poległym w I wojnie światowej. Jednak w Polsce międzywojennej pamięć o I wojnie światowej jako takiej nie była dużym zjawiskiem. (Ćwiek-Rogalska, Karczewska, Mrzygłód) Niemieckie pomniki stanowiły zatem dla osadników wyzwanie jako ciała wyraźnie obce w krajobrazie kulturowym. Ze względu na brak znajomości języka często kojarzono je raczej  z kończącą się właśnie II wojną światową lub w ogóle negatywnie z Niemcami. Dlatego musiały zniknąć. Niekoniecznie oznaczało to fizyczne zniszczenie. (Ćwiek-Rogalska, Karczewska, Mrzygłód) W tym wpisie, na przykładzie jednego z takich pomników, przyjrzymy się bliżej, jak osadnicy wyposażeni w różne kulturowe zaplecza dostosowywali to, co znaleźli po swoich poprzednikach, ludności niemieckiej, do własnych  potrzeb i pomysłów.

Ze względu na ogromne straty, jakie poniosły walczące strony w czasie I wojny światowej, pomniki upamiętniające poległych pełniły funkcję zastępczych grobów. W czasach Republiki Weimarskiej nie było centralnego pomnika poległych żołnierzy, a pamięć o ich śmierci została zatomizowana. (Welzbacher) Powstające pomniki miały różne kształty i rozmiary – w zależności od możliwości finansowych budujących, od prostych kamieni czy obelisków z tablicami pamiątkowymi po monumentalne dzieła sztuki autorstwa uznanych ówczesnych artystów. Miejsca ich powstania wybierano starannie, kotwicząc je w lokalnym krajobrazie – ​​najczęściej w centrach miast, przed szkołą lub kościołem. (Ćwiek-Rogalska, Karczewska, Mrzygłód) Pomnik poległych w I wojnie światowej w Maszewie / Massow odbiega od zwykłej praktyki. Usytuowany w małym miasteczku na dzisiejszym Pomorzu Zachodnim powstał w 1926 roku ze współpracy Gregora Rosenbauera, dyrektora szczecińskiej Szkoły Rzemiosł Artystycznych i Georga Hanniga, dyrektora szczecińskiego cmentarza. Sam pomnik postawiono za miastem, gdzie stoi częściowo otoczony wodą i przypomina  „Toteninsel” (niem. wyspę umarłych). (Welzbacher) Zbudowany został na planie kaplicy w stylu tzw. ekspresjonizmu ceglanego. Płaskorzeźby „żelaznych krzyży” wskazywały na jego funkcję jako pomnika poległych żołnierzy Cesarstwa Niemieckiego. W części frontowej pomnika dominuje okno w kształcie miecza. Budynek nie jest przykryty dachem, co łączy go z otaczającym go krajobrazem. Oprócz sakralności i związku z przyrodą pomnik w Maszewie kryje w sobie prawdopodobnie także inny symbol. Jest to cegła przepalona, ​​z której jest prawie w całości zbudowany. Cegły te są swego rodzaju produktem wadliwym – kamieniem spalonym i uszkodzonym. Uszkodzenia cegieł w kontekście pomnika mogą stanowić alegorię zniszczonych, okaleczonych ciał poległych. Z drugiej strony trzeba wspomnieć także o aspekcie finansowym. Biorąc pod uwagę ograniczony budżet i wielkość budynku, cegła przepalona była stosunkowo tanim materiałem budowlanym. (Welzbacher)

„Toteninsel” z zarośniętym gajem, w którym znajduje się pomnik poległych żołnierzy I wojny światowej, fot. Michal Korhel 

Już w momencie jego budowy  twórcy byli świadomi znaczenia przyszłego pomnika na poziomie historyczno-politycznym nie tylko w kontekście regionalnym, ale także ponadregionalnym. (Welzbacher) Na podstawie wątków patriotycznych o wymiarze  pomorsko-pruskim w twórczości Gregora Rosenbauera można przypuszczać, że pomnik w Maszewie powinien budzić wśród zwiedzających szczególne skojarzenia, a mianowicie związek z Zakonem Krzyżackim. Symbolika ta odegrała ważną rolę po ustaleniu nowej granicy polsko-niemieckiej, od której Maszewo było niedaleko. Pomnik w Maszewie upamiętniał nie tylko poległych żołnierzy pomorskich, ale także historię regionu i całego kraju. (Welzbacher)

„Kriegerdenkmal Massow”, rysunek projektowy Gregora Rosenbauera, Izba pamięci w Społecznym Muzeum Energetyki w Maszewie, fot. Michal Korhel

Paradoksalnie jednak w wyniku II wojny światowej Niemcy utraciły kolejne terytoria na wschodzie. Nawet samo Maszewo i pomnik znalazły się po polskiej stronie granicy. Nie wiadomo dokładnie, co się działo z pomnikiem w pierwszych latach po wojnie. W tym czasie zniknął także pomnik poświęcony sportowcom poległym w czasie I wojny światowej, który znajdował się w pobliżu kościoła. Zniknęły także niektóre ulice miasta. Celowo je rozebrano na materiał budowlany, a uzyskane cegły miały posłużyć do odbudowy Warszawy. Nasuwa się pytanie, dlaczego głównego pomnika poległych niemieckich maszewiaków nie spotkał podobny los. W jego „uratowaniu” mogły odegrać rolę np. jego lokalizacja poza miastem. Najważniejszy był w tej sprawie rzekomo jednak sam materiał, z którego został pomnik zbudowany i na którym jego twórcy zaoszczędzili pieniądze. Mówi się, że wypalonej cegły nie można ponownie wykorzystać tak samo jak zwykłej cegły. Pomnik jako taki zatem pozostał, usunięto tylko z niego symbole niemieckie.

Widok pomnika od tyłu, na białych kwadratach w górnej części znajdowały się płaskorzeźby „żelaznych krzyży”, fot. Michal Korhel

W pamięci drugiego pokolenia powojennych osadników Maszewa ten pomnik nazywany jest  „zamkiem”. Choć wiadomo było, że pozostawili go tam Niemcy, mało kto już wiedział, jakie było pierwotne znaczenie budynku. Ze względu na swoje rozmiary, położenie częściowo otoczone wodą, układ oraz brak dachu sprawiał wrażenie ruiny miniatury zamku. Zmieniło się nie tylko jego postrzeganie, ale także jego rola w społeczeństwie lokalnym. Częściowo służył dzieciom na lekcjach wychowania fizycznego. Jedna grupa dzieci była w środku i musiała „zamku” bronić, druga zaś musiała go zdobyć. Obok wybudowano także tymczasową bieżnię. Oprócz dzieci, z pomnika korzystali także dorośli, którzy chodzili tam, aby tańczyć i bawić się. Mówi się, że podczas zabaw na jednym z podestów siedziała nawet orkiestra.

