Przejdź do treści

Angelika Zanki

Cisza archiwum, głos widma

Wpis blogowy gościnnie przygotowała dr Izabela Mrzygłód, adiunktka w Instytucie Slawistyki PAN

[ENG, Polish version below] Izabela Mrzygłód encounters the spectre of Warsaw libraries destroyed by the Germans during World War II. It is now 80 years since the destruction of the Krasiński Library in October 1944. The author describes the losses of Polish archives and libraries resulting from German colonial policy. She listens to the silence that was left behind the loss and tries to interpret it in the context of archival turn and contemporary reflections on power and silencing in archives.


Spotykam widmo przy warszawskim placu Krasińskich. W Pałacu Rzeczypospolitej, pośród dopiero co udostępnionych publiczności największych zabytków piśmiennictwa polskiego, natykam się na szczątki książek i dokumentów spalonych w październiku 1944 roku. W jednej z ostatnich sal stoi urna z prochami ksiąg zebranymi z prawdziwego cmentarzyska kultury, jakim po powstaniu warszawskim stał się gmach Biblioteki Ordynacji Krasińskich przy ulicy Okólnik 9. Jedna z książek zachowała częściowo swój kształt, ale nie wiemy – i nigdy się nie dowiemy – jaki był jej tytuł. Tracąc tytuł i zawartość, straciła swoją tożsamość. Nie wiadomo też, jak długo jeszcze opierać się będzie rozpadowi  zawieszona między obecnością a utratą, żywym obiegiem kultury a śmiercią. Pomimo hibernacji w szklanym słoju, nie jest wolna od upływu czasu, na skutek mikrodrgań kruchy materiał stopniowo się osypuje i ostatni ślad po dawnych bibliotekach znika.

Urna z popiołami z gmachu Biblioteki Ordynacji Krasińskich. Fot. Biblioteka Narodowa, zbiory POLONA

Na wpół spopielona, na wpół zastygła w swej formie przywodzi ducha utraconych źródeł, czyli niewybrzmiałą historię Polski. I przywołuje moment zachowany we wspomnieniach bibliotekarzy, który dotarli na Okólnik tuż po katastrofie, w listopadzie 1944 roku. W podziemiach, gdzie zgromadzono część najcenniejszych zbiorów, ich oczom ukazał się niesamowity widok. Jak wspominał Bohdan Korzeniewski, krytyk i historyk teatru, w czasie wojny zatrudniony w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego:

Dotarłem więc do lochu. Przy pierwszym spojrzeniu można było doznać oszałamiającej radości. Ależ – chciało się zawołać – zbiory ocalały! Leżały w grubych, różnych warstwach. Uderzał nawet jakiś porządek, którego nie zostawiliśmy maskując schron. […] Woluminy nie przylegały już tak ciasno do sklepienia, jak wówczas, kiedyśmy je układali. Bliższe podejście odkrywało sekret tych zmian. Był ohydny. Przy dotknięciu warstwy równo ułożonych egzemplarzy już nawet nie rozpadały się, ale znikały. Zbiory zetlały doszczętnie w ogniu, który musiał je trawić wolno przez wiele dni[1].

Książki-trupy zachowały jedynie zewnętrzną formę, wystarczyło je dotknąć, by rozpadły się w proch. Szczęście i nadzieja, że część zabytków, historii i zbiorowej pamięci udało się ocalić z zagłady, szybko ustąpiła więc miejsca rozpaczy i przerażeniu. Na oczach bibliotekarzy znikało dziedzictwo, klucz do przeszłości, a utrata historycznych dokumentów budziła fizyczny ból. Obserwowanie rozpadu źródeł przerażała ich opiekunów i badaczy. A nawet budziła obrzydzenie, bo to czego dotykali było martwe, i było namacalnym dowodem niemieckiej zbrodni na polskiej kulturze. 

Kolekcja obiektów, którą bibliotekarze zabezpieczyli w podziemiach gmachu na Okólniku, była najcenniejszą z cennych. Stanowiła część zbiorów, które znalazły się tam w czasie wojny. Od lipca 1940 do lutego 1941 roku Niemcy stworzyli w gmachu przy Okólniku Staatsbibliothek Warschau. W jej skład weszły zbiory: Biblioteki Narodowej, Biblioteki Uniwersyteckiej i Biblioteki Ordynacji Krasińskich, czyli bogatej biblioteki rodu Krasińskich założonej w 1844 roku,  oraz wiele księgozbiorów likwidowanych instytucji. Jednocześnie okupanci rabowali pojedyncze zabytki i kolekcje. W czasie powstania warszawskiego gmach na Okólniku wraz z częścią zbiorów spłonął. Jednak wiele ze zgromadzonych w nim zabytków, bezcennych manuskryptów, druków i nut przetrwało. Te najważniejsze źródła, które bibliotekarze specjalnie zabezpieczyli w piwnicach, zostały spalone przez Niemców już po ustaniu walk, wbrew ustaleniom aktu kapitulacyjnego kończącego powstanie. Najpewniej między 12 a 14 października 1944 roku, zniszczyło je Brandkommando, wyspecjalizowana jednostka Wehrmachtu zajmująca się systematycznym niszczeniem i wypalaniem Warszawy. Mija więc dokładnie 80 lat, od tego rozdziału kulturobójstwa, którego dopuszczali się okupanci w czasie wojny.