Przy pomniku z rozmówcami, fot. Michal Korhel

Od lat 60. XX w. Maszewo zaczęli odwiedzać wysiedleni niemieccy mieszkańcy. Wizyty te stopniowo przerodziły się we współpracę z władzami lokalnymi, czego efektem była między innymi i restauracja „zamku”, który ponownie stał się pomnikiem. Nie przywrócono jednak płaskorzeźb „żelaznych krzyży”, a pamięć o poległych została upowszechniona. Pomnik nie był już poświęcony wyłącznie poległym Niemcom w I wojnie światowej, ale poległym Niemcom i Polakom w obu wojnach światowych. Wraz z ponownym otwarciem w 1993 roku podpisano współpracę pomiędzy miastami Maszewo i Mölln (Niemcy), gdzie po wojnie osiedlili się przymusowo wysiedleni niemieccy mieszkańcy Maszewa.

Tablica na odrestaurowanym pomniku w języku polskim, fot. Michal Korhel

Charakter pomników jako takich pozwala na ich ponowne wykorzystanie – recykling. Była to także powszechna praktyka w Niemczech już w okresie międzywojennym, kiedy niektóre gminy ze względu na złą sytuację ekonomiczną przekształcały pomniki z czasów wojen napoleońskich czy zjednoczenia Niemiec na nowe. (Ćwiek-Rogalska, Karczewska, Mrzygłód) Podobną praktykę stosowali także osadnicy, którzy przybyli na Pomorze Zachodnie po 1945 roku. W czasie tzw. degermanizacji Ziem Odzyskanych część niemieckich zabytków padła ofiarą wandalizmu lub uległa całkowitemu zniszczeniu. Inne zostały pozostawione na łasce losu. W niektórych jednak przypadkach pomniki te poddano recyklingowi na pomniki o charakterze sakralnym (np. Kaplice Marii Panny) lub pomniki nawiązujące do przeszłości Polski. (Ćwiek-Rogalska, Karczewska, Mrzygłód) Wyjątkowość losu maszewskiego „zamku” z pewnością polega na jego kształcie i wielkości, które uchroniły go przed zniszczeniem. W odniesieniu do uratowania tego pomnika pewną rolę odegrała także nieznajomość polskich osadników co do okoliczności jego powstania i jego znaczenia w okresie międzywojennym.

Poniemiecki pomnik w Maszewie na tzw. Ziemiach Odzyskanych nawet po prawie stu latach zachował swoją pierwotną rolę, choć w bardziej upowszechnionej formie. Dodatkowo można go postrzegać także jako symbol zbliżenia polsko-niemieckiego. Jednak w zbiorowej pamięci mieszkańców Maszewa ten pomnik do dziś pozostaje jako „zamek”, którego bronili lub zdobywali jako dzieci, a jako dorośli chodzili tutaj na zabawy taneczne.

Michal Korhel


Wykorzystane źródła i literatura

Ćwiek-Rogalska, K., Karczewska, M. & Mrzygłód, I. “Na pamiątkę” czego i komu? Pomniki ku czci poległych i zaginionych w I wojnie światowej, komentarz naukowy do Katalogu pomników Pomorza Środkowego, dostępny on-line: https://ispan.waw.pl/pomniki-poleglych/komentarz/ (dostęp 29.4.2024).

Welzbacher, Ch. (2011/12). Eine “Toteninsel” für Pommern. Das Kriegerehrenmal von Massow (1926) als Antwort auf eine nationale Bauaufgabe. Jahrbuch zur Kultur und Literatur der Weimarer Republik, vol. 15, 177-196.

wywiady przeprowadzone przez autora wpisu w Maszewie w marcu 2023 r.

Michal Korhel na konferencii “Übersehen, vergessen, stillgestellt? Zur Latenz kulturellen Erbes” v Lipsku

Od 9. do 10. apríla sa v priestoroch Leibniz-Institut für Geschichte und Kultur des östlichen Europa (GWZO) v Lipsku (Nemecko) konala konferencia pod názvom „Übersehen, vergessen, stillgestellt? Zur Latenz kulturellen Erbes“. Jej cieľom bolo predovšetkým diskutovať o rôznych prípadoch „tichého“, skrytého a prehliadaného kultúrneho dedičstva a jeho stavu medzi prítomnosťou a neprítomnosťou. Okrem toho sa účastníci konferencie mali zamyslieť nad konceptom latentnosti v kontexte kultúrneho dedičstva na teoretickej úrovni.

Náš vedecký pracovník Michal Korhel sa na konferencii zúčastnil s prezentáciou „Wiederbelebung deutscher Geister in Handlová? Der Umgang mit dem Erbe der Karpatendeutschen in der Slowakei“ (Oživovanie nemeckých duchov v Handlovej? Ako sa Slovensko vyrovnáva s dedičstvom karpatských Nemcov). Michal vo svojom príspevku predstavil nemecké kultúrne dedičstvo, presnejšie jeho pozostatky v Handlovej ako duchov, ktoré strašia obyvateľov mesta. Pri prezentovaní rôznych príkladov, ktoré pri svojej práci v teréne identifikoval, sa Michal zameral na otázku, ako dnes miestni obyvatelia vnímajú týchto duchov. Aj keď musel skonštatovať, že pozostatky nemeckého dedičstva v Handlovej a na Slovensku sú vo veľkej miere ignorované, zdôraznil existenciu niekoľkých občianskych iniciatív, ktorých cieľom je žiť s nemeckými duchmi „spravodlivo“. To znamená, že sa snažia reinterpretovať a transformovať nemecké dedičstvo v súčasnom kontexte. V nasledujúcej diskusii divákov zaujali príklady „exorcizmu“ a téma duchov z pohľadu vyhnaných Nemcov. Okrem toho sa diskusia zaoberala otázkou morálky a pragmatizmu v súvislosti s recykláciou nemeckých duchov (najmä nemeckých náhrobkov a cintorínov).

Który duch przeszłości zwycięży na Moście Przyjaźni w Cieszynie?

[ENG, Polish version below] The towns of Český Těšín and Cieszyn are now two localities, but for centuries there was only one Cieszyn. Today, the Most Przyjaźni (the Friendship Bridge) connecting the Cieszyns reminds us of it in almost every inch of its length. The bridge also has its ghosts, who on the one hand demonstrate division and on the other, unity.  They choose their time to do so. By their presence, they force the inhabitants of the towns to interact with them, and the residents do not always know how to respond. The question is, what are these ghosts and which one is likely to win over the reign of the Most Przyjaźni? Magdalena Bubík, the PhD student at the SpectralRecycling project, decided to check as a researcher, but also as the inhabitant of Cieszyn.