Fragment elewacji biblioteki przy ul. Okólnik 9, 1945 r.; zbiory POLONA

Między 1939 a 1945 rokiem niewyobrażalne straty poniosły polskie biblioteki i archiwa, zarówno te publiczne, jak i prywatne. Jak podawała Halina Łaskarzewska, straty warszawskich bibliotek wyniosły:

  • Centralna Biblioteka Wojskowa – 99% (406 000 jednostek)
  • Biblioteka Politechniki Warszawskiej – 97% (129 000)
  • Główna Biblioteka Judaistyczna przy Wielkiej Synagodze – 90% (36 600)
  • Biblioteka Ordynacji Przeździeckich – 85% (51 000)
  • Biblioteka Ordynacji Zamoyskich – 84% (100 000)
  • Biblioteka Publiczna m.st. Warszawy – 72% (400 000) 

Biblioteka Narodowa straciła ok. 78% swoich zbiorów [2], w tym właściwie wszystkie inkunabuły, czyli starodruki sprzed 1501 roku, czy polonika z XVI – XVIII wieku. Zginęły chociażby zbiory Stanisława Wyspiańskiego czy spuścizna Marii Konopnickiej. [3]. Zgładzone zostały biblioteki rodowe – Biblioteka Ordynacji Zamoyskich, mieszcząca się w Pałacu Błękitnym przy ulicy Senatorskiej, który podpalony został na początku powstania, oraz wspomniana Biblioteka Ordynacji Krasińskich zdeponowana na Okólniku. Z jej kolekcji rękopisów ocalało 78 woluminów z ponad 7 tysięcy, przepadło też archiwum romantycznego wieszcza Zygmunta Krasińskiego. 

Podobnie tragicznie rysowały się losy archiwów. Z Archiwum Akt Dawnych, przechowującego dziewiętnastowieczne akta z okresu Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego, ocalało zaledwie 20% akt. Archiwum Oświecenia Publicznego – instytucji gromadzącej dokumenty szkół i instytucji naukowych z XIX wieku  – spłonęło częściowo w czasie nalotów na Warszawę we wrześniu 1939 roku, a to co udało się ocalić, przepadło niemal doszczętnie w 1944 roku. Ocalały nieliczne dokumenty. Natomiast z Archiwum Akt Nowych, gromadzącego dokumentację centralnych polskich urzędów i instytucji z okresu międzywojennego, ostało się ledwie 3% zasobu – po tym, jak 3 listopada 1944 roku podpalili je niemieccy żołnierze [4].  W wojennej pożodze i procesie metodycznego niszczenia, z którego Niemcy uczynili część swojej polityki nawet w obliczu zbliżającej się klęski,  zginęły też pomoce archiwalne – spisy, inwentarze i rejestry. Po wojnie ich brak dodatkowo utrudnił  oszacowanie skali strat i odszukanie ocalałych dokumentów, które zostały wywiezione lub ukryte. Zapanowała archiwalna i biblioteczna pustka i cisza.

Wymownie opisał ją Tadeusz Makowiecki, historyk literatury i sztuki, współorganizator akcji ratowania zbiorów:

Cisza. Wszystkie okna magazynu czarne i puste. […] Bezsilni wleczemy się ciemnymi korytarzami piwnicznych suteren. W najgłębszej, wielkiej kotłowni, góra może stu skrzyń drewnianych – całkiem pustych (przygotowane do ewakuacji zbiorów). Ich jedynie Niemcy nie podpalili. Bo – po co? Stoimy oświetlając paru świeczkami sklepioną pieczarę. Wreszcie bierzemy puste skrzynie, po dwóch każdą – przydadzą się w innych bibliotekach – i powoli ruszamy. Potykając się na gruzach, przechodząc po górach cegły na wysokości I piętra, idziemy przez ulicę w milczeniu – kondukt niosący 10 długich, drewnianych skrzyń – pustych, nawet bez prochów[5].

Ta pustka i cisza stała się wyzwaniem, z którym do dziś mierzyć się muszą bibliotekarze, archiwiści i badacze, ale też rodziny, których dokumenty, książki i fotografie zostały zniszczone. Wyzwaniem jest przepracowanie tej traumy.  Wyzwaniem jest zabezpieczenie źródeł, które ocalały, i podejmowanie działań, mających uchronić polskie zbiory przed powtórzeniem losu z 1944 roku. Wyzwaniem jest prowadzenie badań nad dziejami Polski przed 1939 rokiem, gdy wiele źródeł do tych dziejów przepadło. I nawet historycy XIX i XX wieku, którzy do dyspozycji mają źródła masowe, takie jak prasa, radzić sobie muszą z brakiem podstawowych źródeł do dziejów państwa czy kluczowych instytucji. Wyzwaniem jest szukanie nowych metod i teorii, które pozwoliłyby tę traumę i ciszę przeanalizować.

Refleksję nad ciszą i praktykom uciszania przynoszą na przykład zachodnie studia nad archiwami i zwrot archiwalny, który każe inaczej spojrzeć na instytucję archiwum i same dokumenty [6]. Najczęściej badania te odnoszą się do struktur władzy państwowej, które wykluczają z archiwum lub zmuszają do milczenia narracje grup marginalizowanych lub źródła wytworzone przez niewygodnych aktorów. W dużej mierze refleksja skupia się na relacjach kolonialnych między metropoliami a dawnymi koloniami i ich społecznościami. Potęgi, takie jak Francja czy Wielka Brytania, jeszcze dziś rozporządzają archiwami i wiedzą o swoich dawnych posiadłościach, a głos Hindusów czy Karaibów pozostaje niesłyszany, bo nie mają dostępu do źródeł na swój temat. Ich własne zbiory lub tradycje zachowywania pamięci o przodkach zostały zniszczone.

A jednak mimo pewnych podobieństw przypadek polskiej ciszy do tych badań nie przystaje, podobnie jak inne przypadki środkowoeuropejskie. Uciszenie bibliotek i archiwów przez Niemców po powstaniu warszawskim wpisuje się oczywiście w schemat kolonialnej przemocy. Wszak Generalny Plan Wschodni, czyli nazistowski plan osadnictwa i germanizacji terenów Europy Środkowo-Wschodnie, był koncepcją wyrastającą z kolonializmu i myślenia w kategoriach rasistowskich, a w ideologii nazistowskiej Słowianie, w tym Polacy, umieszczeni zostali na pozycji „podludzi”. Niszczenie archiwów i bibliotek było częścią wymazywania kultury, uciszania okupowanych i pokonanych. Polityka okupantów miała na celu odebranie wspólnych kodów kulturowych, uniemożliwienie pisania własnej historii oraz zniszczenie podstaw pamięci zbiorowej, a przez to ułatwienie procesu wymazywania narodowych tożsamości. A zniszczenie dokumentacji instytucji państwowych, naukowych i kulturalnych uderzało w ciągłość polskiej państwowości. Dobra kultury i źródła historyczne stały się ofiarami totalitarnej przemocy.

Urna w Pałacu Rzeczypospolitej, fot. Izabela Mrzygłód

Nawet jednak kompletne, zachowane archiwum nie przechowuje wszystkich głosów przeszłości. A widmo książki zamkniętej w szklanej urnie przypomina nam o stracie, ale też przywołuje ducha historii Polski, która nie wybrzmiała. Nie wybrzmiała, bo zniknęła wraz ze spalonymi źródłami lub nie wybrzmiała, bo nigdy nie udzielono jej głosu. W polskich zbiorach, tworzonych zgodnie z XIX-wiecznymi standardami archiwalnymi i wyobrażeniami o historii, które koncentrowały się na wielkiej polityce i możnych rodach. Archiwa polskie odbijały w sobie imperializm XIX-wiecznych państw zaborczych – Rosji, Prus i Austro-Węgier. Pozbawionymi głosu uczestnikami historii byli członkowie klas ludowych, jak pańszczyźniani chłopi podporządkowani władzy rodów magnackich, tych samych które gromadziły cenne księgi i rękopisy. Na marginesie archiwalnych zbiorów znajdowały się głosy grup mniejszości narodowych okresu międzywojennego – Ukraińców, Żydów czy Białorusinów. Instytucje archiwalne organizowały fakty i źródła, a ramy ich zasobów decydowały o narracjach historycznych. Wielka cisza po powstaniu warszawskim nałożyła się więc na wcześniejsze przemilczenia i uciszania, a jednocześnie na zawsze uniemożliwiła próby wydobycia tych głosów.

Refleksja nad archiwum, jako instytucją, która ucisza i knebluje, a jednocześnie  sama może zostać brutalnie uciszona, daje wgląd w procesy historyczne i proces pisania historii półperyferyjnych. Półperyferii, które stoją w szczególnie ciekawej dla badaczy pozycji, w pozycji uciszanych i uciszających. Dotkniętych traumami. Widmo z Pałacu Rzeczypospolitej pyta nas więc, o jakich rzeczach-pospolitych chcemy pamiętać i komu dać głos. Jako że widmo samo funkcjonuje ponad czasem – zawieszone w teraźniejszości między obecnością a niebytem, zanurzone w rozpadzie przeszłości sięga jednocześnie w przyszłość. Pozwala na ruch zdobywania samowiedzy o wspólnocie przez powtórne rozpoznawanie zdarzeń i ustawienie ich – może? – w innym porządku.  Zachęca do wysłuchania tych, których jako wspólnota zmuszaliśmy i zmuszamy do milczenia. Puste skrzynie, wyniesione z Okólnika, możemy zapełnić ich głosami, szukając nowych źródeł wiedzy o przeszłości.  

Izabela Mrzygłód


Wykorzystane źródła i literatura

[1] Korzeniewski, B. (1993). Książki i ludzie. Warszawa: PIW, s. 113.

[2] Dane za: H. Łaskarzewska, „Straty Okólnika w czasie powstania warszawskiego i po jego upadku”

[3] Dane za Biblioteką Narodową: https://www.bn.org.pl/o-nas/zbiory-bn/zbiory-bn/rekopisy/historia; https://www.bn.org.pl/o-nas/zbiory-bn/zbiory-bn/starodruki/historia-zbiorow 

[4] Dane za: https://www.aan.gov.pl/p,12,historia

[5] Makowiecki, T., w: Walka o dobra kultury, Warszawa 1939-1945: księga zbiorowa, red. S. Lorenz, Warszawa 1970, s. 245-246.

[6] Zob. Thomas, D., and Fowler, S. The Silence of the Archive. Facet. (2017).; Michael Moss and David


Chcesz zacytować ten post?