Wiele osób często pyta mnie, skąd pochodzę. Niektórzy bardziej obeznani dopytują też, w którym mieście właściwie mieszkam – w Cieszynie czy w Czeskim Cieszynie. Ja natomiast odpowiadam, że w tym drugim, ale zawsze szybko dodaję, że to tak naprawdę jedno miasto podzielone na dwie części. Nie wiem jednak, czy to nie jest bardziej moje skryte marzenie, aby tak było. A może konflikt o jedność czy podział jest tu nadal obecny?

Przez wieki bowiem istniał tylko jeden Cieszyn, centrum nie tylko Księstwa Cieszyńskiego, ale całego Śląska Cieszyńskiego, czyli terenów obejmujących też inne państwa stanowe[1]. Teren ten leży obecnie w dwóch państwach – w Polsce i w Republice Czeskiej. W okresie reorganizacji mapy Europy po I wojnie światowej, Cieszyńskie, jako teren pograniczny i bardzo dobrze prosperujący, był smakowitym kąskiem dla obu państw. Swoją rolę odgrywały tutaj też kwestie narodowościowe. Po licznych dyskusjach, a także aktach przemocy z obu stron, zamieszkach i strajkach, w 1920 roku obradująca w Paryżu Rada Ambasadorów podjęła decyzję, że Cieszyńskie zostanie podzielone na pół, a rzeka Olza będzie jednym z wyznaczników nowej granicy (Nowak, 2015a; Gąsior, 2020). Faktycznie, geograficznie teren został podzielony mniej więcej na pół. W praktyce jednak, po stronie czeskiej zostały ważne ośrodki przemysłowe, zagłębie górnicze, kolej, ale też ludność identyfikująca się jako Polacy. Ponieważ rzeka Olza wije się pomiędzy dwoma częściami Cieszyna, stała się granicą dwóch państw. Po stronie polskiej została nie tylko najstarsza historycznie część miasta, ale też centrum administracyjne, dlatego po stronie czeskiej musiało w ciągu krótkiego okresu powstać właściwie od podstaw zaplecze administracyjne miasta, włącznie z rynkiem i ratuszem (Ondřeka, 2020; Nováková, 2018). Dzisiaj w pełni funkcjonują dwa miasta – Cieszyn i Czeski Cieszyn (czes. Český Těšín).

Mieszkaniec miasta, mając wyobrazić sobie Cieszyn, od razu zobaczy w myśli obraz zielonego Wzgórza Zamkowego i górującej na nim Wieży Piastowskiej, pozostałościach po historycznych władcach Księstwa Cieszyńskiego. Widok ten poprzedza w miarę spokojna rzeka Olza. Jednak żeby zobaczyć taki obraz, musimy stać po stronie przeciwnej, na drugim brzegu. Drugi brzeg nie może istnieć bez pierwszego, choć aby tak się stało, musi istnieć coś pomiędzy nimi, jakiś łącznik, który spina oba brzegi.

Takim łącznikiem może być most. Według Władysława Kopalińskiego most symbolizuje ,,łączenie tego, co rozłączone w czasie i przestrzeni”, ale także ,,połączenie dwóch światów” (Kopaliński, 2015, s. 234). Autor używa różnych wersji słowa ,,łączyć” – łączyć rozłączone i połączyć dwie części. Dokładnie taka sytuacja występuje w Cieszynie, ponieważ dwie części miasta są ,,rozłączone w czasie i przestrzeni”. Most ten został wybudowany, aby łączyć i taką funkcję posiadał przez wieki, ale po 1920 roku jego rola diametralnie się zmieniła. Stał się czymś, co stoi pomiędzy dwoma państwami albo, używając słów Kopalińskiego, pomiędzy dwoma światami. Jeśli mamy dwie zupełnie odmienne rzeczywistości, dwa światy, to jaką funkcję miał pełnić most pomiędzy nimi? W ten sposób most stał się także upamiętnieniem przeszłości, rodzajem ducha, który uparcie przypomina o tym, że kiedyś Cieszyn był jednym miastem.

Czy most jest tutaj duchem? Duch, tak jak go rozumiemy w projekcie, jest czymś nie do końca uchwytnym, czymś co stoi pomiędzy dwoma światami: światem widzialnym i niewidzialnym, życiem i śmiercią, materialnością i niematerialnością (del Pilar Blanco & Peeren, 2013). Most Przyjaźni nie zatracił swojej funkcji infrastrukturalnej, jaką jest pokonanie rzeki, możliwość przedostania się na drugą stronę, ale jest też  miejscem spotkania przeszłości z teraźniejszością, a jego duchy pozwalają nam spotkać się z tymi, którzy już nie żyją (Sterling, 2021). Most, tak samo jak duch, wymaga też od nas jakieś akcji, czegoś od nas żąda, o czym przypomina. Jest obecny w życiach mieszkańców, którzy nauczyli się żyć z obecnością granicy, a jednak niekiedy nastają chwile, kiedy oni sami nie wiedzą, jak odpowiedzieć na wołania mostu, o czym będę pisała poniżej.

Obecnie most jest łącznikiem nie pomiędzy dwoma stronami miasta, ale dwoma państwami, zaś szumiąca pod nim Olza trudno niezauważalną granicą. W ciągu wieków zwano go różnie: Długi, Solny, Główny, Zamkowy, Olziański, jednak od 1954 roku nosi nazwę Mostu Przyjaźni. Jednak przyjaźni pomiędzy kim: dwoma państwami, dwoma miastami, dwoma światami? Cieszyn już nie jest jednym miastem, a most nie łączy już dwóch sąsiednich państw wchodzących w skład satelickiego układu z ZSRR.

Ten most mógłby wiele powiedzieć, nie tylko o ludziach, ich życiach, drobnych i większych interesach, ale także o wydarzeniach historycznych i specyfice tego tak bardzo różnorodnego regionu, jakim jest Śląsk Cieszyński. Most nie tylko sam może być duchem, ale i posiada swoje duchy. Chciałabym się skupić tylko na dwóch, które wydają mi się ambiwalentne, jakby walczące nieustannie pomiędzy sobą, kto wygra wojnę o panowanie nad Mostem Przyjaźni. Od razu pojawia się pytanie – jakie są to duchy i w jaki sposób się ze sobą spierają? A może powoli zaczyna już być widać zwycięstwo jednego z nich? W tekście tym postaram się pomóc przemówić duchom i pokazać ich oblicza.