Mrzygłód, I. (2024, październik 24). Cisza archiwum, głos widma. Spectral Recycling Research Blog. https://spectralrecycling.ispan.edu.pl/cisza-archiwum-glos-widma/

Migrating objects and the re-use of things -warsztaty we Wrocławiu

W dniach 7 i 8 października w Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich im. W. Brandta we Wrocławiu grupa badaczy zainteresowanych przedmiotami w ruchu zebrała się, aby omówić swoje ustalenia. Karolina Ćwiek-Rogalska przedstawiła prezentację na temat tego, jak drugie pokolenie osadników radzi sobie z dziedzictwem swoich rodziców.

Była to okazja do spotkania starych znajomych, m.in. Anny Kurpiel i Katarzyny Maniak, które były gościniami naszego wewnętrznego seminarium i opowiadały o swojej fascynującej książce „Porządek rzeczy”. Również Kerstin von Lingen, którą poznaliśmy w Wiedniu i która była jedną z organizatorek tego spotkania, przedstawiła swoje prace nad przedmiotami należącymi do Niemców bałtyckich w Wielkopolsce.

Warsztaty ukazały szeroką gamę tematów związanych z przedmiotami „poniemieckimi” w bardzo szerokim rozumieniu tego słowa. Ponadto dzięki sposobowi organizacji każdy miał wystarczająco dużo czasu na przedstawienie, a następnie wysłuchanie komentarzy, co jest praktyką naukową, którą doceniamy.

Warsztaty dla potencjalnych laureatów ERC i spotkanie z przewodniczącą ERC Marią Leptin

Podczas swojej wizyty w Warszawie 23 września przewodnicząca ERC Maria Leptin nawiązała kontakt z członkami polskiego rządu, decydentami w dziedzinie nauki, stypendystami ERC i społecznością naukową. W programie uczestniczyli członek Rady Naukowej ERC Leszek Kaczmarek i były wiceprzewodniczący ERC Andrzej Jajszczyk, a także wielu laureatów ERC.

Karolina Ćwiek-Rogalska została zaproszona do wygłoszenia prezentacji na temat Spectral Recycling, podzieliła się też informacjami na temat procesu aplikacyjnego i odpowiadała na pytania publiczności, przedstawiając krótki przegląd prac prowadzonych w ramach projektu.

Mamy nadzieję, że spotkanie stało się inspiracją i motywacją dla potencjalnych laureatów grantów ERC i że już niedługo będziemy mogli w Polsce obserwować coraz więcej osób, które z sukcesem będą prowadzić takie projekty.

Dzień z życia osadnika: gra miejska

Jak to było być osadnikiem w pierwszych latach powojennych na Pomorzu? Ci, którzy wzięli udział w grze miejskiej przygotowanej przez Muzeum Ziemi Wałeckiej, mają już pomysł. 14 września Muzeum zaprosiło wszystkich zainteresowanych do dołączenia do grupy nowych osadników. Wśród nich znalazła się Karolina, która chciała obserwować reakcje i komentarze, jakie ta akcja wywoła w lokalnej społeczności.

Obserwacja uczestnicząca rozpoczynała się na dworcu kolejowym, przebiegała przez służbę dokumentacyjną w dawnym Państwowym Urzędzie Repatriacyjnym i obejmowała wykonanie zdjęć w najstarszej pracowni w Wałczu, założonej w 1948 r. Jednym z działań było rozpoznanie tabliczek z niemieckimi i polskimi nazwami ulic i ustalenie, która nazwa niemiecka została zmieniona na którą polską. Można się zastanawiać, czy Karolinie się udało. Nie tylko jej się to udało, ale także pobiła rekord, wykonując zadanie tak szybko, że współczesna mapa była zbędna. To tak na wypadek, gdybyście zastanawiali się, jakie praktyczne zastosowania mogła mieć praca nad dawnymi mapami niemieckimi.

Na koniec wszyscy uczestnicy posadzili tulipany na jednym z miejskich placów. Oczekuje się, że tulipany te zakwitną w kwietniu przyszłego roku, 80 lat po przybyciu do Wałcza pierwszych osadników z Korca na dzisiejszej Ukrainie. Z niecierpliwością czekamy, jak to będzie wyglądać na wiosnę!

DNA Wałcza – wystawa czasowa w Muzeum Ziemi Wałeckiej

Jak sprawić, by przedmioty opowiadały historię? Jednym ze sposobów jest zapewnienie im przestrzeni i zobaczenie, co robią w poszczególnych konstelacjach z innymi. Tak powstała wystawa czasowa Muzeum Ziemi Wałeckiej, poświęcona pierwszemu powojennemu okresowi miasta. Karolina brała udział w przygotowaniu wystawy, w tym w przygotowaniu opisów i nauce rozmieszczania obiektów.

Ekspozycja, umieszczona w dawnym niemieckim budynku szkoły publicznej ze względu na trwający remont Muzeum, gromadziła przedmioty dotyczące różnych grup nowych osadników. Zaczynając od powojennego plakatu propagandowego i stosów bagażu, prowadziła do podziału przestrzeni pomiędzy przedmioty przywożone przez ludzi przybyłych z Kresów Wschodnich, Syberii i Polski Centralnej. Osobne miejsce poświęcono osobom wysiedlonym w czasie akcji „Wisła”, czyli przesiedleń wewnętrznych w Polsce w 1947 r. W jednym rogu sali umieszczono przedmioty należące do żołnierzy: tych, którzy walczyli w ramach 1 Armii Wojska Polskiego i przybyli na Pomorze ze wschodu i tych, którzy walczyli na zachodzie i dopiero później mogli przybyć do miasta w poszukiwaniu rodzin. Zaprezentowano także przedmioty upamiętniające losy tych, którzy wojnę spędzili w obozach koncentracyjnych.

Podsumowując, wystawa opowiada historię przemiany niemieckiego Deutsch Krone w polski Wałcz w latach czterdziestych XX wieku. Stanowi bazę dla przyszłej wystawy stałej, przygotowanej przez zespół Muzeum. Karolina również bierze w tym udział. Mamy nadzieję, że już niedługo zaprosimy Państwa na tę wystawę!

“Walkability between Past and Present” – warsztaty w Pradze

Karina Hoření uczestniczyła w warsztatach “Walkability between Past and Present” w Pradze w dniach 11-13 września. Warsztaty zostały zorganizowane w ramach projektu Slow Memory, który „odpowiada na potrzebę zwiększonej interdyscyplinarności w naszym rozumieniu tego, jak społeczeństwa konfrontują się ze swoją przeszłością, aby stawić czoła zmianom środowiskowym, gospodarczym i społecznym spowodowanym nagłymi wydarzeniami oraz powolnymi i pełzającymi transformacjami”. Uczestnicy różnych dyscyplin badali różne warstwy pamięci Pragi podczas seminariów na temat mapowania, kreatywnego pisania, a nawet tańca współczesnego. Ponieważ spacery z rozmówcami czy eksploracja zmian w krajobrazie są już częścią naszej metodologii, doświadczenie i wiedza zdobyte podczas tego wydarzenia zostaną produktywnie wykorzystane w naszych badaniach.


 

zdjęcia wykonane przez Karinę Hoření podczas warsztatów

Magdalena na spotkaniu Grupy Roboczej ds. Antropologii Religii na Uniwersytecie w Bremie

Na początku września Magdalena Bubík uczestniczyła w spotkaniu Grupy Roboczej ds. Antropologii Religii Niemieckiego Towarzystwa Antropologicznego (DGSKA) na Uniwersytecie w Bremie. Wydarzenie zgromadziło badaczy antropologii religii z całego świata. Magdalena wysłuchała prezentacji m.in. o wierzeniach w Dżakarcie, Bengalu czy Bangladeszu. Po każdej z nich odbyła się dyskusja, w której brali udział wszyscy uczestnicy konferencji. Wykład głównego prelegenta, profesora Tylera Zoanniego (Uniwersytet w Bremie), na temat wierzeń w Ugandzie był szczególnie wciągający: poruszał kwestię tubylców, którzy nauczyli się żyć z duchami, ponieważ wierzą, że przynosi to im korzyść. Skłoniło to Magdalenę do zastanowienia się, w jaki sposób duchy są postrzegane przez mieszkańców regionów powysiedleniowych w Europie Środkowej i w jaki sposób są świadomi ich obecności. Podczas swojej prezentacji Magdalena podzieliła się historią obrazu ołtarzowego z wysadzonego w powietrze kościoła w Libercu. Postawiła pytanie, jakie spostrzeżenia może nieść ta historia zarówno na temat dawnych, jak i obecnych wspólnot wyznaniowych w Libercu.

Po konferencji Magdalena miała także okazję odwiedzić centrum Bremy, którego część znajduje się na liście UNESCO i zrobić sobie zdjęcie ze słynnymi postaciami z baśni braci Grimm, których dotknięcie podobno przynosi szczęście.

Zdjęcie z muzykantami z Bremy, bohaterami baśni autorstwa braci Grimm
Zdjęcie z muzykantami z Bremy, bohaterami baśni autorstwa braci Grimm

Spotkanie Zespołu w Greifswaldzie

Na początku września Karin, Karolina i Michal spotkali się w Greifswaldzie. Nie było to zwykłe spotkanie robocze, gdyż ich zadaniem było przygotowanie propozycji książki, która będzie głównym efektem naszego projektu. Mimo że na zewnątrz panowały już ostatnie letnie dni, członkowie zespołu pilnie pracowali i ostatecznie opracowali strukturę całej książki oraz poszczególnych rozdziałów. Gdy nadejdzie odpowiedni moment, ujawnimy więcej szczegółów na ten temat.

praca nad projektem książki

To nie przypadek, że członkowie naszego zespołu spotkali się w Greifswaldzie. W mieście w północnych Niemczech mieści się Muzeum Pomorza, w którym Karin, Karolina i Michal spotykali się na sesjach roboczych. Muzeum przedstawia historię i kulturę Pomorza, historycznego regionu podzielonego dziś granicą niemiecko-polską. W naszych badaniach skupiamy się na części polskiej i obiektach pozostawionych przez ich byłych niemieckich właścicieli. W muzeum w Greifswaldzie członkowie naszego zespołu mogli zobaczyć różne przedmioty, które uciekający lub przymusowo przesiedleni Niemcy zdołali zabrać ze sobą. Karin, Karolina i Michal zostali oprowadzeni po wystawie poświęconej historii Pomorza w XX wieku przez Dorotę Makrutzki, asystentkę naukową w Biurze Kultury Pomorza i Brandenburgii Wschodniej. Są za to bardzo wdzięczni i nie mogą się doczekać potencjalnej przyszłej współpracy.