Łączenie miast, ale czy naprawdę?

Pierwszy z nich to duch podziału. W 2010 roku zdecydowano się odnowić most oraz zbudować na nowo kawiarenkę, która funkcjonowała zaraz za mostem po czeskiej stronie w okresie międzywojennym. Miejscowi architekci odtworzyli ją z fotografii. Otrzymała nazwę Noiva, czyli odwrotność nazwy, którą nosiła wcześniej – Avion. Pierwotna nazwa została w międzyczasie zajęta przez inny lokal gastronomiczny, dlatego też autorzy projektu zdecydowali się na to przesunięcie. Popijając kawę w środku kawiarni, mieszkaniec dalej mógł się cieszyć oryginalną nazwą, która była widoczna w lustrzanym odbiciu szyb okiennych. Dzisiaj dodatkowo możemy przeczytać na stronach internetowych kawiarni, że ten sposób odczytania nazwy nawiązuje również do przedwojennej żydowskiej restauratorki Rosalii Wiesner. Stąd nazwę trzeba odczytać po hebrajsku – od strony prawej do lewej. Obecnie kawiarnia funkcjonuje pod obiema nazwami – Avion / Noiva.

Można by było pomyśleć, że to wszystko pięknie wygląda i nie widać w tym niczego przypominającego o podziale Cieszyna. Pod mostem dalej płynie ta sama rzeka Olza. Tyle że to nie tylko rzeka, ale i granica pomiędzy dwoma państwami. Dlatego też podczas odnawiania mostu, dokładnie pośrodku, zgodnie z przebiegającą w toku wodnym granicą państwową, wzdłuż całego mostu wbudowano świecącą linię wraz z nazwami dwóch państw, która miała tę granicę symbolizować. Dodatkowo po obu stronach stały tabliczki informujące, że wkracza się na teren innego państwa. Jaki był zamysł autorów, aby wbudować świecącą linię, która przypomina i zaznacza podział? Projekt ma dwojakie znaczenie. Z jednej strony, umożliwił odnowienie mostu i nadanie mu innego wyglądu, może nawet bardziej pokazującego obecne realia. Z drugiej, pozwolił także na zatarcie ran przeszłości. Ale zarazem je uwidocznił. Tym bardziej, że jeszcze tak niedawno, bo na przełomie roku 2007/2008, po wieloletnich staraniach Polska i Republika Czeska wstąpiły do strefy Schengen. To oznaczało, że po 87 latach zlikwidowano kontrole graniczne i mieszkańcy mogli bez żadnych utrudnień przejść na drugą stronę. Jaki jest zatem powód ponownego zaznaczania świecącą linią granicy pomiędzy Cieszynami? A może to właśnie duch, który wywołany ukazał się znowu? Most Przyjaźni dalej jest zatem symbolem podziału tych dwóch miast.

Linia graniczna na Moście Przyjaźni, w tle widać też kawiarnię Avion / Noiva; fot. Magdalena Bubík, 2023
Linia graniczna na Moście Przyjaźni, w tle widać też kawiarnię Avion / Noiva; fot. Magdalena Bubík, 2023
Linia graniczna wraz z tabliczką graniczną państw, fot. Magdalena Bubík, 2023
Linia graniczna wraz z tabliczką graniczną państw, fot. Magdalena Bubík, 2023

Linia stała się obecnie miejscem często wykorzystywanym przez turystów, którzy pieczołowicie robią sobie zdjęcia w najróżniejszych pozach z napisem w tle oznaczającym granicę; z moich obserwacji wynika, że najczęściej są to Polacy, pozujący na tle Czeskiego Cieszyna. Miejscowi zdążyli już przyzwyczaić się do tej atrakcji turystycznej i bez zastanowienia, wielkim łukiem okrążają grupkę turystów, aby nie przeszkodzić im podczas uwieczniania tej granicznej pamiątki. Linia graniczna, która miała upamiętniać trudne dzieje podzielonego na dwie części Cieszyna, stała się więc nie tylko popularnym miejscem turystycznym, ale również miejscem, gdzie przeszłość styka się z teraźniejszością i przemawia do niej. Swoją obecnością zmusza miejscowych, aby wchodzili z nią w interakcję poprzez obchodzenie jej i nieustannie przypomina o swojej obecności i o przeszłości. Wprost można by było powiedzieć, że mieszkańcy spotykają się z duchem, który nawiedza to miejsce. Niektórzy nie pamiętają albo nie chcą pamiętać o przeszłości, jednak duch –  w postaci linii – nie tylko poprzez swoją obecność, ale też poprzez oświetlenie, a nawet przez obecność turystów robiących sobie przy nim zdjęcia, przypomina o sobie. Można go ominąć, do czego przyzwyczaiła się większość mieszkańców, ale na pewno trudno go, choćby podświadomie, nie zauważyć. Wymusza bowiem na przechodniach określone praktyki.

Co ciekawe jednak, z biegiem lat niektóre części linii przestały świecić (co widać na zamieszczonych zdjęciach), ale nie zdecydowano się na ich wymianę. Dlatego część osób może pokonać most bez zauważenia tego ducha podziału, tym bardziej jeśli nie napotka na drodze fotografujących się turystów. W mniej więcej tym samym okresie na scenę zaczyna wchodzić duch kompletnie inny, ale również wykorzystujący efekty świetlne, aby przypominać o swojej obecności.

Czy odblask tramwaju zwycięży?

Z zabudowań dawnej straży granicznej na moście pozostał już tylko główny budynek, który pierwotnie był wykorzystywany do organizowania wydarzeń kulturalnych. Z czasem zaczęto się jednak zastanawiać nad jego zburzeniem i wykorzystaniem tego miejsca do innych celów. Projekt przewidywał zburzenie go w 2021 roku, a później wybudowanie tam centrum informacyjnego dla turystów, obok którego ma stanąć tramwaj. Kiedyś miasto Cieszyn posiadało linię tramwajową, mającą swój początek i koniec po różnych stronach rzeki Olzy. Liczyła niecałe 1,8 km, dlatego była najkrótszą i najkrócej działającą (bo tylko w latach 1911-1921) w monarchii austro-węgierskiej. Jednak w 1921 roku władze miejskie zdecydowały, że podział miasta na dwie części jest wystarczającym powodem, aby zlikwidować ten sposób miejscowego transportu (Nowak, 2015b). Tramwaj został zlikwidowany, jednak dla części mieszkańców nawet po tylu latach tramwaj jest dalej na tyle ważny i symboliczny, że zdecydowano, aby ponownie stał się częścią mostu. Niektórym pomysł ten przypomniał wydarzenia z przełomu roku 2007/2008 i wstąpienie do strefy Schengen, co pozwoliło na bliższe kontakty tych dwóch miast. Wtedy to aktorzy czeskocieszyńskiego teatru przynieśli rekwizyty, związane ze spektaklem o cieszyńskim tramwaju – symbolu jednego miasta.