zdjęcia wykonał Michal Korhel

Nowy wpis blogowy (w języku czeskim). Po stopách Slovenského národního povstání a Adolfa Hammera

Karina Hoření postanowiła zobaczyć Szlak Słowackiego Powstania Narodowego, aby poznać życie Adolfa Hammera, słowackiego Niemca zaangażowanego w powstanie. Swoje przeżycia dokumentowała w formie pamiętnika, zagłębiając się w aktualną pamięć o wydarzeniu i rolę słowackich Niemców. Ta unikalna metoda badań pozwoliła jej zrozumieć historyczne i kulturowe aspekty tego kluczowego momentu w historii Słowacji.

Link do wpisu na blogu znajdą Państwo tutaj.

Srpen 2024. Po stopách Slovenského národního povstání a Adolfa Hammera

[ENG, Czech version below] This summer, Karina Hoření set out on foot to retrace the story she originally found in the archives. She walked part of the Trail of Slovak National Uprising, which connects the places associated with the life of Adolf Hammer, a Slovak German who participated in the Slovak National Uprising. Along the way, she explored the current memory of this event and the role the memory of Slovak Germans plays in it. In diary form, she describes her experiences with “walking ethnography”.


Pondělí 19.8.

Svoje pátrání po slovenských Němcích začínám toto léto v té nejslovenštější vesnici. Čičmany na konci Rajecké doliny jsou proslavené tradičními zdobenými domy, jejichž bílé ornamenty vycházejí zase ze vzorů místní výšivky. I když je pondělí amuzeum je zavřené, stejně se v obchodě se suvenýry tlačí turisté mezi vlněnými ponožkami, vyšívanými opasky, pohledy, magnety, hrníčky, klíčenkami a tričky.

Čičmanské zdobené domy jsou ale příklad fenoménu, kterému britský historik Eric Hobsbawm říká “vynalezené tradice” – ty nejobdivovanější vznikly až ve dvacátých letech, kdy po požáru vesnice architekt Dušan Jurkovič prosadil mezi obyvateli soutěž o nejkrásnější dům. 

I se starobylostí domů je to složitější. Na informační tabuli se píše, že dřevěnici, která klidně mohla tu soutěž o nejvyzdobenější dům vyhrát, přivezl dědeček současných majitelů někdy před druhou světovou válkou z Tužiny. Tužinu, která leží jen přes kopec, jsem už navštívila dřív, protože je to jedna z obcí v regionu Horní Nitry, kde žili slovenští Němci. Slovenské lidové stavitelství tak může mít kořeny i v německé obci. 

Z archivů vím, že po odsunu Němců z Tužiny lidé z okolních obcí také rozebírali a odváželi zdejší dřevěné domy. Zmínka na informační tabuli ukazuje, že tato praxe převážení domů přes kopce měla starší kořeny (i když v případě předválečné stodoly doufám, že to bylo transakce konsenzuální a že nezahrnovala etnické násilí) a že etnická hranice, kterou dnes tvoří zarostlý kopec, byla prostupnější. 

typický malovaný dům v Čičmanech, fot. Karina Hoření

Právě do kopců které oddělují Čičmany od Tužiny a dalších původně německých obcí se odpoledne vydávám. Dlouho nepotkávám nikoho, až partu zarostlých pochodujících mladých mužů. Jeden se mne lakonicky zeptá: “SNP?” Přeložím si to tak, že ho zajímá, zda jdu taky po Stezce Slovenského národního povstání, která v této etapě prochází i Hauerlandem, jak se nazýval region na středním Slovensku, kde žili německy hovořící obyvatelé. Ano, vybrala jsem si tuhle trasu nejen protože po místech, kde dělám letos terénní výzkum, je lepší se přesouvat pěšky, ale taky protože je spojuje Stezka Slovenského národního povstání, jehož osmdesáté výročí bude za necelý týden. Chtěla bych prozkoumat paměť na tuto událost právě v místě, kde je tak nejednoznačná. Slovenské národní povstání,klíčové místo slovenské národní paměti , bylo totiž vnímáno odlišně mezi obyvateli údolí, které se rozkládá pode mnou. Většina slovenských Němců se musela partyzánů obávat a porážka nacistického Německa ve válce (ať už jeho politiku slovenští Němci podporovali nebo ne) znamenala jejich nucené vysídlení. 

Zarostlí turisté se mnou ale nechtějí moc diskutovat o slovensko-německém soužití a etických otázkách partyzánského boje. Ve Strážovských vrších, kde spolu stojíme, už mají za sebou přes polovinu trasy z východního Slovenska až do Bratislavy (Stezce SNP se také někdy říká Dukla-Děvín) a  ten den ještě chtějí ujít kus cesty. Až potom, co jsme se rozloučili mi došlo, proč byli všichni tak zarostlí – už museli být na cestě tak deset dní a oholí se až dojdou.  

Já jsem první den došla do Fačkovského sedla, kde je velký památník bojů, které zde za SNP probíhaly. Podobné budu ostatně míjet po celou cestu. Jsou to pamětní tabule se jmény padlých, v důležitých místech i větší památník. Artefakty byly postupně přidávány, jak se měnila vyprávění o SNP a dnes vytvářejí mnohovrstevnatou krajinu paměti. Místní informační tabule zmiňuje, že proti účastníkům povstání bojovali v těchto místech také příslušníci domobrany z Vrícka/Münichwiesen, nejzapadlejší z vesnic s německy mluvící většinou, která leží pod hřebenem. Slovenští Němci jsou v textu identifikování jako odpůrci SNP a spojenci nacistické okupační armády. V tomto regionu ale není situace tak jednoduchá, na druhou stranu od sedla leží vesnice Malinová/Zeche, kde místní levicově orientovaní slovenští Němci utvořili partyzánskou skupinu, která naopak bojovala na straně SNP a proti německým fašistům.

památník Slovenského národního povstání ve Fačkovském sedle, fot. Karina Hoření

Na hotelu ještě píšu anotaci k článku, který jsme s Michalem Korhelem napsali právě o pozici slovenských Němců do posledního čísla slovenského časopisu Kapitál, věnovanému SNP.  Hrozně bojuji se slovy, zradil mne jazyk i ustálené představy o Němcích za druhé světové války. Když totiž píšu “Němci, kteří se zúčastnili povstání” lze to číst dvěma způsoby, ale ve stereotypním chápání Němců jako fašistů to vyznívá spíše jako “Němci, kteří se snažili povstání potlačit”. Dokonce i když napíšu “Němci, kteří bojovali s partizány” je to zavádějící a tak musím neustále zdůrazńovat, na jaké straně stáli slovenští Němci z Malinové. 

Úterý 20.8.

Dopoledne mi dochází, že dělat etnografii ve Strážovských vrších nebyl asi nejlepší nápad – jdu celou dobu sama, potkám jen dva “esenpáky”, kteří sveřepě kráčejí směrem k Děvínu (tedy na opačnou stranu, než já) a nechtějí se vybavovat o tom, co pro ně znamená SNP a proč se rozhodli jít v jeho stopách. Až ve Vríckém sedle potkávám dalšího poutníka, který zrovna zutý odpočívá a tak mi nemůže uniknout. “To není náhoda, že jsem si vybrala zrovna tuhle část Stezky SNP” vyprávím mu, “jdu po stopách Adolfa Hammera, slovenského Němce z Horné Štubni, který se na jaře 1945 skrýval v lesích kolem Čičman a pomáhal zde místním partyzánům. Ani jejich dobrozdání mu nepomohlo, když se snažil po válce získat zpět hostinec, který mu byl konfiskován jako Němci”. “Aha, já toho moc o historii nevím, mě zajímá spíš příroda”, odpoví mi můj spolupoutník a dál si povídáme jen o tom, která část Stezky je nejhezčí a jestli potkal medvěda. 

Potom pokračuju zase sama. I když z hlediska rozhovorů, které můžu získat, se tato pouť neukázala jako nejlepší nápad, stejně je tahle pěší atropologie zajímavá. Zakouším na vlastní nohy místa, o kterých jsem se dozvěděla minulý podzim v archivu v Martině a můžu si lépe představit a promýšlet Hammerův příběh. Proč se skrýval zrovna s partyzány v Čičmanech, když je to od Horné Štubni docela daleko? Když tam v únoru 1945 putoval, volil cestu přes hory jako já, nebo jel údolími po silnicích? Na horách v té době ještě musel ležet sníh, na druhou stranu byly ale více zalidněné – když se nejezdilo běžně auty, cesty přes kopce byly často kratší. 

Kus za Vríckým sedlem procházím například opuštěným sadem, na louce jsou taky vidět základy domů. Přišla jsem totiž do Hadvigy, bývalé německé vesnice, ze které dnes zbylo jen několik rekreačních chalup. V Hadvize jsem byla v rámci svého terénního výzkumu už víckrát (o jedné z návštěv jsem taky napsala blogový příspěvek). Nikdy jsem ale nešla až tak vysoko nad současnou obydlenou část a neuvědomila si, kam až sahala pole a sady původní vesnice. Ovocné stromy, které chodili česat lidé z okolích vesnic až do sedmdesátých let, byly jednou z posledních živých připomínek Hadvigy a jejích původních obyvatel.

starý sad u osady Hadviga, fot. Karina Hoření

Je hezké vrátit se někam, kde to už znám- zdá se, že Hadviga rozkvétá, cesta je opravená až k poslednímu domu, chalupa, která se vždycky zdála prázdná, má otevřené okenice. Navštívím některé chalupáře, se kterými jsme dělala rozhovor minulý rok, ale poznávám i takové, se kterými jsem se ještě nepotkala. Měla jsem v plánu spát ve staré zvonici, ale stalo se, co jsem trochu očekávala, najedla jsem se a vyspala u dobrých lidí v jedné chalupě a zpívali jsme trampské písničky do půlnoci. 

Středa 21.8.

Ráno jsem ještě navštívila další domy v Hadvize a až pozdě odpoledne jsem vyrazila směrem k Horní Štubni, bydlišti Adolfa Hammera. Nevadí, že musím spěchat, většinu cesty jdu zase sama. Až večer potkávám partu, která jde SNP jako štafetu – na otázku, co pro ně znamená SNP a co touto štafetou připomínají, ale nemají moc co říci. Stejně tak skupina, která až v noci přišla do “útulny SNP Sklené”, když už se soukám do spacáku. “Zaujímavé”, říka mi jeden turista, co si kontroluje puchýře, když mu povídám, že právě ve Skleném/Glaserhau partyzáni postříleli kolem stopadesáti slovenských Němců. 