Zdecydowano, że rekwizyt zostanie zastąpiony czymś rzeczywistym i realnym. To wszystko miało ukoronować zaznaczenie po obu miastach dawnych przystanków linii tramwajowej. Tramwaj ma na powrót stać się symbolem i oznaką jedności obu Cieszynów. W dodatku ma stanąć właśnie na Moście Przyjaźni, podkreślając jego znaczenia jako łącznika, symbolu relacji, jaka łączy dwa miasta po obu stronach rzeki.

Projekt został na krótko zatrzymany z powodu wybuchu pandemii Covid-19.  W dniu 18 grudnia 2023 roku odbyło się uroczyste otwarcie nowego centrum informacyjnego oraz odsłonięcie stojącej obok repliki wagonu tramwajowego. Stoi ona trochę poniżej mostu, ale swoim czerwonym kolorem przyciąga uwagę przechodniów, tym bardziej w godzinach wieczornych, kiedy otacza ją świetlna aura wielu nakierowanych w jej stronę latarni. Replika przywodzi na myśl gwiazdę na podium, która jakby przypominała o zwycięstwie jedności obu miast. Każdy może wejść do środka, przez chwilę posiedzieć na ławkach tramwajowych oraz zapoznać się z historią produkcji repliki, w której wzięli udział miejscowi artyści. Cieszyński szlak tramwajowy został dopełniony szlakiem kulinarnym, który skupia niektóre z punktów gastronomicznych z obu stron Cieszyna. Dodatkowo w określonych godzinach na rynku w Cieszynie oraz naprzeciwko kawiarni Noiva w Czeskim Cieszynie jest wyświetlana kilkuminutowa historia cieszyńskiej linii tramwajowej.

Replika tramwaju, w tle centrum informacyjne, fot. Magdalena Bubík, 2023
Replika tramwaju, w tle centrum informacyjne, fot. Magdalena Bubík, 2023

Kiedy przechodzimy przez most, prawie cała nasza uwaga koncentruje się teraz na tramwaju, tym bardziej, że co chwila któryś ze zwiedzających tramwaj pociąga za linkę i wszędzie wokoło rozbrzmiewa śmiech dzwonka tramwajowego. W ten sposób dwa duchy  – tramwaj i most – współpracują ze sobą, przynajmniej na polu łączenia. Obecność tramwaju przyćmiewa nawet linię graniczną, wyznaczoną na moście, co skłania ku interpretacji, że obecnie w Cieszynach więcej ma się zauważać jedności niż podziałów. Zastanawiam się, czy po paru latach sytuacja na moście zmieni się? Czy turyści będą częściej stawali i robili zdjęcia pod tabliczką graniczną – przypomnieniem podziału – czy jednak wygra tramwaj – symbol jedności? Będę się temu bacznie przyglądała.

Duchy mostu są więc dalej żywe, a różne oblicza przeszłości za ich pomocą starają się nawiązać kontakt z dzisiejszymi Cieszyniakami i Cieszyniankami. Choć obecnie most jest łącznikiem dwu państw, to nie zawsze tak było i możliwe, że nie zawsze tak będzie. Linia przypomina o podziale, jednak wtóruje jej obok stojący tramwaj jedności. Tramwaj też kiedyś został usunięty z Cieszynów, więc czy ten pokona wszystkie przeciwności losu i będzie stał dalej na swoim miejscu?

Most Przyjaźni, sam będąc duchem, nawiedza więc wiele różnych duchów, które nie pojawiają się naraz wszystkie w tym samym czasie, ale każdy z nich wybiera sobie swój moment. Jedne przypominają o jedności, drugie o podziale, a mieszkańcy w różny sposób na nie reagują. Jedno jednak jest pewne – zachęcają nas do jakiegoś działania.

Magdalena Bubík


Bibliografia

Gąsior, G. (2020). Polityka narodowościowa państwa na czechosłowackim Śląsku Cieszyńskim w latach 1920-1938, Warszawa, 7-29.

Kopaliński, W. (2015). Słownik symboli, Warszawa.

Nowak, K. (2015), Okres międzywojenny w Czechosłowacji (1920–1938). Życie polityczne i społeczne [w:] Dzieje Śląska Cieszyńskiego od zarania do czasów współczesnych, Idziego Panica (red.), tom VI, Cieszyn, 15-66.

Nowak, K. (2015), Polsko-czechosłowacki konflikt graniczny (1918–1920). Życie polityczne i społeczne [w:] Dzieje Śląska Cieszyńskiego od zarania do czasów współczesnych, Idziego Panica (red.), tom VI, Cieszyn, 77-124.

Nováková, L. (2018). Budova českotěšínské radnice má 90 let, sloužila i jako šatlava nebo knihovna. Těšínské toulky minulostí, 6-7.

Ondřeka, Z. (2020) Český Těšín v letech 1920–2020. Těšínské Listy 7–8, 4–5.

Pilar Blanco, M. del & Peeren, E. (2013). The Spectralities Reader, Bloomsbury Publishing.

Sterling, C. (2021). Becoming Hauntologists: A New Model for Critical-CreativeHeritage Practice. Heritage & Society, 14(1), 67–86.


[1] Więcej na ten temat pisze Janusz Spyra w Dzieje Śląska Cieszyńskiego od zarania do czasów współczesnych, pod red. Idziego Panica, t. 4, Cieszyn 2012, s. 9-11.

Příběh kočovného vozu a zapomenutá historie libereckých Sintů

[ENG, Czech version below] During her archival research in the local archive in Liberec, Karina Hoření found a document that connects the issue of property changes after the war with the history of the Holocaust of the Roma and Sinti. After the war, a nomadic wagon was found in Liberec that was supposed to be sold, but the rightful owner claimed it at the last minute. In her essay, Karina not only describes this story and object in detail but reflects on the role it can play in our understanding of the forgotten culture of the North Bohemian Sinti.