Nijak mne to nešokuje, nemohla jsem předpokládat, že spojitosti i paradoxy SNP, Němců a Hauerlandu, které jsou pro mne tak v tomto regionu do očí bijící, budou fascinující i pro další lidi. Představa, že všichni, kdo se vydávají na Stezku SNP, celé dny přemýšlí, co tato událost znamená pro jejich národní identitu, by byla naivní. 

V Hadvize mi jeden muž vyprávěl, že běhávali Stezku SNP jako štafetu, tak někdy v osmdesátých letech. Co že prý na tom bylo nejlepší: “vyzvedl nás pak autobus, tam se pilo, zpívalo a bylo veselo, druhý den jsme šli v Bystrici k řediteli muzea, tam byla zabíjačka”. SNP se v dobách socialismu přeměnilo ve vyprázdněnou mytologizovanou událost, interpretovanou právě jen v intencích komunistické ideologie. Není divu, že její oslavy mohli brát lidé spíše jako záminku k dobré párty. Stejně tak se nepohoršuji, že Stezka SNP je dnes pro turisty spíše slovenskou obdobou Pacific Crest Trail, kde jsou rekordy a ultralight ponožky důležitější, než vlastně nejasný historický smysl. 

Čtvrtek 22.8.

Vstávám brzy ráno a porušuji svůj koncept, že půjdu po stopách Adolfa Hammera pěšky. Ve Skleném na konečné chytám autobus, abych přejela do Horné Štubni. Je to proto, abych dnes stihla i místo, kde to všechno začalo. 

Nedává moc smyslu, že Stezka SNP začíná v Dukelském průsmyku (ukazuje to na ideologickou dezintepretaci, která zdůrazňovala podíl Rudé armády, která zde překročila hranice Československa), měla by přeci začínát v Banské Bystrici, kde povstání 29. srpna 1944 vypuklo. 

Než tam ale dojedu, chci navštívit místo, kde to začalo i skončilo pro Adolfa Hammera. Vystupuju v Horní Štubni krátce po sedmé a nejprve jdu pro snídani do Jednoty. Když jím čerstvé rohlíky před kostelem, zase znovu si říkám, jak Hauerland oproti Sudetům neumím číst. V severních Čechách poznám “německou” vesnici už docela snadno, na Slovensku to nedokážu. Až postupně si všímám klasických znaků. Památník obětem první světové války má půlku jmen německých, kapli nechali opravit odsnutí rodáci. Jen tak pro jistotu jdu ještě na hřbitov, kde v obou zemích přetrvával “německý” charakter území nejdéle. Je slovensko-německy smíšený, jak jsem to v tomto regionu poznala jako typické. Jak tam tak obcházím, najednou jako bych dostala elektrický šok, ta reakce je úplně fyzická. Je tam. Hrob Adolfa Hammera a jeho rodiny je docela nový, s nápisem ve slovenštině. Adolf zemřel v roce 1980, jeho manželka až v roce 2008. Tušila jsem, že tím, jak prodlužoval pobyt na Slovensku kvůli sporu o svoji konfiskovanou hospodu, dokázal se nakonec odsunu vyhnout, ale nikdy mne nenapadlo, že někdy najdu i důkaz, že budu vědět, jak se jmenovala jeho žena a rodiče.

Když jdu za chvíli hřbitovem zpátky, nemůžu Hammerův hrob mezi ostatními najít, čím víc ho hledám, tím víc zapomínám, kde vlastně byl. Musím se přesvědčit, že jsem si ho vyfotila a že se mi to celé jen nezdálo. 

hrob Adolfa Hammera na hřbitově v Horní Štubni, fot. Karina Hoření

Když se mi v terénu stane nějaká taková šťastná náhoda, je to opravdický náraz endorfinů. V povznesené náladě jdu ještě na místo, kvůli kterému jsem v Horní Štubni původně vystoupila. Z archivních dokumentů vím, jaká byla přesná adresa Adolfova hostince a z mapy, že dům pořád stojí. Je to docela velký dům kousek od centra obce, není přestavěný a takhle zhruba mohl vypadat v roce 1945. Vypadá současně zchátrale  (kolem něj se povaluje starý nábytek, brána je rozpadlá) a docela zabydleně (venku se suší prádlo, v oknech poletují záclony). Postávám kolem, klepu a po zážitku na hřbitově mám pocit, jako by měl z domu vyjít sám Hammer. Nestane se ale vůbec nic, ze zahrady vyjde jen černá kočka a otírá se mi o nohy.

původní budova hostince v Horní Štubni, fot. Karina Hoření

Karina Hoření


Chcete citovat tento text?

Hoření, K. (2024, září 4). Srpen 2024. Po stopách Slovenského národního povstání a Adolfa Hammera. Spectral Recycling Research Blog. https://spectralrecycling.ispan.edu.pl/srpen-2024-po-stopach-slovenskeho-narodniho-povstani-a-adolfa-hammera/

Sprawdź innych autorów
  • Angelika Zanki
  • reddog