Když jsem poprvé viděla faksimile evidenčních knih tzv. cikánského tábora v Osvětimi-Březince, překvapilo mne, že v nich byli evidovaní i vězni pocházející z Reichenbergu (Liberce) nebo Maffersdorfu (Vratislavic nad Nisou). Do dospělého věku jsem netušila, že v mém rodném městě byla nějaké romská komunita, která byla pronásledována za druhé světové války. Až v roce 2011 historik Severočeského muzea Ivan Rous přišel s důkazy, že i přímo v Liberci byly tábor pro Romy, které byly ale po válce uplně zapomenuty.

V pohraničních československých městech žili převážně Sintové, etnická skupina německy hovořících Romů. Sintové byli ale svázáni příbuzenskými svazky s původními českými a moravskými Romy i s tzv. světskými nebo s rodinami Sintů v Německu a hranice těchto etnických a profesních kategorií nejsou vždy jednoznačné. Vhled do toho, jak mohl vypadat život Sintů v českém a německém pohraničí mohou dát vzpomínky Antonína Lagryna nebo kniha Philomeny Franz

Sintové, kteří žili v Československu převážně v pohraničí, jsou zapomenuti z několika důvodů. Holokaust Romů a Sintů nebyl v České republice dlouho připomínán. Desetileté snahy o zbourání vepřína na místě bývalého tzv. cikánského tábora v Letech a odpor části veřejnosti i politiků k postavení důstojného památníku ukazují, že proces uznání této etapy historie není ještě v české společnosti skončen. 

Sintové se pohybovali převážně v německojazyčném prostředí a kultuře, která byla také na konci války v českých zemích v podstatě zničena a s odsunem českých Němců tak nebyl nikdo, kdo by předával vzpomínku na kulturu Sintů.

O to cennější jsou proto stopy po kultuře libereckých Sintů a Romů, které občas nacházím při našem výzkumu o poválečné transformaci Reichenbergu v Liberec. 

Podařilo se mi takto najít v dokumentech o  sporech o konfiskovaný majetek fotografii kočovného vozu. Existuje jen málo dokladů materiální kultury a životního stylu předválečné populace Sintů v Českoslovenku a stejně tak není ani mnoho fotografií, kde by Romové a Sintové prezentovali sami sebe.

Na této fotografii předvádí rodina svůj bohatě zdobený vůz. Takové celodřevěné maringotky byly považovány za nejluxusnější (Horváthová, 2005, s. 64). Pár prezentuje svoje bohatství také tím, že do fotografie zakomponoval i ohlávky a postroje na koně. Fotografie, která mohla vzniknout pro rodinu či přátele se po válce ale hodila k jiným účelům.

Podle záznamů Likvidačního úřadu (orgánu Místní správní komise a později Místního národního výboru v Liberci), který  měl na starosti konfiskaci a redistribuci původně německého majetku se vůz našel na podzim 1946 v Liberci. Stál v ulici U Věže v jednom z industriálních areálů u řeky Nisy. Našel jej zde Jan Růžička, brusič bytem v Podmoklech – podle typického příjmení a profese můžeme uvažovat, že se jednalo o příslušníka komunity českých Romů, která ale byla v roce 1946 také v troskách, protože nacistickou perzekuci přežili jen jednotlivci (Horváthová, 2021).

z mapy Liberce z třicátých let- vůz byl nalezen v Turmgasse, dnes ulice U Věže
(Reichenberg Stadtplan Wikimedia Commons)

Jan Růžička obratem vůz od úřadu koupil. Tento bod příběhu skrývá hodně nejasností. V Liberci se po válce nacházely věcí reálně nebo zdánlivě bez majitele, po odsunu většiny předválečných obyvatel zůstalo vě městě hodně opuštěných drobných objektů jako třeba automaty na limonádu nebo váhy, kde nebylo jasné, jestli patří k nějakému podniku pod národní správou a o které se nikdo nestaral. Předpokládalo se, že takové objekty byly německé a tudíž byly konfiskovány i když noví čeští úřednici měli jen matnou představu o tom, komu majetek patřil před válkou.

Otázkou také je, jak se Jan Růžička o vozu, který měl být podle jeho informací už dva roky opuštěný, dozvěděl. Našel jej náhodou? O jeho existenci tušil dopředu třeba protože se znal z jeho majitelem? Kočovné rodiny se před válkou často setkávaly při různých příležitostech (Horváthová, 2005, s. 68).

Věci, které patřily před válkou Sintům nebo Židům sice teoreticky neměly být konfiskovány, ale často nebyl nikdo, kdo by se o ně přihlásil. V případě opuštěného vozu se tak stalo a zde právě vstupuje do hry výše popsaná fotografie. 

Měla sloužit jako důkaz, že právoplatným majitelem je Antonín Klimt (typické příjmení severočeských Sintů). Ten přidal fotografii jako důkaz k dopisu, ve kterém tři svědci potvrzují, že vůz je jeho majetkem už od roku 1936.

Ani tento dokument ale neodpovídá na všechny otázky. Byla to náhoda, že Klimt začal pátrat po svém voze ve stejné době, kdy ho Jan Růžička chtěl koupit nebo se to nějak dozvěděl?

Především je otázka, proč a kdy Antonín Klimt svůj vůz opustil? Dopadla na něj rasově motivovaná perzekuce a byl někde internován nebo se skrýval? 

Alespoň částečně má tento příběh šťastný konec. Ačkoliv snaha o restituci majetku obětí holokaustu ať už židovského nebo romského byla zdlouhavá a mnohdy neúspěšná, v tomto případě Likvidační úřad žádné další doklady nevyžadoval, zrušil prodej vozu Janu Růžičkovi a potrvdil vlastnictví Antonína Klimta. Nevíme, jak s vozem Klimt dále naložil. Díky tomuto příběhu ale víme, že alespoň jeden kočovný vůz předválečných Sintů válku přečkal a nebyl zničen. Do tzv. cikánských táborů v Letech u Písku i v Hodoníně u Kunštátu příjížděly kočovné rodiny často na vozech, které zde ale byly zničeny – při archeologickém průzkumu areálu bývalého tábora v Letech byly nalezeny jen kousky vybavení vozů. Pokud kočovné rodiny musely svoje vozy před internací někde zanechat, často někdo využil příležitosti se o ně obohatit jako v případě rodiny Šmídů z jižních Čech.

Pokud se svým vozem Antonín Klimt dále kočoval, dělo se to maximálně do konce padesátých let. Tehdy začal platit v komunistickém Československu, kde pokračovala represe Romů, zákaz kočování. Zákaz definitivně zničil životní styl a kulturu kočování.

Jako obvykle v našem výzkumu – fyzické objekty nejsou cílem našeho hledání, ale otevírají nové perspektivy minulosti. Předměty jsou  klíčem k určitým příběhům historie a můžeme skrze ně ukázat komplexnost takových příběhů. Ztracený a navrácený vůz je příběhem o kultuře severočeskýh Sintů, jejím zničení za holokaustu, ale i o (ne)možnosti reparace a návratu předválečného uspořádání. V případě německého majetku a jeho konfiskace je problémem bádání spíše zahlcenost věcmi – případů nezákonné kofiskace, snah o vrácení majetku, ztracených věcí a žádostí nově příchozích je tolik, že je pro badatele*ky těžké se v nich vlastně orientovat nebo vybrat ty exemplární. 

Případy, které řeší majetek Romů či Sintů, jsou mnohem vzácnější a problémem pak je, že tyto neúplné případy možná nikdy nebudeme moc doplnit a převyprávět. O to víc je třeba se zaměřit na historii Romů a Sintů, která není jen historií něčeho exotického a jiného. Je to integrální součást příběhu československého pohraničí a může nám pomoci pochopit ji v její komplexnosti.

Karina Hoření


Horváthová Jana a kol. 2021. To jsou těžké vzpomínky. Praha: Větrné mlýny.
Horváthová Jana. 2005. Meziválečné zastavení mezi Romy v českých zemích. Romano Džaniben 2/12 63-84.

Prelomenie mlčania? Osud(y) karpatských Nemcov na Slovensku v divadelnom spracovaní. Recenzia divadelnej hry „Hauerland“

[ENG, Slovak version below] Hauerland. This is the name of the predominantly German speaking region in central Slovakia, but also the name of a new play in the J. G. Tajovský Theater in Zvolen, directed and written by Petr Palik. The play depicts the everyday life of a multi-ethnic community in central Slovakia and how it was largely negatively affected by the historical events of the 1930s and 1940s. In the following lines, you can learn about Michal’s impressions from the play he saw on December 13, but also about its significance in the context of the Slovak culture of remembrance with regard to the local German-speaking population.

Foto poster: Vanda Mesiariková

História nemeckej menšiny na Slovensku a predovšetkým násilie páchané voči nej počas Slovenského národného povstania (SNP), ako aj v prvých povojnových rokoch sú v rámci slovenskej spoločnosti ešte stále marginalizované. V tomto smere by sa dalo hovoriť o akejsi “kultúre zabúdania.” Bližšie som sa tým zaoberal v mojom predchádzajúcom príspevku.[1] Krátko po jeho zverejnení som sa od jednej z narátoriek môjho výskumu v Handlovej dozvedel o divadelnej hre s názvom „Hauerland“ hranej v Divadle J. G. Tajovského vo Zvolene v réžii Petra Palika.[2] Nejaký čas mi trvalo, kým som sa do Zvolena dostal, no v decembri minulého roku som predstavenie „Hauerland“ konečne videl. V nasledujúcich riadkoch sa môžete dozvedieť o význame tejto hry v kontexte slovenskej kultúry pamäti ohľadom tu žijúceho nemecky hovoriaceho obyvateľstva, ale zároveň aj o mojich dojmoch, ktoré som si z divadla odniesol. Nie som divadelný kritik, ale historik, a preto sa môže táto recenzia zdať divadelnému publiku trochu netradičná.

Prvotný kontakt širokej verejnosti s dejinami vo väčšine prípadov nevedie cez odborné monografie alebo články, ale predovšetkým cez ich umelecké spracovanie v rôznych médiách, ku ktorým patrí aj divadlo. Inscenácia historických prameňov sa v strednej Európe už dávno etablovala ako špecifická forma prezentácie dejín resp. dejinných udalostí a spojitostí. Jej tvorcovia takýmto spôsobom zároveň vyzývajú verejnosť k diskusii na konkrétne témy. Umelecké spracovanie problematiky nemeckej menšiny vo vojnových, ale predovšetkým povojnových rokoch na Slovensku je dajme tomu oproti rovnakej téme v českom kontexte minimálne. Pri divadelných spracovaniach tvorí výnimku napr. dokudráma Marcela Hanáčka „Domov“,[3] v ktorej autor sa zaoberal núteným vysídlením spišských Nemcov. Paradoxne, mottom 74. sezóny Divadla J. G. Tajovského vo Zvolene, ktorej súčasťou bola aj premiéra predstavenia „Hauerland“, bol taktiež „domov“. Obe hry tak prezentujú Slovensko ako domov karpatských Nemcov, kde žili niekoľko storočí a ktorý museli nedobrovoľne, a často násilne opustiť.

Zber úrody, foto: Vanda Mesiariková

Vráťme sa ale ešte na začiatok. Čo je to vlastne Hauerland? Ináč ako v prípade českého pohraničia resp. Sudet, kde nemecká menšina tvorila na ucelenom území väčšinu, žili Nemci na území Slovenska vo viacerých prevažne nemecky hovoriacich regiónoch. Jedným z nich bol alebo je práve Hauerland nachádzajúci sa na strednom Slovensku v oblasti obcí a miest Nitrianske Pravno, Handlová, Kremnica a Veľké Pole. Zvolen, v ktorom je možné si inscenáciu pozrieť, doň paradoxne nepatrí. Hoci je to geografický názov, Hauerland tvoria aj ľudia, ktorí v ňom žijú – Slováci, Nemci, Maďari, Židia, Rómovia…

Mapa Hauerlandu s nemeckými názvami jednotlivých obcí, Wikimedia Commons, DTG

Práve o týchto ľuďoch a ich vzťahoch v rokoch 1933 až 1946 je predstavenie „Hauerland“. Dej hry nemá jednu hlavnú postavu, ide skôr o príbeh spoločenstva v nemenovanej obci, ktorá sa môže nachádzať niekde v Hauerlande, ale rovnako aj na Spiši a pokojne aj niekde v českom pohraničí. Pestrosť postáv zobrazuje heterogénnosť celej komunity. V priebehu deja je možné sledovať vývoj postáv ovplyvnený dobovými udalosťami. Podobne ako história samotná nie je čierno-biely ani každodenný život jednotlivých postáv. Niektorí Nemci boli ovplyvnení ideológiou národného socializmu, iní sa snažia udržať predvojnový „neutrálny“ stav, vzájomne si pomáhajú nehľadiac na národnosť alebo aktívne bojujú na strane partizánov v SNP. Postavy Židov (trochu stereotypicky obchodníkov) na začiatku priateľsky vychádzajúce s ostatnými obyvateľmi obce, sú postupne vystavované antisemitským útokom, arizácii majetku, a neskôr sa divák dozvedá o ich transporte do koncentračného tábora. Nepriamo je naznačená problematika národnostne zmiešaných manželstiev, na ktoré bolo nazerané s určitou nedôverou a ktoré sa taktiež často nevyhli povojnovej odplate. Na konci v dôsledku nenávisti a konfliktov z pôvodného mnohonárodnostného spoločenstva neostane nič.

 Nútené vysídlenie nemecky hovoriaceho obyvateľstva, foto: Vanda Mesiariková

Inscenácia „Hauerland“ je autorským dielom. To jej autorovi dáva určitú slobodu pri spracovaní tejto zložitej témy, ale zároveň to môže viesť k (ne)chcenému skresľovaniu dejín. Tejto divadelnej hre predchádzala obsiahla rešerš relevantnej literatúry, rozhovory s miestnymi pamätníkmi a spolupráca s Karpatskonemeckým spolkom na Slovensku. Autor a režisér v jednej osobe v nej využíva aj akési autentizačné ukotvenia, a to vo forme dobových filmových záberov alebo úryvkov z prejavov politikov. Tie pôsobia zväčša atraktívne z audio-vizuálnej stránky a dotvárajú dobovú atmosféru, pričom hre dodávajú určitú vierohodnosť. Asi najsilnejším takýmto prvkom je použitie spomienok na masaker nemecky hovoriaceho obyvateľstva v Banskej Štiavnici počas SNP.[4] Je samozrejme otázne na koľko je bežný divák schopný tieto jednotlivé prvky rozoznať, ak sú zakomponované priamo v monológoch postáv. To, samozrejme, záleží od predchádzajúcich znalostí a môže niekedy pôsobiť problematicky. Ako príklad je v tomto smere možné uviesť scénu povojnového lynču nakrátko ostrihanej Nemky oblečenej vo vlajke nacistického Nemecka. Z historickej perspektívy sú takéto obrazy lynčovaných žien na uliciach známe skôr z povojnového Francúzska, prípadne z českého pohraničia. Do obce v Hauerlande tento obraz veľmi nezapadá, čo si bežný divák nemusí uvedomiť. Táto inscenácia je síce fikciou a má právo na zovšeobecňovanie prípadne sa môže opierať o obrazy z iných geografických kontextov, ale zároveň obsahuje množstvo prvkov dokumentárneho divadla. Preto môže byť pre diváka ťažké určiť, kde je hranica medzi inscenovaným historickým prameňom a umeleckou tvorbou.

Rozhovor o možnostiach odporu, foto: Vanda Mesiariková

V kontexte autenticity „Hauerlandu“ je ešte potrebné spomenúť, že som mal možnosť rozprávať sa o predstavení s niektorými narátormi v rámci môjho výskumu, z ktorých jedna narátorka zažila vojnové a povojnové obdobie priamo v spomínanom regióne. Jej vyjadrenie v zmysle, že sa na predstavení cítila, ako keby sa vrátila v čase, by mohlo predstavovať samostatnú recenziu inscenácie. 

Okrem problematiky nemecky hovoriaceho obyvateľstva v „období extrémov“, ktorá je bez pochýb stredobodom predstavenia, otvára „Hauerland“ aj množstvo ďalších tém, ktorým sa slovenský verejný a čiastočne aj odborný diskurz (žiaľ) zatiaľ úspešne vyhol. K nim patria prenasledovanie Rómov a Sintov, ako aj homosexuálov v tom istom období alebo sexuálne násilie zo strany Červenej armády počas oslobodzovania Československa a deti narodené v dôsledku tohto násilia. Na jednej strane ide určite o záslužný a dôležitý počin, no na strane druhej je škoda, že inscenácia ostala len pri načrtnutí týchto tém a nešla v nich ďalej do hĺbky. Ostáva len dúfať, že do budúcna neostanú len v pozadí.

Keď slovné konflikty prerastú do násilia, foto: Vanda Mesiariková 

Aj keď divadlo ako také nie je hodinou dejepisu, v určitom smere preberá úlohu akéhosi sprostredkovateľa v rámci historicko-politického vzdelávania. Verejnosti rozpráva príbeh, ktorým vracia diskurzy spojené s minulosťou do prítomnosti. Inscenácia „Hauerland“ poskytuje obecenstvu pohľad na medziľudské vzťahy v období, keď boli do veľkej miery formované veľkými dejinnými udalosťami, a to bez zbytočného pátosu. Zároveň je v nej skrytá kritika slovenskej spoločnosti v súvislosti s vyrovnávaním sa s vlastnou negatívnou minulosťou. Slovami autora a režiséra hry Petra Palika: „robíme hrubé čiary a zakrývame si oči, vymeníme kabáty, ľudia sa len prehodia do iného myslenia alebo ideológie, a fungujeme tu stále.“[5] Z perspektívy problematiky nemecky hovoriaceho obyvateľstva na Slovensku táto divadelná hra totiž vracia tragické osudy tohto obyvateľstva z minulosti a ponúka ich verejnej diskusii s apelom, že ide o dejiny a pamäť Slovenska. Dôležitosť inscenácie spočíva v tom, že slovenská verejnosť tieto osudy nepozná. Aj preto je „Hauerland“ potrebné vidieť.

Michal Korhel


Logge, T., Schöck-Quinteros, E., & Steffen, N. (Eds.). (2017). Geschichte im Rampenlicht: Inszenierungen historischer Quellen im Theater. De Gruyter.

[1] Korhel, M. (2023). Ignorovaná pamäť Slovenského národného povstania: marginalizácia násilia voči nemeckému civilnému obyvateľstvu a jej dôsledky. Recycling the German Ghosts (blog). https://spectralrecycling.ispan.edu.pl/ignorovana-pamat-slovenskeho-narodneho-povstania-marginalizacia-nasilia-voci-nemeckemu-civilnemu-obyvatelstvu-a-jej-dosledky/

[2] Pre viac informácií k inscenácii “Hauerland” pozri https://djgt.sk/predstavenia/hauerland/.

[3] Pre viac informácií k inscenácii „Domov” pozri http://www.exteatro.sk/?Fotogal%C3%A9rie—n%C3%A1%C5%A1-arch%C3%ADv-predstaven%C3%AD/Krvav%C3%A9-dejiny/Krvav%C3%A9-dejiny—DOMOV-%282022%29#OPredstaveni.

[4] Celý obsah spomienok je možné nájsť v Der Opfertod unserer Väter. (1969). Hilfsbund karpatendeutscher Katholiken.

[5] Dialógy: Zámocké hry zvolenské a Hauerland. (2023). Podcast DJGT. https://djgt.sk/dialogy-zamocke-hry-zvolenske-a-hauerland/.

Sprawdź innych autorów
  • Angelika Zanki
  • reddog